Dwukrotny mistrz świata w darcie – Gary Anderson – celuje w trzeci tytuł. W historii organizacji PDC udało się to tylko Philowi Taylorowi. W trzeciej rundzie tegorocznego turnieju zmierzy się z Stevem Westem. Szkot jest jednym z faworytów, ale jeszcze kilkanaście lat temu chciał grać w bilard, a jego karierę w darcie mogły przerwać problemy ze wzrokiem.
Człowiek w cieniu
Punktem zwrotnym w karierze Szkota była porażka z Michaelem van Gerwenem podczas mistrzostw świata PDC w 2014 roku. Prowadził już 3:1 w setach i brakowało mu tylko jednego do triumfu, ale Holender odrobił straty i awansował do kolejnej rundy.
– Byłem wściekły. Nigdy w życiu nie zawiodłem się tak jak po tej porażce. Od razu wróciłem do domu, zmieniłem lotki, stanąłem przed tarczą treningową i obiecałem sobie, że nigdy więcej nikt mi czegoś takiego nie zrobi. To okropnie bolało – przyznał Szkot, który w następnym roku dotrzymał słowa i wyeliminował van Gerwena w półfinale, później zdobywając pierwszy tytuł w karierze, pokonując Phila Taylora 7-6.
W tym spotkaniu niewiele zabrakło, aby Anderson skończył z niczym. Przy stanie 4-4 w jednym z legów stracił 180 punktów przez to, że wszystkie lotki spadły z tarczy. – Myślałem sobie wtedy: "widocznie nie jest dane mi wygrać". Na tarczy było mnóstwo śmieci. Jak lotki wbijały się blisko siebie, to była szansa, że spadną. Właśnie coś takiego wydarzyło się mi. Przegrałem lega, ale wygrałem seta. Gary sprzed czterech lat pewnie by się poddał, ale wtedy czułem, że mogę walczyć – stwierdził.
– Po prostu cieszyłem się z gry. Jeśli cierpisz, nie jesteś zadowolony, to nie przezwyciężysz tego. Kiedyś myślałem: "co z tego, on i tak mnie pokona". Teraz myślę inaczej: "spokojnie, to tylko jeden leg" – dodał.
Anderson obronił tytuł rok później po wygranej z Adrianem Lewisem, który prywatnie jest jego dobrym kolegą. – To niesamowicie zabawny facet. Gdy jest blisko, od razu czujesz się zrelaksowany. Trudno gra się ze znajomymi i to jeszcze w finale. Długo mi zajęło mi przyswojenie tego, że jeśli zaczyna się mecz, to nie lubimy się. Jesteśmy tu po to, aby wygrywać – stwierdził.
Przyjaciół dobiera jednak ostrożnie. O większości rywali nie ma dobrego zdania. Mówił o tym po niedawnym zwycięstwie z Paulem Limem w drugiej rundzie mistrzostw. – Są zawodnicy, którzy wchodzą w środowisko i z miejsca chcą szacunek. Potrzebują sławy. Spójrzcie na Paula. Ma 63 lata i wciąż gra widowiskowo. To zasługuje na respekt – pochwalił przeciwnika.
– Pozostało takich niewielu jak Paul. Możecie na mnie gwizdać, ale on zachowuje się jak dżentelmen, nie tak jak większość zawodników w tych czasach. Z kolei ja wolę być w cieniu. Nie przejmuję się tym, co o mnie sądzą – zapewnił.
Mistrz, który nie umie liczyć
Na drodze Szkota do sukcesu stanęło wiele przeszkód. Najpoważniejszą z nich była śmierć dwóch bliskich osób w ciągu dwóch miesięcy. Jesienią 2011 roku na zawał serca zmarł jego 35-letni brat – Stuart, a w trakcie następnej wiosny odszedł ojciec – Gordon. W tym czasie trudno było mu myśleć o grze w darta, więc zanotował znaczny spadek w rankingu. Udało mu się jednak podnieść.
– Trudno się skoncentrować na grze, jeżeli przydarzają ci się takie rzeczy. Niektórzy mówili: "skończył się". To najgorszy rodzaj ludzi na świecie. Musiałem sobie z tym poradzić – zapewnił.
– Dart to taka sama praca jak każda inna. Jeżeli jesteś malarzem lub stolarzem, to przychodzą dni, kiedy wstajesz i myślisz: "nie chcę iść do roboty". Trudno podnieść się, kiedy ludzie gadają za twoimi plecami, ale wróciłem do dawnej gry, nie słuchając nikogo i ciesząc się sobą – powiedział.
Śmierć bliskich to nie jedyne problemy, z jakimi musiał się zmierzyć. Anderson jest krótkowidzem, który początkowo zlekceważył wadę wzroku. Mimo to przed zdobyciem pierwszego mistrzostwa świata przyznawał, że ma problem z czytaniem tablicy wyników, a także z trafianiem w podwójne i potrójne wartości.
– W większości przypadków rzucał z pamięci, celując w rozmazane zielone i czerwone punkty – ocenił dziennikarz "The Guardian", Barry Glendenning, który rozmawiał z darterem.
Zawodnik wykluczył operację laserową, ale nie chciał także zakładać soczewek. Ostatecznie zdecydował się na noszenie okularów, choć to zmusiło go do zmiany stylu rzucania ze względu na to, że szkła załamują perspektywę.
Przyznał także, że problemy sprawia mu... arytmetyka. – Jestem jednym z najgorszych zawodników pod względem liczenia. Popełniłem błąd w półfinale w 2015 roku i musiałem go poprawiać. Dlatego to ważne, aby dzieci uczyły się matematyki – żartował.
Jaki ojciec, taki syn
Prawdziwe szczęście zapewnia Szkotowi rodzina. Z pierwszą żoną – Rosemary – miał dwóch synów – 23-letniego Ryana i 19-letniego Joela. Później związał się jednak z Rachel, która urodziła mu dwójkę dzieci. Tai ma już trzy lata, a jeden z zakładów bukmacherskich uruchomił zakład, w którym można stawiać na to, że zdobędzie on... mistrzostwo świata w darcie.
– Tai czuje się bardzo dobrze. Cały czas przebywa w salce treningowej i widzę, że to mu się podoba. Myślę, że ma darta we krwi. Staram się go trzymać z dala od gry, ale nie daję rady. On na pewno będzie grał – powiedział jego ojciec.
W październiku tego roku przyszła jednak na świat pierwsza córka Andersona – Cheylea. – To trochę dziwna sytuacja. Miałem trzech synów i nagle jest dziewczynka. Wszystko się dla mnie zmienia – zapewnił Szkot, który zamierza skupić się na rodzinie po mistrzostwach świata. – Zamierzam odpuścić europejskie turnieje. To będzie jakieś 13 tygodni – zapowiedział.
– Mam małe dzieci. Nie chcę przegapić najważniejszych momentów w ich życiu. Chcę widzieć jak pierwszy raz chodzą lub mówią "tata". Popełniłem błąd z poprzednimi synami i teraz nie chcę go powtórzyć. Jeśli mam pracować z łopatą, aby mieć pieniądze, to zrobię to dla nich – dodał.
Domator
To właśnie za czas spędzony z rodziną Anderson byłby w stanie zrezygnować z darta. – Gdybym mógł, to skurczyłbym sezon o parę weekendów. Wiem, że tak wygląda ta gra, ale jestem człowiekiem, który lubi przebywać w domu. Młodym darterom terminarz nie przeszkadza, ale starsi muszą często dokonywać wyborów. Bycie na walizkach przez 20-25 lat nie jest dobre dla życia prywatnego. Hotel, lotnisko, hotel, lotnisko... Któregoś dnia masz tego dość, a innego to kochasz – ocenił Szkot.
Dzięki poświęceniu części życia rodzinnego poznał jednak wiele interesujących miejsc, m.in. Japonię. – Kocham ją. Nie spotkałem nigdzie takich grzecznych ludzi. Gdy kończą się mecze wszyscy wstają, sprzątają po sobie i sala jest czysta. Powinniśmy się czegoś od nich nauczyć. Są naprawdę mili, zrobią dla ciebie wszystko. Ich kultura jest fantastyczna – powiedział.
Prawdziwą radość nie sprawia mu jednak podróżowanie. – Lubię posiedzieć z rodziną, wyprowadzić psy na spacer lub obejrzeć telewizję. Lubię programy o samochodach i zwierzętach. Przy tym się relaksuję. Nie lubię raczej nigdzie wychodzić, gdy wracam do domu – przyznał.
Ten sam Gary
Anderson ma wielu fanów na całym świecie. Zdobycia poprzednich tytułów gratulowali mu m.in. pięściarz Joe Calzaghe, motocyklista Carl Fogarty czy nawet... Toni Kroos, który jest jedną z gwiazd Realu Madryt. Często sława jednak przytłacza.
– Czasami miewam koszmary przez darta. Zazwyczaj około tydzień przed mistrzostwami budzę się zlany potem. To są sny związane z grą, ale nigdy nie mogę dokładnie zapamiętać, czego dotyczą – zapewnił.
Dwukrotne zdobycie tytułu nie zmieniło jednak Szkota. Tak jak wcześniej lubi przebywać w niespełna 20-tysięcznym mieście niedaleko morza, zajmując się majsterkowaniem. – Zawsze mówiłem, że jeśli zmienię się w kogoś innego, to uderzcie mnie w twarz. Cały czas jestem tym samym, starym Garym – powiedział.
Następne