Arkadiusz Milik miał wielki talent, ale też coś więcej – niezwykłe szczęście. Spotykał ludzi, którzy w niego wierzyli. Bramką z Niemcami, która pozwoliła nam odnieść historyczne zwycięstwo nad mistrzami świata, spłacił część długu.
Jest symboliczna scena. 17 listopada 2012 roku na stadionie Polonii Warszawa trener Gornika Zabrze Adam Nawałka zdejmuje w 89. minucie z boiska Arkadiusza Milika. W tym momencie na trybunie vipów około 20 osób podnosi się z krzesełek i rusza w kierunku wyjścia. To skauci z najlepszych klubów Europy. Przyjechali ze wszystkich liczących się lig. Szperacz z Milanu usiadł koło kolegi z Juventusu. Człowiek z Borussii obok człowieka z Bayeru. Większość coś notuje, ale gdy Milik schodzi, zamykają zeszyty i spieszą do hoteli. To najbardziej fascynujący piłkarz polskiej ligi od czasów Roberta Lewandowskiego.
– Też mam wobec siebie wysokie wymagania, ale nie oderwane od rzeczywistości, ani też nie wzięte z kosmosu. Przyjęło się w Polsce, że każdy nastolatek strzelający kilka goli w lidze jest ogłaszany zbawcą naszej piłki – tonował nastroje w rozmowie z "Przeglądem Sportowym". Dobrze wie, jak cienka jest granica między uwielbieniem a wyszydzeniem.
Wiara
Cofnijmy się nieco w czasie. 1 kwietnia 2012 roku Górnik gra w Zabrzu z Koroną Kielce. Miejscowi kibice zniecierpliwieni gwiżdżą na młodego piłkarza. Wyśmiewają go. "Gdzie jest ten nowy Lubański?". W poprzednich 17 meczach nie zdobył bramki, ale Nawałka konsekwentnie na niego stawia. W 34. minucie Milik jest faulowany w polu karnym. Bierze piłkę i ustawia na jedenastym metrze. Najmłodszy zawodnik na boisku. Strzela, trafia! Kilka minut później trafia po raz drugi. Oto narodziny piłkarza.
To Nawałka wymyślił Milika dla kadry, a teraz ten zrewanżował się za wszystkie szanse i w 51. minucie wyskoczył do piłki po cudownym zagraniu Łukasza Piszczka i pokonał Manuela Neuera, najlepszego bramkarza świata. To do tej pory najważniejszy mecz w jego karierze.
Trener zastąpił ojca
Karierę zawdzięcza przede wszystkim poświęceniu trenera Rozwoju Katowice Sławomira Mogilana, który przejął rolę ojca zawodnika. Biologiczny ojciec opuścił rodzinę, gdy Arek był dzieckiem. – Wybrał towarzystwo kolegów. Potem raz się spotkaliśmy. "Cześć, co słychać" i tyle – wspominał Łukasz Milik. Starszy o 7 lat brat reprezentanta sądzi, iż miało to spory wpływ na rozwój Arka. Szybciej dojrzał. Mieszkał na osiedlu "N" w Tychach. Był jednym z dzieciaków, którzy wpatrywali się w Sławka Mogilana, zawodnika Rozwoju. Patrzył i od czasu do czasu dostawał od starszych chłopaków szansę gry na podwórkowym boisku. W końcu Sławek zabrał go do Rozwoju do drużyny Krzysztofa Buffiego. Nie było odpowiedniego rocznika, dlatego Arek trenował z chłopcami starszymi o 3 lata. Nie brylował, ale sam fakt, że był w stanie przebić się do podstawowego składu już był sukcesem. W końcu w klubie utworzyli grupę rocznika 1994, którego trenerem został Mogilan. Arek dołączył do rówieśników i szybko został zawodnikiem numer 1.
Arek i Sławek szybko znaleźli wspólny język, choć dzieli ich 16 lat. Chłopak wpadał do trenera na mecze. Najchętniej oglądał te Manchesteru United, z Cristiano Ronaldo w składzie. Potem Arek na treningach starał się naśladować fantastycznego Portugalczyka. Gdy Arek nie miał w weekendy z kim zostać, wsiadał w autokar z piłkarzami drugoligowego Rozwoju i jechał na wyjazdowy mecz jako klubowa maskotka.
Żył futbolem i wkrótce zaczął odnosić pierwsze sukcesy. Jego zespół zaczął przywozić seryjnie puchary z różnych juniorskich imprez, a Arek zazwyczaj wracał z nagrodą dla najlepszego strzelca. Z Polski i z zagranicy. Już wtedy było oczywiste, że mamy do czynienia z wielkim talentem. Mogilanowi zazdrościło większość trenerów na Śląsku. Mówili mu, że "ten chłopak to supersynek".
Ale też nie był to przypadek, że taki talent pojawił się właśnie w Rozwoju. Mogilan poświęcał sporo czasu na treningi indywidualne z chłopcem. Głównie poprawiał grę prawą nogą, bo lewa zawsze była mocniejsza.
Cel numer 1
W tym czasie przyglądali mu się już wyszukiwacze talentów z najlepszych polskich klubów. Ruch Chorzów nie miał wielkich szans. Blisko była za to warszawska Legia. Zaprosiła chłopca na obóz do Włoch, a ten był pod wrażeniem organizacji w klubie. Był też na testach w Anglii. Spodobał się w Reading, zaprosił go też Tottenham, dla którego strzelił gola w sparingu. Anglicy oferowali nawet pieniądze. – Jego to jednak nie interesowało, chciał regularnie grać – mówił David Lee, angielski menedżer, który załatwiał transfer. Ten motyw będzie się wielokrotnie powtarzał. Pieniądze zazwyczaj schodziły na drugi plan.
Ostatecznie wygrał Górnik. Arek posłuchał wszystkich stron, ale decyzję podjął sam. O wszystkim zadecydował wyjazd z kolegami z Rozwoju na mecz z GKS Katowice. Byli wtedy na obozie klubowym w Tarnowskich Górach. Wsiedli w samochody i pojechali do Zabrza. 20 tysięcy kibiców i ten fantastyczny doping. Dla takich chwil chodzi się na mecze. To był chyba najlepszy możliwy wybór. Dzięki temu dostał się pod opiekę Nawałki, który stał się dla niego drugim najważniejszym trenerem w życiu. Nawet jeśli wiara obecnego selekcjonera wydawała się irracjonalna, na końcu okazało się, że to on miał rację.
Po pierwsze rozwój
Może po meczu z Niemcami wzrosną notowania Milika na europejskim rynku, bo od momentu wyjazdu zagranicznego nie było tak, jakby sobie mógł wymarzyć. Pojawiło się nawet sporo opinii, że Arek od razu powinien iść do Ajaksu Amsterdam, który daje mu więcej szans. – Tyle, że holenderskie czy belgijskie kluby, które uchodzą z dobre do rozwijania się talentów, nie są w stanie wyłożyć dużych pieniędzy. Szczególnie na zawodnika z polskiego rynku – mówi Przemysław Pantak, menedżer zawodnika.
Przykładowo, za Sebastiana Stebleckiego Cambuur Leuwarden zapłacił nie więcej niż 100 tysięcy euro. Za Milika Bayer Leverkusen wyłożył 2,6 miliona, a różne zapisy w umowie mogą zwiększyć tę kwotę do 3,3 miliona. Mimo tego nikt nie dał mu gwarancji gry w klubie z Leverkusen. – Akurat gdy przyszedł, Bayer odpadł szybko z europejskich pucharów i Pucharu Niemiec. Zespół grał z jednym napastnikiem, Kiesslingiem, który walczył o króla strzelców – mówi Pantak.
Sławomir Mogilan, trener z drużyny Rozwoju Katowice, człowiek, który zastępował mu w życiu ojca, dodaje: – Arek nie pojechał robić do Leverkusen wielkiej kariery, ale przede wszystkim chciał się rozwijać. I to jest do tego idealne miejsce. Poza tym dostał zapewnienie, że jeśli nie będzie grał, to dostanie szansę wypożyczenia – mówi Mogilan.
Stacja Amsterdam
Milik był więc wypożyczany, do Augsburga, a ostatnio do Ajaksu. Jeśli spisze się dobrze, holenderski klub ma prawo pierwokupu.
– Są z niego zadowoleni. Widać, że robi postępy. Wykorzystuje szanse. Na razie numerem 1 w ataku jest Kolbeinn Sigthorsson, ale różnica między nimi nie jest aż tak duża, a trzeba pamiętać, że Arek jest młodszy o 4 lata. W dalszej perspektywie ma być pierwszym wyborem, takie są przewidywania – uważa Jeroen Kapteijns z dziennika "De Telegraaf".
Ajax obserwował Milika jeszcze w Polsce. Teraz skauci klubowi jeździli podglądać treningi do Augsburga i na reprezentację Polski. W końcu przekonali go swoją wizją rozwoju. Mimo, że angielscy dziennikarze przekonywali, że Leicester był w stanie wyłożyć za niego spore pieniądze i kusił wysokim kontraktem. Ale nie gwarantował gry.
W Ajaksie dostał już kilka szans. Sześć bramek w Pucharze Holandii z amatorskim Watergraafsmeer to niezły numer, ale może ważniejsze są dwa efektowne gole w lidze z Heraclesem Almelo.
Gra w legendarnym klubie z Amsterdamu to dla młodego zawodnika z Tychów ogromna szansa. Do Ajaksu ściągnął go dyrektor sportowy Marc Overmars. Na co dzień trenuje z nim pierwszy trener Frank De Boer, a indywidualnie szkoli go trener napastników Dennis Bergkamp. W skrócie – ludzie, którzy wiedzą na czym polega futbol i przy których można zrobić kolejny krok.