| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Gdy inwestował w Pogoń Szczecin, ta wstawała z kolan po zawirowaniach z początku XXI. Teraz pod kierunkiem Jarosława Mroczka jest liderem PKO Ekstraklasy. – Dla mnie to nie do pojęcia, że ludzie za jedyny cel w życiu mają gromadzenie pieniędzy. Mam sobie kupić trzeci samochód czy czwarty? Jeszcze jeden dom wybudować? Mam jeden duży i nie potrzebuję więcej – zapewnia w wywiadzie dla TVPSPORT.PL prezes Portowców.
Marcin Iwankiewicz, TVPSPORT.PL: – Czy na Pogoni da się już zarabiać albo chociaż wychodzić na zero? Czy nadal musi pan dopłacać z własnej kieszeni do klubu?
Jarosław Mroczek: – Ani ja, ani moi dwaj wspólnicy nie jesteśmy krezusami. Wchodząc do klubu wyłożyliśmy jednorazowo bardzo dużo, bo 26 mln złotych. To, co dajemy teraz, to już tylko takie pieniądze krótkoterminowe, które poprawiają płynność. Zbudowaliśmy Pogoń tak, by nie trzeba było do niej dokładać. Od ponad trzech lat mamy dodatni wynik operacyjny.
– Spłacacie sobie z niego pieniądze włożone przy wejściu?
– Nie. Jest ten "garb" pieniędzy, który wyłożyliśmy, ale nie przejmujemy się nim. Powiem panu nawet, że nie wiem, czy kiedykolwiek zobaczymy z tego choć złotówkę. To biznes niosący spore ryzyko i trzeba mieć tego świadomość.
– Dla pana to o tyle łatwiejsze, że jest szczecinianinem, kibicem i w przeszłości nawet trenował w Pogoni jako junior. Ale jak na takie podejście reaguje żona? Rozumie?
– Na szczęście jest jeszcze większym kibicem ode mnie. Zresztą to kwestia naszych charakterów, bo są i ludzie z innym podejściem. Rozmawiam nieraz z biznesmenami ze Szczecina, którzy mają firmy z obrotami na poziomie 50 czy 60 milionów. Mówię im, żeby wzięli reklamę za 10 tysięcy miesięcznie i słyszę, że nie mają pieniędzy. A wiem jak żyją.
Dla mnie to nie do pojęcia, że ludzie za jedyny cel w życiu mają gromadzenie kasy. A to wręcz przyjemność dać na coś takiego i patrzeć, jak ludzie korzystają! Mam sobie kupić trzeci samochód czy czwarty? Jeszcze jeden dom wybudować? Mam jeden duży i nie potrzebuję więcej, po co mi? A są tacy, którzy muszą mieć jak najwięcej pieniędzy, wtedy kupią sobie jeszcze dom we Włoszech. A jak już mają we Włoszech, to jeszcze kolejny w Monte Carlo.
– Być, nie mieć.
– Wolę poznawać ludzi, spędzać z nimi czas. Postrzegam innych tylko przez ich przyzwoitość. Nie ma dla mnie znaczenia, czy ktoś ma dom w Monte Carlo, bo mam takich znajomych, czy mieszka w bloku. Jeśli kogoś lubię, to z taką samą przyjemnością będę siedział u niego w saloniku mającym dziesięć metrów kwadratowych, jak i w rezydencji za 200 milionów, bo naprawdę i u takich bywałem.
– A bywa pan jeszcze w swojej firmie? Czy praca w klubie pochłania tyle czasu, że to już właściwie niemożliwe?
– Nasza spółka, którą założyliśmy jako jedną z pierwszych w Szczecinie, to są tak naprawdę tylko wspólnicy. Utworzyliśmy szereg innych spółek, których kierowanie powierzyliśmy młodym ludziom. Daliśmy im akcje, choć oczywiście większość należy do nas, i raczej tylko doradzamy. Nie zależy nam na dywidendach, te spółki mają się rozwijać i dawać ludziom pracę. Nie wiem, powiedziałbym, że poświęcam temu góra pięć procent czasu.
– Więc już czysto hobbystycznie. A w piłkę jeszcze pan gra?
– Ze względu na to cholerne kolano już nie (prezes Mroczek w trakcie rozmowy był tuż przed operacją kolana – przyp. red.). Zostały mi żagle i rower. Wsiadam na niego, jadę trzy kilometry, przejeżdżam granicę i w Niemczech mam mnóstwo ścieżek i dróżek. Widzę swoje wiatraki, bo stoją tuż za granicą, a ja je w Polsce wprowadzałem. W ogrodzie zrobiłem elektrownię fotowoltaiczną i nic nie płacę za energię elektryczną dostarczaną do domu. Mieszkam w obszarze Natura 2000, nigdzie już się stąd nie chcę ruszać.
– Czyli kibice Pogoni mogą być spokojni? Gdyby klub potrzebował pieniędzy, pan nie wyda ich na dom w rzeczonym Monte Carlo?
– Gdzie tam. Wystarczy, że raz w roku pojadę z żoną gdzieś w świat zobaczyć coś, co mnie fascynuje. Ale to też nie tak, że plaża i hotel. W tym roku byliśmy w parkach narodowych w Tanzanii, coś wspaniałego. Dziękuję Bogu, że mam taką możliwość.
– Czy wraz z rozwojem klubu i jego coraz lepszymi wynikami czuć wzrost zainteresowania? Teraz oczywiście tego na stadionie nie da się zaobserwować...
– Czego byśmy nie zrobili, więcej osób w trakcie przebudowy wpuścić nie możemy. Ale zainteresowanie wzrasta. Mamy dobre wyniki, które pobudzają w kibicach wiarę w to, że wreszcie uda się osiągnąć jakiś sukces. Jednak dopóty, dopóki nie będziemy mieć stadionu, bardzo trudno będzie to zainteresowanie zweryfikować.
– Potencjał niewątpliwie jest. Na przełomie wieków Pogoń miała najwyższą frekwencję w Polsce, ale później, pewnie głównie przez zawirowania w klubie, doszło do zapaści. A do dziś chodząc po Szczecinie na każdym kroku widać kioski pomalowane w wasze barwy, murale związane z Portowcami etc.
– Gdy byłem młody, na mecze chodziło regularnie i po 30 tysięcy ludzi, ale pamiętajmy, z czego się to brało. Innych atrakcji nie było, a teraz właściwie na każdym rogu czeka coś, co przyciąga ludzi. Niekoniecznie chcą chodzić na piłkę. Ewentualnie to samo spotkanie mogą obejrzeć w telewizji. To w jakiś sposób zmieniło strukturę kibiców. Teraz na stadion przychodzą ci, którzy kochają klub i rozumieją, że obserwowanie na żywo widowiska sportowego, mimo braku powtórek, zawsze jest lepsze, bardziej atrakcyjne. Po prostu się lepiej ogląda.
Zobaczymy, jak się rozwinie sytuacja. Trzeba pamiętać, że w Niemczech też był okres, gdy stadiony świeciły pustkami, a jednak potrafiono zbudować taką atmosferę, że dziś są pełne i przychodzi tam najwięcej kibiców w Europie.
– A propos Niemców, o ile lat przyspieszył, w stosunku do planów, rozwój klubu dzięki zatrudnieniu Kosty Runjaica?
– Jest silna synergia między naszymi pomysłami i planami a jego postrzeganiem piłki nożnej i talentami, z których zatrudniając go nawet nie do końca zdawaliśmy sobie sprawę. Może intuicyjnie czuliśmy, że to jest ten właściwy człowiek, ale jeśli chodzi o umiejętność budowania atmosfery w drużynie, to jest to więcej niż strzał w dziesiątkę. To jego wielka umiejętność, której nie spotkałem u żadnego z trenerów pracujących wcześniej w Pogoni.
Do kilku czuję sympatię, ale zawsze widziałem ten dystans między trenerem i jego sztabem a szatnią. Tu oczywiście też jest pewien dystans, nikt sobie nie pozwoli na dowcipy w stosunku do trenera, o ile nie są sytuacyjne. Ale Kosta ma umiejętność dotarcia do każdego zawodnika, przekonania go do swoich rozwiązań, sprawiedliwość, brak faworyzowania, ocenianie piłkarzy tylko pod kątem przydatności drużynie... Czasem można się nie zgadzać z jego wyborami, a i wtedy prawie zawsze ma rację. Nawet gdy się pomyli, to nie dlatego, że kogoś faworyzuje i lubi bardziej niż innego.
– W jaki sposób znaleźć takiego trenera, zupełnie spoza naszej karuzeli?
– Szukać, szukać i jeszcze raz szukać. O Koście wiedzieliśmy wcześniej, jego nazwisko przewijało się już przy zatrudnianiu Skorży. Gdy ten drugi zostawał trenerem, mieliśmy jakiś tam wybór na rynku krajowym. Ale wybór Skorży był oczywisty, wydawał się trafiony, ze wszystkimi jego ułomnościami. To nie było tak, że zadzwoniliśmy do niego i się dogadaliśmy. Zbieraliśmy wcześniej informacje o nim, wiedzieliśmy, gdzie są pewne problemy, później z nim o nich rozmawialiśmy. Przekonywał nas i przekonał, że pracował nad nimi i jego podejście się zmieniło. A jego wcześniejsze wyniki pozwalały sądzić, że się będzie nadawał. Ale trafiła kosa na kamień. Czasem w życiu tak jest, że powie się jedno niepotrzebne zdanie i bardzo trudno jest zasypać podział, który natychmiast powstaje.
– To był podział pomiędzy Maciejem Skorżą a klubem, czy między Skorżą a piłkarzami?
– Nasze relacje były dobre, chodziło o piłkarzy. Nikt nigdy się do tego nie przyzna, bo po co wracać do przeszłości. Nie lubię o takich sprawach mówić. To taka nasza typowa polska cecha, rozdrapywanie ran, nieszczęść, kłócenie się o pewne decyzje historyczne. Po co? Amerykanie obchodzą Święto Niepodległości, bawią się, są fajerwerki, a my tylko czcimy bolesne rocznice. Gdy widzę księdza w kościele, to nikt nie ma bardziej smutnej miny od niego. Narzucono naszemu narodowi taką pokutną formę i to się niestety przekłada także na spojrzenie na piłkę. Zamiast się cieszyć i mówić o tym, że się wszystko fajnie w Pogoni rozwija, choć wiemy, że jest dużo do poprawy, grzebie się w przeszłości. A my jesteśmy liderem, jesteśmy z tego dumni!
– Pewnie nic pan nie zadeklaruje, ale taki klub jak Pogoń, siódmy w tabeli wszech czasów i siódmy pod względem liczby sezonów w najwyższej lidze, boli brak jakiegokolwiek trofeum.
– Boli. Boli i to bardzo. Czas na to, by w końcu mieć te trofea. Robimy co się da, na mecz Pucharu Polski w Rzeszowie wyczarterowaliśmy samolot (Pogoń wygrała 1:0 i awansowała do kolejnej rundy – przyp. red.), drużyna leci również na mecz ligowy z Jagiellonią.
– Czyli Pogoń jest klubem, który stać na takie rozwiązania?
– To nie jest kwestia tego, czy stać, tylko tego, jak się na to patrzy. To nie wydatek, tylko inwestycja. Piłkarze szybko i komfortowo dostają się na mecz i dzięki temu dajemy sobie szansę zdobycia kolejnych punktów. A te przybliżą nas do zgarnięcia na koniec sezonu większej premii.
– Na razie przybliża was też jakość sprowadzanych zawodników. Jaki procent budżetu klub przeznacza na pracę skautów?
– Ale na co, na ich pensje?
– Pensje, wyjazdy etc.
– Nie powiem panu dokładnie, to jest fragment kosztów działu sportowego. Nie jest to jakaś bardzo kosztowna część wydatków klubu, a nie ulega wątpliwości, że warto w to inwestować.
– Wybieracie bardzo nieoczywiste kierunki transferowe.
– W dzisiejszych czasach skauci nie muszą jeździć po całym świecie, mają narzędzia do wyszukiwania. Mamy dostęp do całych meczów od drugiego poziomu rozgrywkowego właściwie z wszystkich kontynentów. Gros pracy skauta polega na tym, że siedzi i ogląda piłkarzy pod kątem wskazanych przez trenera pożądanych cech. Komputer wyrzuca ich ze dwustu i ta grupa jest ciągle zawężana, aż wybierze się powiedzmy dziesięciu. Zaczynamy wtedy zbierać informacje o cechach mentalnych graczy, szukać informacji u tych, którzy z nimi grali albo grają. A potem się jeździ, ale do czterech, pięciu. I ogląda. Przykładowo Benedikta Zecha nasz szef skautów oglądał na żywo osiem razy.
– A na końcu wybranych przekonuje trener Runjaic.
– Tak, ale to tyle. Często czytam, że Kosta zadecydował, Kosta znalazł kogoś... On taki nie jest, nic nie narzuca. Nie ma nic wspólnego z szukaniem zawodników. Mówi, że potrzebuje na daną pozycję faceta o konkretnych predyspozycjach i umiejętnościach. Nawet nie musi mówić o cechach mentalnych i wolicjonalnych, bo wiemy, jakie preferuje, cały czas o tym rozmawiamy. Ale do wyszukiwania włącza się, gdy zostanie właśnie tych czterech czy pięciu. Wtedy czasem prosimy go, by popatrzył i powiedział, czy mamy dalej drążyć temat, czy nie.
– Jednak jego osoba jest atutem w przekonywaniu konkretnych graczy. Tak było w ostatnim okienku z Zechem czy Dante Stipicą.
– Tak, ale to już na etapie rozmowy z piłkarzem i jego menedżerem. Z Zechem mógł porozmawiać po niemiecku i to zawsze jest trochę inaczej, niż jak my z nim dyskutujemy. Wielu graczy zdecydowało się jednak przyjść także dlatego, że przyjechali tu na nasze zaproszenie, zobaczyli, co powstaje, jak funkcjonujemy. Piłkarze sami są też swego rodzaju skautami, zbierają u znajomych informacje o klubach, które się nimi interesują.
– Na ten moment wydaje się, że trafiliście z większością zakupów, ale w waszym zespole grają też wychowankowie. Sebastian Kowalczyk przy kontuzji Kamila Drygasa i braku optymalnej formy Adama Frączczaka jest nawet kapitanem. Mimo to jest pan przeciwnikiem przepisu o młodzieżowcu. Dlaczego? On daje Pogoni przewagę nad rywalami, bo Kowalczyk czy Marcin Listkowski i tak by grali, a rywale często muszą kogoś wpychać na siłę.
– Niech pan zobaczy na te drużyny, o których pan mówi. Zagra tam jakiś chłopak na siłę, sknoci jedną, drugą, piątą rzecz i będzie prawdopodobnie zniszczony. Takie działanie naprawdę może prowadzić do załamania kariery danego młodego zawodnika.
– Rozumiem, że miał pan inny pomysł na promowanie młodych?
– Byliśmy bardzo bliscy przeforsowania naszego rozwiązania. Ekstraklasa jako spółka podjęła nawet decyzję, że system będzie premiował tych, którzy wprowadzają młodzieżowców. Jeśli nastawiają się na to, że będą szkolić, a nie kupować całą kadrę za granicą, to dajmy im pieniądze. Bardzo lubię prezesa Bońka, często rozmawiamy i w wielu tematach się z nim zgadzam. W sprawie obowiązku gry młodzieżowca mamy jednak różne zdanie.
Zawsze walczyłem o to, by nie było limitów cudzoziemców. Dla mnie tworzenie tego typu przepisów jest niezrozumiałe. Nie rozumiem, dlaczego mieliśmy inaczej traktować Greka (UE) i Koreańczyka. Jeden i drugi jest po prostu piłkarzem.
– Chyba jeszcze wyraźniej na przykładzie Pogoni – między Bośniakiem Kozuljem a Chorwatem Stipicą (choć akurat Kozulj ma i chorwacki paszport – przyp. red.).
– Tak jest. Granica Unii jako granica limitu. Spoza Unii to cudzoziemiec, a z Unii to już nie jest? Jest, tylko obejmuje go inne prawo. Takie nielogiczności zawsze mi się nie podobały. Powiem panu, że w pierwszej chwili przepis o młodzieżowcu przyjąłem na zasadzie "trudno, damy sobie radę". Tak jak pan mówił, że mamy Kowalczyka czy Listkowskiego, którzy i tak by grali. Ale Kosta na niego bardzo źle zareagował.
– Człowiek z kraju szkoleniowo i w ogóle piłkarsko dużo bardziej rozwiniętego od naszego.
– Dokładnie. Zaczęliśmy o tym rozmawiać i podzieliłem jego argumenty. Nie dlatego, że Kosty, tylko dlatego, że sensowne. Mam nadzieję, że po roku funkcjonowania systemu będzie można zanalizować sensowność jego działania.
– Nie było żadnych konsultacji z klubami w tej sprawie?
– Niestety nie było.
– Czy głupio panu, że puścił Sebastiana Walukiewicza bezpośrednio do Włoch, a nie przez Legię?
– Jak to przez Legię?
– Żartuję oczywiście, piję do wypowiedzi jej prezesa Dariusza Mioduskiego. W wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" stwierdził, że wszystkie polskie kluby powinny sprzedawać najlepszych piłkarzy Legii i Lechowi, a ci dopiero stamtąd wyjeżdżać na Zachód. W jego mniemaniu byłoby to z pożytkiem dla każdego...
– Nie chcę tego komentować, to były chyba tylko takie nieudane żarty Darka Mioduskiego.
– Z tego co wiem, mówił na poważnie.
– Mimo wszystko wolę to nazwać żartem i tak interpretować, że był niepoważny. Dlaczego miałby niby lepiej sprzedać Walukiewicza? Przede wszystkim to on w Legii nie grał i nikt by go nie zobaczył, bo nie był w pierwszym zespole. Grał u nas, my go pokazaliśmy, a tam nie miałby miejsca w składzie u kolejnych trenerów.
– Pogoń też miała okres, w którym często zmieniała trenerów.
– Nie zgadzam się z taką oceną, że rotowaliśmy trenerami. Czesławowi Michniewiczowi skończył się kontrakt. Wypełnił go, to nie było żadne zwolnienie. Chcieliśmy grać bardziej atrakcyjnie, ale to, na co się umówiliśmy, zostało skończone. Kazimierz Moskal miał poważne problemy z biodrem, łzy mu leciały, gdy szedł na konferencję prasową, nie mógł chodzić. Rozstaliśmy się, bo nie dało się tego kontynuować, sam tego chciał.
– Pytam, czy to Runjaic jest takim strzałem w dziesiątkę, czy jednak też prezes Mroczek musiał się trochę nauczyć funkcjonowania w tym biznesie? Zwolniliście choćby Ryszarda Tarasiewicza tuż po powrocie do Ekstraklasy.
– Robiliśmy pewne eksperymenty, ale nie będę się tu do końca obarczał odpowiedzialnością. Nie odpowiadałem wtedy jeszcze za sportową działalność, zajmowałem się czyszczeniem klubu i układaniem go organizacyjnie i finansowo.
– Ze spraw organizacyjnych. Nigdzie nie znalazłem informacji, jak się będzie nazywał stadion po przebudowie. Nadal będzie im. Floriana Krygiera, czy dostanie jakąś komercyjną nazwę?
– Nazwa na pewno zostanie. Może pojawić się marketingowa, typu arena jakaś tam im. Floriana Krygiera, coś takiego można sobie wyobrazić. Kibice są niezwykle przywiązani do tej postaci, zresztą ja też, bo to był mój pierwszy trener. Swoją drogą niech fani pamiętają, że czas szybko biegnie. Bardzo chcą sami ufundować pomnik Floriana Krygiera przy wejściu i to jest szalenie ważna sprawa, ale trochę mnie martwi, że nic o tym nie słyszę. To już ostatni moment na konkursy, projekty itd.
– Będziecie operatorem nowego stadionu?
– To jeszcze nie jest rozstrzygnięte, ale mam nadzieję, że tak. Najlepiej wiemy, w jaki sposób opiekować się tym wszystkim. Szkolimy swoich groundsmanów, po meczach zostają nieraz do 1-2 w nocy, by uporządkować boisko
– A jeśli miasto będzie chciało zorganizować na stadionie np. koncert?
– Nie widzę problemu. Wszystko będzie do dogadania, murawa na tym nie ucierpi, bo będzie hybrydowa. A stadion trzeba jak najczęściej wykorzystywać, to będzie jeden z najładniejszych w Polsce. Bardzo wysoko cenię pomysł projektanta z tymi kolorami, grą świateł itd. Choć to strona marketingowa, a z naszego punktu widzenia najważniejsze są kwestie infrastrukturalne. Trzy podgrzewane boiska, czwarte pod balonem, wszystkie płyty oświetlone. Będziemy mieć fajne dylematy – czy lecieć zimą do Turcji, czy tu zostać. W Szczecinie mamy taki klimat, że od trzech lat nie było śniegu. Dla pierwszego zespołu to świetna sprawa, a dla naszej młodzieży w ogóle rewelacja.
– Pomieścicie się.
– Zdziwi się pan, ale nie. Rozpoczynamy przebudowę boiska w Kołbaskowie. Niedługo będzie przetarg na grunty w jego okolicy i będziemy chcieli je kupić, by rozbudować tamten ośrodek. W tej chwili w naszych akademiach jest łącznie prawie tysiąc dzieciaków, a marzeniem jest, by były ich trzy-cztery tysiące.