| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
– Nie barykaduję się w domu, ale też nie kuszę losu. Nie wyszedłbym w piątkowy wieczór na Stary Rynek w Poznaniu, bo wiem, że konsekwencje mogłyby być dla mnie straszne – mówi Bartosz Bereszyński w rozmowie ze SPORT.TVP.PL. Obrońca Legii Warszawa opowiada o transferze z Lecha, Janie Urbanie i... Manchesterze United.
Adrian Pudło, SPORT.TVP.PL: – Wierzysz w przesądy?
Bartosz Bereszyński: – Siedzą mi w głowie jakieś czarne koty, ale staram się nie popadać w paranoję.
– A nie masz poczucia, że te czarne koty wmieszały się w twój transfer do Benfiki? O Bereszyńskim w Lizbonie pisano już w trybie dokonanym, po czym nie tylko nic z tego nie wyszło, ale też w twojej karierze wydarzyło się sporo złych rzeczy.
– Trochę tak to wygląda, bo niedługo potem przytrafiły mi się trzy poważne kontuzje i przez półtora roku prawie nie grałem. Ale wolę wierzyć, że to po prostu nieszczęśliwy zbieg okoliczności.
– Pojawiła się też słynna czerwona kartka i afera z meczu z Celtikiem…
– Wszystko na ten temat zostało już powiedziane i napisane. Szkoda, że tak wyszło, ale staram się podobne rzeczy wyrzucać z pamięci.
– Zamieszanie wokół sprawy ci nie doskwierało?
– Powiem tak: dobrze, że trafiło na mnie. Uważam się za osobę silną psychicznie, bardzo odporną, więc jakoś sobie poradziłem. Ktoś inny mógłby spanikować, załamać się, bo w pewnym momencie moje nazwisko było niemal wszędzie, ale wiedziałem, że przecież w niczym nie zawiniłem. Byłem spokojny.
– Po transferze z Lecha do Legii też? Spodziewałeś się aż takiej burzy?
– Wiedziałem, że będzie gorąco. Zdawałem sobie sprawę z możliwych konsekwencji mojej decyzji, ale nie sądziłem, że będzie aż tak źle. Początkowo nie mogłem nawet wychodzić z domu, a przecież nie byłem jakimś ważnym piłkarzem Lecha czy kimś, za kim kibice mogliby płakać. Trochę mnie to przerosło.
– Po tych kilku latach jest lepiej?
– Tak, zdecydowanie. Prowadzę w Poznaniu normalne życie: chodzę do restauracji, do kina, spaceruję z dziewczyną. Nie barykaduję się w domu, ale też nie kuszę losu. Nie wyszedłbym w piątkowy wieczór na Stary Rynek, bo wiem, że konsekwencje mogłyby być dla mnie straszne. Nie jestem samobójcą.
– Ludzie na ulicy cię nie atakują?
– Widzę czasami jakieś dziwne spojrzenia. Widzę, że w niektórych aż się gotuje, żeby coś powiedzieć, ale zdecydowana większość krytykujących mnie osób milczy, gdy przychodzi do konfrontacji "oko w oko".
– Zdecydowałbyś się na transfer raz jeszcze?
– Tak, bez zastanowienia. Nie można patrzeć tylko na kibiców. Wiadomo, że są ważną częścią sportu i bez nich nie byłoby piłki nożnej, ale w Legii rozwinąłem się tak, jak nigdy nie rozwinąłbym się w Lechu. Decyzje, które podjąłem, były bardzo trudne, ale słuszne.
– Myślisz jeszcze o Lechu?
– To nie jest tak, że ja w Poznaniu codziennie siedziałem w kącie i płakałem w poduszkę. Czułem się dobrze, ale w pewnym momencie uznałem, że muszę się rozwijać, że muszę grać. Taka okazja pojawiła się w Warszawie i jestem tutaj bardzo szczęśliwy. Nie wykląłem Lecha, nie wyrzekłem się swojej przeszłości. Dobrych chwil było więcej niż złych. Mam spory sentyment i szacunek do tradycji i wartości reprezentowanych przez klub, więc zawsze będzie dla mnie ważny. Ale teraz gram w Legii i jej kibicuję.
– Kto wpadł na pomysł, żeby ustawić cię na prawej obronie?
– Kiedy przyszedłem do Legii, trener Jan Urban wziął mnie na rozmowę i powiedział, że chociaż gram jako prawy pomocnik, to docelowo widzi mnie w defensywie. I rzeczywiście: minęło kilka miesięcy, w lidze zadebiutowałem na skrzydle, potem z ławki wszedłem na skrzydło, a trzecie spotkanie grałem już jako prawy obrońca. I tak zostało. Miał jakąś wizję, a że łatwiej zawodnika ofensywnego przestawić do obrony niż odwrotnie, to wyszło nieźle.
– Żałujesz, że nie spotkałeś Urbana wcześniej?
– Trudno powiedzieć. Wiele zawdzięczam też Mariuszowi Rumakowi, z którym współpracowałem prawie od dziecka, ale zdaję sobie sprawę, że mógłbym być dziś w innym miejscu, gdyby wcześniej lepiej wykorzystywano moje walory.
– W niedawnym wywiadzie dla SPORT.TVP.PL, Jakub Rzeźniczak powiedział, że gdyby dostał ofertę z Bundesligi i lepszą finansowo z drugiej ligi chińskiej, to wybrałby Chiny. Myślisz podobnie?
– Nie. To nie jest kierunek dla mnie. Wierzę, że jestem w stanie zdziałać coś w europejskiej piłce, wierzę w swoje umiejętności. Wiadomo, że gdybym miał 30 lat, to ta perspektywa byłaby inna. Ale dziś myślę o silniejszych ligach europejskich.
– Z Legii do Segunda Division albo Championship?
– Zdaję sobie sprawę, że gra tam wiele mocnych drużyn z ogromnymi aspiracjami, ale mam też swoje cele i marzenia. Jestem piłkarzem Legii, z którą byliśmy blisko awansu do Ligi Mistrzów. Myślę, że niebawem w niej zagramy, więc będzie okazja, żeby się pokazać, żeby zwrócić uwagę najsilniejszych klubów... Stawiam sobie wysoko poprzeczkę i na pewno nie chcę odejść z Legii do słabszego zespołu.
– Jakieś wymarzone miejsce?
– Manchester United. Kibicuję im od dziecka.