Rozmowa z autorem książki "KS Gedania – klub gdańskich Polaków (1922-1953)"
SPORT.TVP.PL: – Dla przeciętnego polskiego kibica,
szczególnie młodego pokolenia, Gedania jest klubem anonimowym.
Co skłoniło Pana, by przedstawić go szerszej publiczności?
– Przede wszystkim wystawa, którą zorganizowaliśmy w Muzeum
Historycznym Miasta Gdańska w 2012 roku. Towarzyszyła mistrzostwom Europy w piłce nożnej i była pretekstem do pokazania historii sportu w szerszym zakresie. Nie takim, w jakim robiono to do tej pory, czyli po 1945 roku, ale od XIX wieku. Chcielismy pokazać bogactwo zjawiska, którym jest sport, zwłaszcza na ziemiach północnych i zachodnich, zwanych odzyskanymi. Przełom roku 1945 spowodował zupełne zapomnienie tego, co działo się wcześniej. W czasie tej wystawy pojawiło się bardzo dużo emocji. Opiekunki, które pilnowały ekspozycji zaczęły sygnalizować, że ktoś stoi i długo wpatruje się w zdjęcie czy eksponat, że ktoś płacze i pojawiają się emocjonalne reakcje. Postanowiłem wychodzić do tych ludzi i kiedy zacząłem z nimi rozmawiać, jednym ze wspólnych mianowników była Gedania. Z opowiadań tych ludzi wynikało potężne poczucie krzywdy, niedocenienie i niedowierzanie, że po wojnie Gedania została zepchnięta na boczny tor.
– Obecnie mówi się, że sport jest najważniejszą z rzeczy
nieważnych. Po lekturze pana książki można odnieść wrażenie,
że dla Polaków żyjących w Wolnym Mieście Gdansku był jedną z
kluczowych dziedzin życia.
– Zgadza się. Do Gedanii wypadało należeć. Dawała możliwość
rywalizacji sportowej, czy treningu, ale była też platformą realizowania własnych ambicji. Miejscem, gdzie Polacy, którzy byli w Gdańsku z zdecydowanej mniejszości mogli zaprezentować swoje aspiracje. Sport był dla nich odskocznią. Mogli poczuć, że są równi z niemieckimi sąsiadami. Był środkiem do pokazywania swojego patriotyzmu, polskości. Znaczenie Gedanii daleko przekracza stereotypowe myślenie o klubie sportowym.
– Urzekający jest opis stylu gry piłkarskiej drużyny
Gedanii: "Kombinacja krótkimi podaniami, piłka wędruje na małej
przestrzeni od zawodnika do zawodnika i tak długo jest w
posiadaniu jednej drużyny, jak to możliwe. Przeciwnik
wciągany jest w tworzące się trójkąty". Można powiedzieć, że
Gedania była polskim protoplastą tiki-taki...
– Trochę tak. To był tak zwany styl szkocki, przeciwstawiany
angielskiemu "kick and rush". Podobnie grano w Krakowie,
opierała się na tym także szkoła wiedeńska. A Gedania była
wspierana przez trenerów z tamtego obszaru. Drużynę prowadził
m.in. Ferdynand Frietsch z Austrii i szkoleniowiec z Czech.
Zaszczepili tutaj styl gry, który wyróżniał zespół na
gdańskich boiskach. W prawie wszystkich sprawozdaniach
komentatorzy podkreślają niespotykaną grę Gedanii, która
bardzo często dawała jej zwycięstwo, choć w starciach z
fizycznie grającymi przeciwnikami z drużyn niemieckich,
czasami okazywała się nieskuteczna.
– Wydawać by się mogło, biorąc pod uwagę tradycje i bogatą
historię, że Gedania powinna należeć do grona największych
polskich klubów. Tymczasem po wojnie to Lechia zyskała w
Gdańsku znacznie większą popularność. Dlaczego?
– To wynika niestety z uwarunkowań politycznych. Przypadek
Gedanii trzeba rozpatrywać w szerszym kontekście – to historie
ludzi, Polaków z Wolnego Miasta Gdańska, którzy po wojnie nie
znaleźli tutaj dla siebie miejsca. Traktowano ich nieufnie,
jako zdrajców. Nowy ustrój, nowi mieszkańcy, ze wschodu i
środkowej Polski, nie traktowali ich jako pełnoprawnych
Polaków. A władze doskonale zdawały sobie sprawę ze znaczenia
Gedanii. To był klub, który po wojnie najszybciej się
reaktywował – już w maju 1945 roku! To było coś niesamowitego.
Bano się, że na jego kanwie może wyrosnąć opozycja wobec
nowego porządku politycznego. W związku z czym zdecydowano, że
nie będzie wsparcia dla Gedanii. Klub bardzo długo nie miał
nawet swojego obiektu. Stadion, na którym grał przed wojną
był używany, ale przez kogoś innego. Dopiero w 1957 roku Gedania go odzyskała. Celem władz było zatrzymanie rozwoju klubu i w efekcie najlepsi zawodnicy odeszli. Inni opuścili go, gdy Gedanii zabrano nazwę i przemianowano ją na Kolejarza.
– Czy w Gdańsku robi się coś, by upamiętnić dawnych
gedanistów?
– Nie. Właściwie od 50. rocznicy powstania klubu, gdy na
stadionie postawiono pomnik, a właściwie na głazie umieszczono
płytę z nazwiskami tych zawodników, którzy stracili życie
podczas II Wojny Światowej, nic istotnego się nie wydarzyło. Pojawiały się tylko okolicznościowe wydawnictwa, okolicznościowe uroczystości. Im później, tym słabiej było to
nagłaśniane, a ostatniej rocznicy już w zasadzie nikt nie
celebrował. Tak stopniowo klub popadał w zapomnienie i to
było motywacją dla mnie, by podjąć się trudu pisania tej
książki.
– Wspomniał pan, że wielu gedanistów zostało zamordowanych
w trakcie wojny. A czy z tych, którzy przetrwali ktoś jeszcze
żyje? Udało się Panu dotrzeć do takich osób?
– Przede wszystkim żyje Brunon Zwarra, który nie tylko był
piłkarzem trenującym jeszcze przed wojną, ale także po wojnie
grał i wspierał klub finansowo. Udało mi się porozmawiać także
z Budzimirą Wojtalewicz, zawodniczką sekcji wioślarskiej, nad
którą Gedania miała patronat. Kilkoro przedwojennych
gedanistów jeszcze żyje, ale większości moimi rozmówcami,
zwłaszcza teraz już po ukazaniu się książki są rodziny –
dzieci i wnuki sportowców. W tych rodzinach żyje jeszcze
pamięć, posiadają one mnóstwo cennych materiałów, które mam
nadzieję zaowocują niebawem drugim wydaniem tej książki.
– Proszę opowiedzieć o obecnej sytuacji Gedanii. We wstępie
pisał pan, o niej bardzo pesymistycznie. Natomiast wystarczy
skorzystać z jednej z wyszukiwarek internetowych, by
dowiedzieć się, że istnieją młodzieżowe sekcje -
siatkarska Energa Gedania i piłkarska Gedania 1922. Więc chyba
klub zupełnie nie upadł?
– Zupełnie nie, ale upadł ten wielki, wielosekcyjny klub. Atutem Gedanii było to, że jednoczyła Polaków w Wolnym Mieście
Gdańsku. Miał kilkanaście wydziałów, które dawały możliwość
realizowania się sportowo wielu ludziom. Głównie nastawiony
był właśnie na młodzież. Dzisiaj właściwie to już jest taka
"skorupka". Sekcja siatkarska to spółka akcyjna Gedania,
sekcja piłkarska to towarzystwo sportowe założone już na
zupełnie nowych zasadach. Jest jeszcze towarzystwo
wioślarskie. Tego wielosekcyjnego, wielkiego klubu w zasadzie
nie ma. Stąd ten pesymizm, dodatkowo wzmacniany sporem –
pomiędzy prezydentem miasta a spółką Gedania – o historyczny
stadion przy dzisiejszej ulicy Kościuszki, który powoduje, że
obiekt popada w ruinę.
–O co chodzi w tym sporze?
– Właścicielem terenu jest spółka akcyjna Gedania, która
wymyśliła sobie, że zbuduje tam kompleks sportowy, ze średniej wielkości halą, z muzeum, które będzie pokazywało tradycje Gedanii, i zapleczem hotelowo-konferencyjnym - to na
jednej części tej działki. Na drugiej ma powstać osiedle mieszkaniowe i kompleks usługowy, mający finansować działalność
tego klubu. Taki jest w dużym skrócie biznesplan tego przedsięwzięcia. Kiedy to zostało upublicznione podniosły
się głosy, być może słusznie, że to jest jednak teren, który należał nie tylko do klubu Gedania, ale był własnością wszystkich Polaków i że trochę szkoda przeznaczać go na cele handlowo usługowe, czy "deweloperkę" mieszkaniową. Zwłaszcza, że to jest część bardzo ważnej części w dolnym Wrzeszczu, która była nazywana Polenhofem, czyli polskim osiedlem, na którym skupione były polskie organizacje i gdzie mieszkali Polacy.