Wanda Rutkiewicz. Najwybitniejsza himalaistka świata XX wieku. Postać romantyczna i tragiczna. Uwielbiana przez dziennikarzy, traktowana z dystansem przez kolegów-himalaistów. Pierwsza Polka na szczycie Mount Everestu. Pierwsza kobieta na K2. Zdobyła osiem ośmiotysięczników, ale chciała więcej. Marzyła o Koronie Himalajów i Karakorum. 13 maja 1992 roku zginęła w drodze na szczyt Kanczendzongi. 4 lutego obchodziłaby 78. urodziny.
Niewiele jest w historii Polski osób, które są patronami ulic, szkół, festiwalu, a do tego bohaterami książek, filmów oraz spektaklu. Jeszcze mniej takich osób wśród himalaistów. W Polsce Wandzie Rutkiewicz dorównuje pod tym względem jedynie Jerzy Kukuczka, drugi po Reinholdzie Messnerze zdobywca Korony Himalajów i Karakorum. Mimo wszystko jego życie poza górami nie było tak barwne. W przypadku Rutkiewicz, mimo wielu publikacji, wciąż jej postać owiana jest tajemnicą...
W 1990 roku, jako zdobywczyni sześciu ośmiotysięczników, zapragnęła zdobyć Koronę Himalajów i Karakorum. Chciała zostać trzecim człowiekiem na świecie – po Messnerze i Kukuczce – który tego dokona. Nie byłaby jednak sobą, gdyby nie utrudniła sobie i tak niezwykle trudnego celu. Chciała wejść na brakujące osiem szczytów w ciągu kilkunastu miesięcy. To miała być jej "Karawana do marzeń".
Zdobyć Koronę Himalajów i Karakorum
Korzystając z raz zdobytej aklimatyzacji, chciała atakować w krótkich odstępach czasowych kolejne ośmiotysięczniki. Zresztą pomysł nie był nowy. Podobne plany miał Artur Hajzer, który chciał skompletować Koronę Himalajów i Karakorum nawet w krótszym czasie, bo w ciągu 12 miesięcy. Swoje plany przedstawił Kukuczce (wspólnie zdobyli cztery ośmiotysięczniki), który nie był nimi zachwycony. Ostatecznie Hajzer porzucił pomysł z uwagi na wysokie koszty, a także śmierć kolegi na południowej ścianie Lhotse w 1989 roku.
W przypadku Rutkiewicz zabrakło osoby, która spojrzałaby krytycznie na jej "Karawanę do marzeń". Wspomniał o tym Krzysztof Wielicki, piąty na świecie zdobywca Korony Himalajów i Karakorum, w swojej autobiografii "Mój wybór": "(...)trudno byłoby znaleźć drugą osobę o takiej ambicji, jaką miała Wanda. Ona szła niejako w poprzek swoich możliwości. I chyba to ją zgubiło. Jako środowisko możemy czuć się odpowiedzialni, że nie udało nam się jej tego w porę uświadomić".
Warto przypomnieć, że Messner potrzebował na zdobycie Korony Himalajów i Karakorum szesnaście lat, a Kukuczka blisko osiem. Natomiast na ostatnich osiem szczytów musieli poświęcić odpowiednio: ponad cztery i blisko trzy lata. W obu przypadkach tempo było szalone, bo trwał "wyścig" o miano pierwszego zdobywcy. Rutkiewicz chciała tego dokonać jeszcze szybciej, chociaż zbliżała się już do 50., a jej tempo w trakcie ostatnich podejść było wolne.
Wanda Rutkiewicz. "Karawana do marzeń"
Mimo wszystko "Karawana do marzeń" zaczęła się bardzo obiecująco – w ciągu niespełna miesiąca weszła najpierw samotnie na Czo Oju, a następnie, także samotnie, na Annapurnę. To ostatnie wejście nie od razu zostało jednak uznane. Inni polscy himalaiści, który byli na tej wyprawie, m.in. Ryszard Pawłowski i Wielicki, mieli wątpliwości, czy rzeczywiście stanęła na szczycie. Pawłowski, schodząc już z wierzchołka, spotkał ją niżej. Miała pytać o szczegóły dalszej drogi, co wzbudziło jego wątpliwości. Podobnie jak tempo podejścia. Z kolei inne osoby widziały jak idzie w stronę szczytu, a po chwili zawraca.
Ostatecznie władze PZA, na podstawie wyjaśnień Rutkiewicz i zdjęć, zaliczyły jej wejście. Wielicki miał powiedzieć do niej: "Wanda, uznaliśmy, że weszłaś, ale ja ci nie wierzę". W autobiografii "Mój wybór" zapewnia, że nie jest to prawdą: "Nie komentowałem tego w żaden sposób, ale i tak zrobiła się afera podsycana przez parę osób ze środowiska, które były nieprzychylne Wandzie. Niestety, jej odpryski spadły również na mnie".
Wielicki poruszył ważny wątek – Rutkiewicz od początku swojej wspinaczkowej kariery nie cieszyła się sympatią środowiska. To miała być domena mężczyzn, tymczasem ona nie chciała odgrywać w górach drugoplanowych ról. Nie interesowało jej wchodzenie na szczyt po śladach kolegów. Może stąd pomysł na wspinanie się w zespołach kobiecych, w których nikt nie będzie negował ani jej umiejętności, ani nie podważał roli kierownika. Z pewnością w kontaktach nie pomagał również jej trudny charakter. Była bardzo ambitna, nie bała się wyrażać własnego zdania i nakłaniać do swoich racji kolegów.
Jan Paweł II i Wanda Rutkiewicz
Przykładem wyprawa na K2 w 1982 roku, gdy w obozie drugim – prawdopodobnie z powodu obrzęku mózgu – zmarła Halina Krüger-Syrokomska. W takich przypadkach koledzy lub koleżanki chowają ciało w najbliższej szczelinie. Wanda Rutkiewicz zarządziła jednak inaczej – pogrzeb miał mieć miejsce niżej. W akcji wzięło udział w sumie kilkanaście osób – m.in. Wielicki, Leszek Cichy, Aleksander Lwow, a także Kukuczka i Wojciech Kurtyka.
Sympatii środowiska nie przysporzyło jej także wejście na Mount Everest. Dokonała tego 16 października 1978 roku jako pierwsza Polka i Europejska oraz trzecia kobieta na świecie. Przy okazji dokonała tego w dniu wyboru Karola Wojtyły na papieża. Podczas jego pielgrzymki do Polski w 1979 roku doszło do spotkania, podczas którego Jan Paweł II powiedział do Rutkiewicz: "Dobry Bóg tak chciał, że tego samego dnia weszliśmy tak wysoko".
Fakt, że wyprzedziła kolegów dla wielu był jednak solą w oku i powodem do zazdrości. Jej sukces sprawił, że kolejne polskie wyprawy szukały sobie bardziej ambitnych celów. Stąd prawdopodobnie narodził się pomysł zimowej wyprawy na Everest w sezonie 1979/80. Wyprawa zakończyła się sukcesem, a jej kierownik Andrzej Zawada miał dopingować Wielickiego i Cichego słowami: "Wanda weszła, a wam się nie uda?"
W swoim życiu nigdy nie zwalniała. Szukała nowych wyzwań. Gdy koledzy-himalaiści wracali do kraju, w domach wracali do swoich ról – mężów, ojców... Mogli się zregenerować, odpocząć od niebezpieczeństw i presji, które ciążyły w wysokich górach. Tymczasem Rutkiewicz nie potrafiła zwolnić nawet w Polsce. Udzielała wielu wywiadów, brała udział w spotkaniach i jednocześnie rozpoczynała planowanie kolejnych wypraw. Nie potrafiła żyć bez sporej dawki adrenaliny. Jeszcze w latach 70. uzyskała licencję kierowcy rajdowego.
O kulach na K2
Nie zwolniła nawet wtedy, gdy poważnie złamała kość udową podczas wspinaczki na Elbrusie. W dodatku kilka miesięcy, na początku 1982 roku, w drodze do... kliniki doszło do powtórnego złamania. Nie przeszkodziło jej do pół roku później pojechać na wspomnianą wyprawę na K2. Drogę do bazy przez lodowiec Baltoro pokonała o kulach. Nie wyobrażała sobie, że można zrezygnować z wyjazdu albo już na miejscu prosić o pomoc. Ostatecznie K2 zdobyła cztery lata później, jako pierwsza kobieta na świecie.
Nie wyobrażała też sobie, że mogłaby porzucić góry i spełniać się jako żona oraz matka. Chociaż próbowała trzykrotnie. Dwa pierwsze związki zakończyły się po trzech latach. Pierwsze małżeństwo z Wojciechem Rutkiewiczem, synem ówczesnego wiceministra zdrowia; drugie z Helmutem Scharfetterem, lekarzem z Innsbrucku. "Myślałam, że małżeństwo i dzieci należą do moich życiowych zadań. Uświadomiłam sobie, że nie czerpię z tego zadowolenia i nie mogę grać roli, która do mnie nie pasuje. Nie widziałam innego wyjścia niż rozstanie” – tłumaczyła.
Wydawało się, że Kurt Lyncke będzie dla niej idealnym partnerem. Kochał góry, także się wspinał i nie miał zamiaru jej nakłaniać, aby zrezygnowała z wypraw. Szczęście nie trwało jednak długo, bo w lipcu 1990 roku, podczas wspólnej wspinaczki na Broad Peak, odpadł od ściany i zginął. Wówczas, jak zdradziła, po raz pierwszy znienawidziła góry. Nie była to pierwsza tragedia, która miała miejsce w jej życiu. Gdy była jeszcze dzieckiem jej brat zginął wskutek wybuchu miny wrzuconej do ognia; kilkanaście lat później zamordowany został jej ojciec...
"Jestem gotowa na śmierć w górach"
Mimo straty partnera na Broad Peaku nie porzuciła jednak gór. Pojawiła się jej "Karawana do marzeń". Po Czo Oju i Annapurnie postanowiła zaatakować Kanczendzongę (8 586 m npm), trzeci szczyt świata. W wprawie wziął udział także m.in. Meksykanin Carlos Carsolio, który wcześniej wszedł z Kukuczką na Nangę Parbat, a z Rutkiewicz był na szczycie Sziszapangmy. "Nie chcę umierać, ale jestem gotowa na śmierć w górach" – mówiła w tamtym czasie.
Wyruszyli 12 maja 1992 roku, z czwartego obozu, przed 4.00 rano. Pogoda im sprzyjała, ale musieli sobie torować drogę w głębokim śniegu. Rutkiewicz szła znacznie wolniej od Carsolio. Meksykanin około 17.00 stanął na szczycie i podczas zejścia spotkał Rutkiewicz na wysokości 8300 m npm. Nie chciała jednak wracać, planowała biwak. Wiedziała, że powrót przekreśli jej szansę wejścia na szczyt. Jednocześnie na takiej wysokości biwak jest nazywany "biwakiem śmierci". Wprawdzie historia zna udane biwaki (Ryszard Pawłowski po zdobyciu Mount Everestu), ale zazwyczaj kończą się tragicznie.
Meksykanin był ostatnią osobą, która widziała Rutkiewicz. Jej ciała nigdy nie odnaleziono. Stało się to powodem różnych spiskowych teorii – od samobójstwa do takiej, że po wejściu na szczyt zeszła po tybetańskiej stronie i zamieszkała w klasztorze. Nie brakowało też oskarżeń pod adresem Carsolio (w 1996 roku skompletował koronę), że mógł nakazać Rutkiewicz zejście i jej w tym pomóc. Oskarżenia kierowały jednak osoby, które widocznie słabo znały himalaistkę i jej ogromną ambicję. "Zespół (...) ma przed sobą cel, który będzie realizował za wszelką cenę. Nie wolno zakładać i żywić oczekiwań wobec innych, że w sytuacji zagrożenia życia narażą własne życie, by nam pomóc" – tłumaczyła kiedyś.
I chociaż nie udało jej się zrealizować "Karawany do marzeń", to na zawsze zapisała się w historii polskiego i światowego himalaizmu. Jej sukcesy długo nie zostały pobite przez kobietę. Jej cel, czyli Koronę Himalajów i Karakorum, dopiero w 2010 roku osiągnęła Hiszpanka Edurne Pasaban. "Rutkiewicz wyprzedziła swoją epokę" – podsumował Wielicki. Mimo wielu lat, które upłynęły od jej śmierci, Wanda Rutkiewicz wciąż zdumiewa, zachwyca i wywołuje zazdrość...