Elżbieta Blaźniak odeszła z Legii na własną prośbę rok temu, po 20 latach pracy. Przez 17 wiosen zajmowała się w klubie kontaktami z UEFA i FIFA...
– Okazało się, że bez Blaźniakowej łatwiej o zbłaźnienie...
– Nie ma niezastąpionych, są tylko źle poinformowani. To taka moja wersja znanego porzekadła Jerzego Kuleja.
– To w ilu meczach nie może jeszcze grać Bereszyński?
– Pauzował w zgodzie z przepisami tylko w pierwszym meczu z Celtikiem. UEFA dołożyła mu kolejny, a więc nie może grać ani razu z Kazachami i ewentualnie w pierwszym grupowym Ligi Europejskiej.
– Kto w tamtej Legii zgłaszał zawodników do rozgrywek UEFA?
– Przed naszymi pierwszymi występami w Lidze Mistrzów Zbigniew Korol, a od 1999 roku sama odpowiadałam za wszystko.
– Nie było pomyłek?
– Prasa o tym nie pisała.
– To było dość dawno temu, ale Ligi Mistrzów chyba nie sposób zapomnieć...
– Niezapomniany czas, niezapomniane mecze. Uczyłam się Europy na kursie przyspieszonym. Przed meczem z Rosenborgiem urządziliśmy w kilka osób dla działaczy UEFA i jej sponsorów ”Champions Club”, który uznano za najlepszy po kolejce fazy grupowej LM. W sali bokserskiej, gdzie brakowało podłogi! Powybijane szyby zakryły wojskowe siatki maskujące. Z domu przywiozłam ekspres, bo w klubie nie było, a delegat lubił dobrą kawę. Polubił też delicje, o które nie było łatwo.
– Nic dwa razy się nie zdarza...
– Chciałam przeżyć to raz jeszcze. Na emeryturze. Gdy przed rokiem żegnali mnie zawodnicy i trenerzy, pytano – dlaczego akurat teraz odchodzę? Bo nie awansowaliście do LM – odpowiedziałam z uśmiechem. Teraz żałuję tego żartu.
– A teraz płacz i zgrzytanie zębów...
– Nadal nie mogę o tym myśleć i mówić spokojnie. To niepojęte.
Ta wiadomość spadła na mnie jak grom z jasnego nieba.
– Zabrakło piorunochronu?
– Wszystkiego. Znajomości przepisów, asekuracji, współpracy pracowników, pokory...
– Nikt nie spodziewał się takiej wpadki?
– Szczerze? Starzy pracownicy spodziewali się tego. Za bardzo rozmyła się odpowiedzialność.
– I nie ostrzegali nowych?
– Wielokrotnie. Ale słyszeli – wiem, pamiętam, ja też się znam. Po dziesiątym takim dictum każdy daje za wygraną. Zna się, to niech robi.
– Było trochę prezesów, aż nastał ten ostatni...
– Mój trzynasty, nomen omen, przyszedł przed Wigilią w 2012. Mówił dzień dobry, ale nie miał o czym z nami rozmawiać. Nieważne było, co robię i na czym się znam. Zaczęto zwalniać. Jak zwalniają, to będą przyjmować – pomyślałam. I rzeczywiście.
– Jakie były powody odejścia?
– Nawarstwiały się przez tygodnie. Najpierw asystentka poprzedniego prezesa, przejściowo odpowiedzialna za flotę samochodową i loże VIP, zastąpiła Piotra Strejlaua w roli kierownika drużyny. To był początek jak z serialu Barei ”Zmiennicy” i pierwszy sygnał do odwrotu. Potem z dnia na dzień zwolniono lekarza klubowego Stasia Machowskiego i masażystów. Nawet nie mogli pożegnać się z drużyną. A ostatni bodziec do mojego rozstania – pojawił się młody, zdolny prawnik i zakwestionował to, co robiłam przez całe życie. Wszystko było źle – transfery, kontrakty. On miał wprowadzić nas w nowy wymiar prawa. Pomyślałam – no to beze mnie...
– Nikt nie zatrzymywał?
– Od członka zarządu usłyszałam, że nie ma mnie przecież na liście do zwolnienia. Odpowiedziałam – dziś nie ma, jutro będę...
– Rozstanie niezapomniane? Naręcza kwiatów, buziaki...
– Pożegnano mnie bardzo miło. Przyszli prawie wszyscy. Dostałam paterę, nawet nagrodę pieniężną, padło wiele ciepłych słów. Złego słowa nie da się powiedzieć...
– A potem dzwonił w domu telefon?
– Numer był wszystkim znany. Stara gwardia o mnie pamięta do dziś...
– O dobre rady nikt nie pyta?
– Dzwonią z różnych klubów z całej Polski. Menedżerowie często pytają, jak to i owo załatwić.
– O transferach, kontraktach i UEFA wie pani wszystko. Pół wieku doświadczeń.
– To nie jest aż tak bardzo skomplikowane, a przepisy od lat są niezmienne.
– Szkoda, że nie zadzwoniono, gdy przygotowywano listę przed nową edycją LM...
– Wielka szkoda. Na skrzydłach poleciałabym do biura...
– Jak mogło dojść do pomyłki?
– Pewnie sporządzono standardową, tzw. listę A zgłoszonych do II rundy eliminacji LM. Słyszałam, że było na niej nazwisko Bereszyńskiego. Zanim doszło do jej zatwierdzenia ktoś powiedział – proszę go wykreślić. To wykreślono.
– Nikt nie protestował, nie przekonywał, że wtedy nie zacznie biec kara trzech spotkań?
– Ja bym się kłóciła, udowadniała, że przepisy są jednoznaczne. No, ale nie wszyscy dadzą się pokrajać za swoje zdanie. Nawet rzetelny pracownik, który sprawdza wszystko po trzy razy wie, że nie tylko w wojsku przełożony ma zawsze rację...
– Wpisano Bereszyńskiego na listę A dopiero przed spotkaniami z Celtikiem?
– To było już bez znaczenia, bo w Edynburgu i tak miałby za sobą dopiero drugi mecz pauzy. Za późno zaczęto liczyć do trzech. Bereszyński nie miał prawa nawet wejść do szatni, usiąść na ławce rezerwowych, nie mówiąc o grze!
– Wina pani kierownik?
– Choć nie wysyła list, dostaje kopie wszystkich. Mogła zapobiec nieszczęściu. Nie zapobiegła...
– A kto kazał wykreślić nazwisko zdyskwalifikowanego przed meczami z St Patrick's?
– Prezes raczy wiedzieć...
– Ostrowska?
– I przebój „Szklana pogoda”...
– Też to lubię, więc dokończę: ”Nad ogromną betonową wsią z wolna gaśnie słoneczna żarówka”...
– Skończmy tę rozmowę. Płakać mi się chce. Chciałabym móc pocieszyć piłkarzy. To przecież ich wysiłek zmarnowano. Nie ma mnie przy Łazienkowskiej od roku, ale czuję się tak, jakbym dostała walkower życia.
Rozmawiał Jerzy Chromik