{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
Andrzej Piątek: wcześniej czy później spotkam się z Mają

– Odetnijmy złą przeszłość w polskim kolarstwie grubą kreską. Mam nadzieję, że Majka Włoszczowska też to zrozumie – mówi nowy dyrektor sportowy Polskiego Związku Kolarskiego Andrzej Piątek.
– W ubiegłym tygodniu do siedziby Polskiego Związku
Kolarskiego w Pruszkowie wkroczył komornik. Egzekwuje dług, który zaciągnął
PZKol. za czasów prezesa Wojciecha Walkiewicza. Co to oznacza dla związku?
– Trzeba oddzielić dwie sprawy - to, że jest w związku
komornik, nie znaczy, że praca szkoleniowa została sparaliżowana. Pieniądze
na szkolenie zawodników są przekazywane z ministerstwa sportu do Polskiego
Komitetu Olimpijskiego, i to PKOl płaci za zgrupowania i starty. Komornik
zajął natomiast konta bankowe związku, a także komputery, samochody, które
opieczętował, ale w dalszym ciągu można ich używać, natomiast nie można ich
sprzedać. Za miesiąc na mistrzostwa świata torowców do Mińska tymi
samochodami będzie można pojechać.
– W środowisku kolarskim nie był tajemnicą pański konflikt z prezesem
związku Wacławem Skarulem. W 2011 roku, niedługo po tym, jak srebrna
medalistka olimpijska z Pekinu Maja Włoszczowska oświadczyła, że nie chce już
z panem współpracować, Skarul zwolnił pana z pełnionej wiele lat funkcji
trenera kadry kolarzy górskich. Jak doszło do pojednania?
– Byliśmy w konflikcie, to prawda. Jednak pewnego dnia prezes poprosił
mnie o spotkanie. Wyjaśniliśmy sobie wszystkie kwestie. Prezes powiedział mi,
dlaczego podjął taką, a nie inną decyzję, że igrzyska w Londynie były
najważniejsze, że spodziewany medal olimpijski jest ponad wszystko. I ja to
rozumiem. W takich sytuacjach zmienia się nie zawodnika, ale trenera. Czy to
była słuszna decyzja? Nie wiem. Faktem jednak jest, że teraz Zarząd PZKol
powierzył mi pokierowanie szkoleniem w polskim kolarstwie.
– Czy kontaktował się pan z Włoszczowską?
– Do tej pory nie, ale wcześniej czy później będziemy musieli się spotkać
i porozmawiać. Chcę zebrać wszystkich ludzi, którym zależy na tym sporcie,
nawet tych, którzy byli w innych obozach przed grudniowymi wyborami władz
związku. Jeśli są fachowcami, są dobrymi zawodnikami, to zacznijmy działać
razem. Odetnijmy złą przeszłość grubą kreską. Mam nadzieję, że Majka
Włoszczowska też to zrozumie. Trzeba się zmobilizować i współpracować.
– Podpisał pan kontrakt do igrzysk w Rio de Janeiro w 2016 roku. Jakie
zmiany chce pan przeprowadzić w PZKol.? Co będzie pana priorytetem?
– Tych zmian będzie trochę. Bieżący rok poświęcimy na selekcję młodych
kolarzy, do 23. roku życia, oraz na diagnostykę. Będą to badania
wydolnościowe, badania składu ciała, co jest bardzo istotne przy określaniu
przydatności do danej konkurencji, oczywiście badania krwi. Prześwietlimy
organizmy na tyle, na ile w Polsce da się to zrobić. Przebadamy maksymalnie
dużą liczbę zawodników, w sumie około 150, po to, aby wyselekcjonować grupę,
która od przyszłego roku, już jako kadra A, będzie się przygotowywała do
igrzysk w Rio. W ten sposób powstaną kadry torowców, szosowców i kolarzy
górskich. Będą też kadry B w perspektywie kolejnych igrzysk i jako
bezpośrednie zaplecze kadr A.
– Od czego rozpoczął pan pracę?
– Moim pierwszym posunięciem było rozpisanie konkursów na trenerów kadr
narodowych. Konkursy zostały już rozstrzygnięte, ale Zarząd PZKol. musi
zatwierdzić nazwiska. Gdy to się stanie, podam je do wiadomości publicznej.
Nie było kandydata w kolarstwie górskim, dlatego przedłużyliśmy konkurs do 4
lutego. Mam nadzieję, że ktoś się zgłosi. Jeżeli nie, to będę miał problem.

– Maja Włoszczowska twierdzi, że chciałaby dalej współpracować z
dotychczasowym trenerem kadry MTB Markiem Galińskim.
– Ani Włoszczowskiej, ani żadnemu innemu zawodnikowi nikt nie zabrania
współpracy z tym czy z innym trenerem. Niech współpracują. W kolarstwie
szosowym czy w MTB funkcjonują grupy zawodowe, zawodnicy mają swoich trenerów
indywidualnych. Nie zatrudnimy trzech szkoleniowców, bo jedna zawodniczka
chce trenować z tym, druga z tamtym, a trzecia z jeszcze innym. Będzie jeden
trener kadry.
– Tylko że nikt się nie zgłosił do konkursu. Rozmawiał pan z Galińskim?
– Nie rozmawiałem z nim. Raz do niego zadzwoniłem. Nie odebrał. Skoro nie
zgłosił się na konkurs, to znaczy, że nie chce.
– Zawodniczki MTB były w ostatnich latach wizytówką polskiego kolarstwa.
Czy na nie najbardziej pan liczy?
– Wiemy dobrze, kto może walczyć w Rio o medale. Maja Włoszczowska, Ania
Szafraniec, Ola Dawidowicz przeszły przez tyle lat w kadrze taki uniwersytet,
że mają kompleksową wiedzę na temat treningu, odżywiania, odnowy biologicznej
i wielu innych czynników, które mają wpływ na to, czy jedzie się na rowerze
szybko, czy nie. Moim zdaniem dziewczyny powinny po tych dwóch ciężkich
sezonach, przedolimpijskim i olimpijskim, złapać trochę oddechu.
– Na czym będzie konkretnie polegała pana praca w związku?
– Przygotowuję strategię szkolenia polskiego kolarstwa na najbliższe
cztery lata, do igrzysk w Rio. Chcę, żeby program był rozpisany na nuty, żeby
było jasne, co w danym roku robimy. Jak wspomniałem, rozpoczniemy od selekcji
zawodników. Stworzymy też warsztat pracy dla trenerów. Mamy piękny tor w
Pruszkowie, ale brakuje zaplecza z prawdziwego zdarzenia, takich narzędzi jak
mierniki mocy, vat-bike'i (trenażery do realizacji treningu z obciążeniem)
czy inne urządzenia do bieżącej kontroli treningu. A cały świat to ma.
Ponadto chcemy postawić na edukację trenerów. Powstanie zespół
naukowo-metodyczny, który będzie pomagał trenerom w szkoleniu zawodników i
będzie edukował samych trenerów. W tym zespole znajdą się: fizjolog,
psycholog, dietetyk, lekarze. Będzie to ośmioosobowa grupa naukowców,
najlepsi fachowcy, jakich znam w Polsce. Nie stać związku na stworzenie
profesjonalnych sztabów w każdej konkurencji, dlatego powołamy jeden zespół,
który będzie pomagał wszystkim.
– Decyzją minister Joanny Muchy kolarstwo znalazło się wśród dyscyplin
strategicznych.
– Bardzo się z tego ucieszyłem. Po pierwsze, jest to wyróżnienie, po
drugie - dowód na to, że ktoś na nas liczy, pokłada w nas zaufanie, mimo
wszystkich naszych problemów. Dlatego nie możemy zawieść w Rio i musimy
zbudować taki zespół zawodników, trenerów i fachowców, żeby wszyscy ciągnęli
wózek w jedną stronę, mieli jeden wspólny cel.
– Cel na Rio?
– Nie będę deklarował medali, ale mogę powiedzieć jedno: że kolarstwo
wróci z Rio nie z dwoma punktami, które w Londynie zdobyła Ola Dawidowicz za
siódme miejsce w wyścigu MTB, ale że będzie tych punktów znacznie więcej.
– Decyzja resortu oznacza, że pieniędzy dla kolarstwa będzie tyle, co w
zeszłym roku. Ile konkretnie i czy wystarczy?
– Około 8 milionów złotych na wszystkie 18 konkurencji olimpijskich.
Wystarczy na selekcję, diagnostykę i stworzenie warsztatu pracy. Na dobre
szkolenie od następnego roku będzie to za mała suma. Ale skoro zostaliśmy
zakwalifikowani do złotej grupy dyscyplin, głęboko wierzę w to, że program,
który przedstawię w ministerstwie, zostanie zaakceptowany. Nie podejmowałbym
się tego zadania, gdybym nie wierzył, że się uda.
Zobacz także: Aleksander Dzięciołowski: chichot losu