| Piłka ręczna / Reprezentacja mężczyzn
To nie jest zajęcie dla grzecznych chłopców. Tu nie ma miejsca na łzy i marudzenie. Trzeszczą kości, ale nikt nie pęka. Artur Siódmiak ma za sobą kilkaset meczów w piłce ręcznej. Z reprezentacją Polski zdobył w 2007 roku srebro, a dwa lata później brąz mistrzostw świata.
Jacek Kurowski, TVP Sport: – Co wysiada pierwsze?
Artur Siódmiak: – Kolana, kostki i kręgosłup. Większość innych dolegliwości da się znieczulić zastrzykiem. Co może stać się z taką kostką? Nic, bo już ją skręciłeś. Trzeba wbić igłę, wyciągnąć płyn, który tam się zebrał i podać lek przeciwbólowy, który będzie działał przez godzinę. Zatejpują wszystko, założą nawet gips i do gry.
– To normalne? Z opuchniętą, skręconą kostką wychodzisz na boisko?
– Tak. Oczywiście jest inaczej jeśli ci pójdzie torebka stawowa i ta opuchlizna jest większa...
– Ale przecież zawsze możesz ją bardziej rozerwać....
– Niby tak, ale i tak chcesz grać. Kiedyś miałem totalnie zniszczoną kostkę. Lekarz powiedział, że będę mógł grać za 6 tygodni. Po trzech trenowałem już z pełnym obciążeniem. Powiedzieli mi, że nic więcej mi się nie stanie. Inny przykład. "Lijek" (Marcin Lijewski) grał w Hamburgu i złamali mu dwa żebra. Ważny mecz i co robić? Normalnie, zastrzyk i grał. W przerwie dostał drugi i już. Nie mówiło się o tym, bo rywal mógł to wykorzystać. Gdybym ja wiedział o tym, to w pierwszej akcji bym go w te żebra walnął.
– Złośliwi jesteście...
– Musimy. Po trupach do celu. Tu nie ma miękkiej gry. Wszystkie chwyty są dozwolone.
– A jak jest po meczu?
– Poza boiskiem? Normalnie. Naprawdę. Oczywiście jak komuś mocniej przywaliłem w meczu to przy piwku trochę niechętnie się ze mną stukał kuflem. Ale generalnie jest szacunek. Trzeba pamiętać, że w mistrzowskich turniejach czy w Bundeslidze, nota bene najlepszej lidze świata, grasz dla sukcesów, splendoru i pieniędzy. Podobnie kolega z innego zespołu. On też zarabia na chleb. Poza boiskiem trzeba się szanować i wszystko wyważyć. Rzadko się zdarza, że komuś specjalnie łamie się nos, choć ja raz to zrobiłem…
–Dlaczego?
– Bo go nie lubiłem.
– To stało się na boisku?
– Tak. I najciekawsze było to, że nie dostałem za to nawet kary.
– Jak to?
– To wygląda zwykle tak: zawodnik się rozpędza, atakuje bardzo mocno. Zostawia się takiemu troszeczkę miejsca. Potem ktoś kogoś lekko popycha, a jak atakujący jest w wyskoku to wystawiasz łokieć i jednocześnie odwracasz głowę w drugą stronę, że niby interesuje cię coś, co dzieje się w innym miejscu boiska. W tym czasie zawodnik nadziewa się na twój wystawiony łokieć.
– I tak było?
– Tak.
– Miał pretensje?
Miał. Może i nie chciałem mu złamać nosa, ale gdzieś go tam trafić. Przecież nie patrzyłem gdzie jest...
– Brutal...
No, ale najlepszy jest cios w mostek. Nie widać go, ale jak dostaniesz to nie możesz oddychać. Wpuszczasz zawodnika do obrony pomiędzy tłum i tu możesz mu przyłożyć. Albo ktoś go lekko fauluje, a ty go z boku gdzieś walisz. A jak robisz takie rzeczy jako wysunięty obrońca i wszystko jest jak na tacy, to musisz uważać, bo od razu dostaniesz dwie minuty.
– Za jaki faul jest żółta kartka, za co wykluczenie na dwie minuty, a za co tylko zatrzymanie gry?
– Sędziowie mają jasne wytyczne: za ciągnięcie za koszulkę – 2 minuty, za atak na twarz – dwie minuty, za ciągnięcie z tyłu może być nawet czerwona kartka. To są główne przewinienia. Jeżeli na przykład pilnujesz kołowego, on jest przed tobą i go obejmujesz robiąc mu taką klamerkę na brzuchu, a on się szarpie, specjalnie podniesie nogi do góry i niby upadnie też możesz dostać 2 minuty. Ale na to jest pewien sposób. Jeśli widzisz, że do wspomnianego obrotowego leci piłka to stojąc za nim łapiesz go za biodra i wciągasz w pole sześciu metrów. Jeśli nawet złapie piłkę masz tylko zwykły faul. Sędziowie mają swoje reguły, ale jako drużyna możesz ustawić poziom sędziowania. Jeśli wszyscy od początku meczu grają mocno, chwilami brutalnie, inaczej mówiąc zaczynają z wysokiego C, to sędziowie też wtedy inaczej gwiżdżą dopuszczając do trochę ostrzejszej gry. Jeżeli jednak ostro gra jeden zawodnik lub dwóch to zwykle obaj wylatują. Na mistrzostwach świata i innych ważnych turniejach jest tak, że IHF lub EHF dają wytyczne sędziom. Ci dość drobiazgowo gwiżdżą w pierwszym czy drugim spotkaniu. Ale później, w trakcie turnieju, gdy zespoły piorą się na dobre, to na niektóre faule przymykają oko.
– Ile ważysz?
– 120 kilogramów. Ale jak jeszcze grałem ważyłem 112.
– Średni ciężar piłkarza ręcznego jest zawsze w okolicach setki?
– Jeśli mówimy o zawodnikach obrotowych to tak.
– Kilogramy się przydają, bo przecież bez przerwy się przepychacie walcząc o pozycje.
– Lżej mają tylko skrzydłowi, bo oni tych kontaktów mają mniej – także w obronie. Chociaż jak idzie atak to skrzydłowy musi podsunąć się na faul ofensywny i to boli. Ale generalnie skrzydłowi nie odgrywają takiej roli w obronie, kontaktów jest niewiele.
– Ręczny musi być szybki?
– Nasze treningi polegały na wyćwiczeniu dynamicznych, krótkich przyspieszeń 10-20 metrowych. W piłce ręcznej podczas meczu przebiegasz średnio 4-5 kilometrów. Musimy umieć wychodzić z kontrą, błyskawicznie zrobić trzy pierwsze kroki. Biegniesz do przodu, stracisz piłkę – trzeba wracać. A więc to są te krótkie odcinki, trzeba je umieć pokonać szybko.
– Co jeszcze trzeba umieć?
– Trzeba mieć odpowiednie przygotowanie fizyczne – wzrost i wagę. Inaczej wygląda skrzydłowy, inaczej kołowy, to zrozumiałe. Ważna jest determinacja, bo to sport bardzo kontaktowy. Kandydat musi być kreatywny i inteligentny, bo w piłce ręcznej wszystko dzieje się bardzo szybko. O dynamice i sile nie mówię, bo to jest oczywiste. I rzecz najważniejsza – wola zwyciężania, która jednoczy zespół. Bo u nas, musisz zebrać grupę ludzi, która będzie robiła to samo. Musi być zżyta na boisku i poza nim – jeżeli tego nie ma, to w grach zespołowych niczego nie osiągniesz.
– Czy będąc kołowym da się grać czysto?
– Nie da się. Oczywiście obowiązują zasady fair play, bo nie chcemy robić nikomu krzywdy, ale są sytuacje gdy kogoś specjalnie wyklucza się z gry.
– To znaczy?
– Miałem kiedyś taką sytuację w Bundeslidze. Był Grek na lewym rozegraniu, bardzo skuteczny, najlepszy strzelec w drużynie. Ale przy okazji był lalusiowaty, miał długą fryzurę i bez przerwy poprawiał włosy. Wiesz co zrobiłem na początku meczu żeby go wyprowadzić z równowagi? Może nie wszyscy wiedzą, ale my używamy kleju, żeby piłka lepiej trzymała się dłoni. No więc na samym początku nabrałem sobie sporo tego kleju i w pierwszej akcji wtarłem mu to wszystko we włosy. Gość spojrzał na mnie zszokowany, złapał się za włosy, a potem poszedł na ławkę i do końca meczu już nie wszedł do gry. Z "Dzidziusiem" (Michał Jurecki) kiedy graliśmy na środku obrony analizowaliśmy rywali i na przykład jak widzieliśmy, że jeden robi zwód w prawo, a potem atakuje, to zostawialiśmy mu trochę miejsca na środku, żeby go sprowokować do pójścia w tę stronę, a potem zamykaliśmy mu drogę tak skutecznie, że robiliśmy z gościa sandwicha. Stojąc i pilnując kołowego uderzało się kolesia w żebra, albo stawało na stopie uniemożliwiając start do piłki. Albo stoisz za nim i bez przerwy ściągasz mu rękę, którą on wyciąga, by złapać piłkę. Można też łapać za kark i ściskać jak w imadle. To totalnie wybija z rytmu i tego nie widać.
– I to jest normalne? Co na to sędziowie? Oni to widzą?
– Przecież pytałeś o te nieczyste rzeczy. Robisz to wszystko tak, żeby nie było widać. Nie wolno tego uczyć, ale warto o nich wiedzieć. Bardzo często w szatni przed meczem planowaliśmy: o, ten jest groźny, to go załatwimy żeby nam nie psuł krwi. Ale rzadko się zdarzało, że chcieliśmy kogoś uszkodzić, raczej zależało nam na tym żeby go zniechęcić.
– Tak się gra jak bronisz, a jak atakujesz to masz świadomość, że....
– ... że też możesz dostać. Oczywiście. Ale są zawodnicy, którzy wchodzą w obronę przy pełnej prędkości i dostają w twarz, w żebra czy mostek. Taki jest na przykład "Dzidziuś", Grzesiu Tkaczyk, Krzysiek Lijewski. Ale oni otrzepują się i dalej – jeszcze raz, jeszcze raz, i jeszcze.
– Jakby te ciosy ich nakręcały?
– Zgodnie z powiedzeniem "ja ci jeszcze pokażę". Taki był Grzesiu Tkaczyk. Dostał raz. Wstaje i robi zwód w drugą stronę. Znowu w pysk. No to jeszcze raz. Ale teraz to cię wywalę na dwie minuty – myśli. Idzie trzeci raz na tego samego gościa. Faul, facet dostaje karę dwóch minut, a Grzesiek puszcza oko: "no widzisz, i po co ci to było?". Trzeba mieć do tego charakter. Nie można się załamywać, że coś boli.
– Ręczny nie wstaje z parkietu dopiero wtedy, gdy już naprawdę nie może...
– Jak któryś z chłopaków leży, to już nie udaje. To już naprawdę coś mu jest. Taki "Garbar" (Piotr Grabarczyk) ostatnie cztery mecze na mundialu grał ze zbitymi plecami. To był bardzo poważny uraz. Wrócił z turnieju i nie mógł córki na ręce wziąć, bo tak go plecy bolały. Ale na mistrzostwach codziennie dostawał zastrzyk i grał. My nigdy nie narzekaliśmy. Czasem wręcz zatajaliśmy kontuzje, żeby trener nic nie wiedział, żeby tylko wystąpić w meczu. Kiedyś tak było ze mną. Graliśmy eliminacje do igrzysk w Pekinie, we Wrocławiu w 2008 roku. Na ostatnim treningu źle kopnąłem piłkę i miałem pęknięty duży paluch u nogi. Pamiętam, że pojechaliśmy z Maćkiem Nowakiem na prześwietlenie. Trzymając w ręku zdjęcie Maciek patrzy na nie, patrzy na mnie i co – palec pęknięty. Pyta: "co robimy?" A ja na to: "nie mówimy Bogdanowi Wencie ani słowa, bo chcę grać". Nie powiedzieliśmy mu, ale trzeba było brać zastrzyki przed meczem i w przerwie. Ale to jest całkowicie normalne, że się jedzie na środkach przeciwbólowych.
– Bo trzeba być twardym.
– Dokładnie. To jest sport kolizyjny. Wyskakujesz w powietrze, lecisz, upadasz... Normalny człowiek by sobie połamał ręce, a ty wstajesz, otrzepujesz się i grasz dalej. Skręcisz kostkę – nie ma sprawy. Masz rozwalony łuk brwiowy – nie idziesz z tym do szpitala, tylko masażysta lub lekarz zakłada ci cztery klamerki i za pięć minut jesteś z powrotem na boisku. Chcąc grać na profesjonalnym poziomie musisz mieć tego świadomość, że tak jest.
– To jest permanentne życie z bólem...
– Przez ostatnie dwa lata kariery rozpoczynałem dzień od tabletki Voltarenu. Codziennie wstawałem rano, achillesy mnie tak bolały, że musiałem je rozgrzać żeby zejść po schodach. Brałem tabletkę i dopiero można było działać. Czyli pigułka rano, pigułka przed wieczornym treningiem. Inaczej nie dałem rady trenować. Dopiero po roku od zakończenia kariery mogłem wstać rano i... nic nie czuć, żadnego bólu.
– Ręczny musi się dobrze prowadzić? O drużynie, którą miał Bogdan Wenta krążyły legendy...
– Bogdan miał zdrowe podejście. Był czas na pracę i czas na "lufę". Czasami trzeba się było odstresować. Jeśli trenujesz dwa tygodnie przed jakąś imprezą, to musisz mieć dzień żeby się zresetować. To bardzo konsolidowało drużynę, bo czasami na tych wyjściach zdarzały się różne sytuacje. Nie wszędzie witali nas z otwartymi ramionami, bywało, że trzeba było za kimś wskoczyć w ogień.
– Ktoś was zaczepiał? Takich drwali?
– Zdarzało się, ale... źle trafiali. Najgorzej. Wychodziliśmy na miasto, bo każdy z nas, jak normalny człowiek, musi się napić, zapalić i zresetować. Przed imprezą, po ciężkim treningu czy po jakimś turnieju musisz zrzucić z siebie ten stres, rozładować go. Ale jednocześnie zawsze mówiliśmy sobie: na imprezie rangi mistrzowskiej nie ma alkoholu. I wiesz co? Nikt nikogo nie pilnował i nikt nie wypił nawet piwa. Amen.
– Nie wierzę. Wy to ustalaliście?
– Mówię amen. Umawialiśmy się, że na dużej imprezie nie będzie kropli alkoholu. Zero picia. Jeśli więc szanowałeś kumpla nie mogłeś tego robić. Co innego przed turniejem. Wtedy zawsze wychodziliśmy wspólnie – obowiązkowo wszyscy. Jak ktoś chciał wcześniej wrócić to mógł, ale takich nie było. Ale potem, gdy trzeba było grać – totalna abstynencja.
– A dieta? Trzeba się pilnować czy wolno wszystko?
– Można wszystko. My nie mieliśmy żadnych rygorów wagowych. Oczywiście w jakichś kryteriach musieliśmy się mieścić, ale ogrom pracy, którą się wykonywało pozwalał na jedzenie wszystkiego. Wiadomo, że nie je się hamburgera przed meczem, ale każdy wiedział co ma jeść. Nikt nas z tego nie rozliczał. Miałeś ochotę na makaron to jadłeś makaron, chciałeś steka – jadłeś steka. Każdy podchodził do tego indywidualnie. Rygorów żadnych nie było.
– Papierosy to rzecz normalna?
– Dla niektórych tak.
– Nie przeszkadzają?
– Nie. Choć nie wiesz jakbyś grał gdybyś nie palił... Może byłaby większa wydolność? Ale w każdym sporcie wyczynowym zdarza się, że niektórzy palą i są dobrymi sportowcami. Jestem zwolennikiem normalnego życia. Jak jest robota to jest robota, a po treningu sobie palisz.
– Kar za palenie nie było?
– Przyjeżdżaliśmy na mecz i normalnie można było palić. Jeśli ktoś ma 18 lat, jest dorosły, nie zawala meczu i musi palić to niech pali.
– Z piłki ręcznej można wyżyć?
– Kiedyś było gorzej, ale kilka lat temu pojawiły się w ręcznej pieniądze. Dziś kontrakty, na przykład w Kielcach, są duże – od 5 do 50 tysięcy euro miesięcznie. Tyle dostają największe gwiazdy. Dobry piłkarz ręczny może liczyć na mniej więcej 30 tysięcy euro. Oczywiście nadal nie sposób porównywać tych kwot z futbolem.
– A jak piłkarz ręczny patrzy na nożnego to myśli sobie – mięczak?
– Kiedyś tak myślałem, ale poznałem kilku chłopaków osobiście. Taki Kuba Błaszczykowski czy Łukasz Piszczek. To są twardzi faceci, straszne walczaki. Oni też się nie oszczędzają, bo przecież kopią się bez przerwy po kostkach. Tam też są poważne kontuzje. Ale z drugiej strony, jak widzę gościa, który został lekko odepchnięty, albo dostał lekko w twarz i leży i udaje to ogarnia mnie śmiech. Wielu futbolistów nie przetrwałoby pół godziny na naszym treningu.
Rozmawiał Jacek Kurowski
Artur Siódmiak – były piłkarz ręczny, grający na pozycji obrotowego, reprezentant Polski, uczestnik
igrzysk olimpijskich (Pekin 2008), wicemistrz świata z 2007 roku i brązowy medalista mistrzostw świata 2009.
Po zakończeniu kariery założył Fundację Akademia Sportu i Akademię Piłki Ręcznej.
Komentator i ekspert w grupie Polsat.
33 - 27
Polska
29 - 26
Izrael
29 - 29
Rumunia
36 - 36
Portugalia
36 - 23
Izrael
27 - 28
Polska
37 - 30
Rumunia
32 - 32
Izrael
13:00
Polska
16:00
Portugalia
16:00
Portugalia
16:00
Rumunia