"Numer 1" – przeczytaj fragment autobiografii Buffona

Gianluigi Buffon (fot. SPORT.TVP.PL/P. Hryniszyn)
Gianluigi Buffon (fot. SPORT.TVP.PL/P. Hryniszyn)

Autobiografia Gianluigiego Buffona wydana przez wydawnictwo "Sine Qua Non" ukaże się na rynku 16 kwietnia. Już teraz możecie przeczytać fragmenty książki jednego z najwybitniejszych bramkarzy w historii.

DALSZĄ CZĘŚĆ PRZECZYTASZ POD REKLAMĄ

Fragment pierwszy

Gdy przestajesz być nastolatkiem, wiele rzeczy dobiega końca. Zmieniasz się z fizycznego punktu widzenia, wiele dotychczas pierwszorzędnych spraw schodzi na drugi plan, zmieniają się też przyzwyczajenia. Skończyła się także moja przygoda z ultrasami. Nigdy nie sądziłem, że za swoje młodzieńcze wybryki będę musiał jednak "zapłacić" już jako znany piłkarz reprezentacji Włoch. Tymczasem wiele lat później we Florencji doszło do pewnego incydentu. W Pucharze Włoch Fiorentina mierzyła się z Parmą, ja akurat wtedy nie grałem. Nie pamiętam dokładnie dlaczego, być może miałem jakąś kontuzję albo, co bardziej prawdopodobne, trener dał pograć w meczach pucharowych drugiemu bramkarzowi.

Pojechałem więc obejrzeć ten mecz na własną rękę. Na parkingu podziemnym stadionu Franchi zostawiłem porsche, którym przyjechałem, po czym spokojnie poszedłem na mecz. Kłopoty zaczęły się na koniec, gdy wyjeżdżałem ze stadionu. Drogę zagrodzili mi kibice Fiorentiny. Pracownicy porządkowi na stadionie skierowali mnie do innego wyjazdu – tam, gdzie stały autobusy kibiców Parmy, które miały być eskortowane przez policję aż do wjazdu na autostradę. Wielu tifosich mnie znało, zgotowali mi gorące powitanie. Jeden z nich, Volpo, miał zakrwawioną twarz – kibice obu drużyn obrzucali się wcześniej różnymi przedmiotami. Powiedziałem do niego: "Wsiadaj, zawiozę cię szybciej do domu". Gdy już jechaliśmy za autobusami, niektóre z nich zatrzymywały się, po czym wysiadali z nich kibice Parmy, chcąc doprowadzić do konfrontacji z fanami Violi. Volpo, mimo że tego wieczoru przeżył już swoje, nie mógł się powstrzymać i wysiadł z mojego samochodu, by "pomóc kolegom".

Policja zorientowała się, co się wydarzyło, i przy bramkach wjazdowych na autostradę zatrzymała wszystkich, chcąc znaleźć ultrasów, którzy brali udział w bójce. Wcześniej spisano również moje auto, więc i my zostaliśmy zatrzymani. Wysiedliśmy obaj, ale Volpo – o wiele bardziej doświadczony w tego typu sytuacjach – ulotnił się w jednej chwili, zanim w ogóle zdałem sobie z tego sprawę. Ja z kolei oberwałem kilka razy pałką policyjną, zanim w końcu któryś z policjantów mnie rozpoznał. Przynajmniej taką wersję zdarzeń mi później sprzedano – osobiście uważam, że od początku wiedzieli, kto jedzie w tym samochodzie. W końcu mogłem wrócić do domu, ale nie był to jeszcze koniec moich nocnych przygód. Nieopodal wjazdu na autostradę czekał na mnie nie kto inny, jak Volpo. Pozwoliłem mu wsiąść jak gdyby nigdy nic, co więcej – po drodze zdążyliśmy jeszcze zaliczyć dyskotekę. Następnego dnia któraś z gazet napisała, że pojechałem na ustawkę razem z kibicami Parmy. Po prostu świetnie.

Oto moja cała przygoda w roli ultrasa. Pasuje do innych "kibicowskich" historii, które rozegrały się wcześniej – czasem mam nawet wrażenie, że lata świetlne temu. Jak by nie było, fantastycznie się wtedy bawiłem.

Fragment drugi

Moi rodzice dużo ode mnie wymagali, zawsze chodziło jednak o kluczowe kwestie i wartości, nie o głupoty. Kiedy przed mundialem w 2006 roku zrobiło się głośno o mnie i zakładach bukmacherskich i kiedy wytykano mnie palcami jak przestępcę, stanęli w mojej obronie. Ta historia była z kolei owocem klimatu, jaki wytworzył się wiosną tamtego roku wokół Juventusu.

Z mojego punktu widzenia sprawa była jasna od samego początku: nikt nie mógł mi niczego zarzucić ani zrobić. Dowiodłem swojej niewinności, a cały szum wokół tej sprawy był zupełnie niepotrzebny. Tymczasem prasa rozpoczęła skandaliczną nagonkę.

Jeśli ktoś lubi zakłady i gra swoimi pieniędzmi, to co w tym złego? Lubiłem przewidywać wyniki i pokazywać, że jestem w tym ekspertem. Lubię grę samą w sobie. Nie chodzi mi o dodatkowe pieniądze, bo ich nie potrzebuję. Grałem praktycznie od zawsze – pamiętacie mój kupon z dzieciństwa? A potem trafioną "dwunastkę" i wygrany milion lirów? To była dopiero satysfakcja!

Myślę jednak, że jestem jedynym graczem na świecie, który nie zgarnął za wygrane ani grosza. Każde zdobyte pieniądze odkładałem na konto internetowe, z którego grałem. Do płatności używałem swojej karty kredytowej. Czy tak zachowuje się oszust?

"Możecie kopać i szukać, gdzie tylko chcecie, nie mam nic do ukrycia. Nic na mnie nie znajdziecie".

I kiedy ludzie z urzędu śledczego Włoskiej Federacji Piłkarskiej stawiali mi zarzuty – obstawione wyniki ustawionych meczów – patrzyłem im prosto w oczy. "Róbcie, co chcecie, ale powiem wam jedno: jeśli zdołacie znaleźć choćby jeden najmniejszy dowód mojej winy, to nie dyskwalifikujcie mnie na rok, dwa czy pięć, ale nałóżcie na mnie dożywotni zakaz gry w piłkę. Natychmiast".

Śledczy byli bardzo zaskoczeni tym, co powiedziałem. Podczas dalszych przesłuchań ktoś nawet wybuchł śmiechem, bo sam dostrzegł absurd całej sytuacji. Na całe szczęście ta chora historia prędko dobiegła końca.

"Numer 1"
"Numer 1"

Fragment trzeci

Finałowy mecz z Francją zremisowaliśmy, ale ostatecznie zwyciężyliśmy po serii rzutów karnych. Żadnego nie obroniłem (choć w trakcie meczu zrobiłem to, co do mnie należało), ale będę mógł opowiadać wnukom, że Trezeguet przestraszył się mnie stojącego w bramce i dlatego przestrzelił. Wiem, że nikt temu nie zaprzeczy. No, może sam David, ale on się w tym wypadku nie liczy.

Do wykonywania jedenastki nie podszedł Zinedine Zidane – został wcześniej wyrzucony z boiska za paskudny wybryk. Muszę jednak w tym miejscu się do czegoś przyznać. Byłem jedyną osobą na boisku, która widziała, jak Zidane uderza Materazziego. Od razu podbiegłem do sędziego liniowego i o wszystkim mu powiedziałem. Fakt, nie był to zbyt sportowy gest z mojej strony, nie w moim stylu – dlatego nie jestem z niego dumny. Złożyło się na to kilka czynników: zbyt duża presja, zbyt dobrze grający Zidane, zbyt trudna sytuacja naszej drużyny i zbyt wielka pokusa, by dostał czerwoną kartkę i na ostatnie minuty meczu zniknął z boiska. Nie potrafiłem tego powstrzymać.

Po meczu zemdlałem. Adrenalina nagle opadła, zostawiając mnie, wykończonego sportowca, bramkarza świeżo upieczonych mistrzów świata, ze świadomością, że te piękne czterdzieści dni dobiegło końca, choć wszyscy woleliśmy, by ów czas nigdy nie minął.

Jeszcze tej samej nocy wróciliśmy do Duisburga. Spakowaliśmy się i ruszyliśmy w dalszą drogę, tym razem prosto do domu.

Żal nam było opuszczać hotel. Stał się przecież czymś naszym, integralną częścią naszego sukcesu, miejscem naszego odkupienia. To właśnie tam zarówno my wszyscy, jak i ludzie otaczający nas każdego dnia – na treningach, wyjazdach czy w autokarze – odkryliśmy na nowo dumę narodową. Powinniśmy ją czuć bez przerwy, cieszę się jednak, że udało nam się ją obudzić na nowo dzięki piłce nożnej i temu, co dokonaliśmy. Sam po sobie widzę, jak umocniło się dzięki temu moje poczucie przynależności.

Gianuligi Buffon po zwycięskim finale MŚ w 2006 roku
Gianuligi Buffon po zwycięskim finale MŚ w 2006 roku

Fragment czwarty

Powiem wprost, tak jak zresztą cały czas do tej pory. Zamierzałem odejść z klubu. Zamierzałem opuścić Juventus.

Rzecz w tym, że miałem taki zamiar nie wtedy, gdy wstrząsnął nami skandal i pochłonął proces, ale kiedy byliśmy na fali, gdy zwyciężaliśmy i nas oklaskiwano.

Oto cały paradoks: zostałem, ponieważ Juventus oskarżono, skazano i zdegradowano do Serie B.

Mogłem odejść z końcem sezonu 2005/06, ale wcale nie dlatego, że nad Juve zawisły ciemne chmury. Wprost przeciwnie, w tak trudnej sytuacji postanowiłem zostać. Możliwość odejścia miałem wcześniej, jeszcze za rządów Moggiego. Czułem potrzebę zmiany. Miałem kilka opcji, ale istniało również prawdopodobieństwo, że to klub zechce mnie sprzedać.

Sytuacja zrobiła się naprawdę dziwna. Szczerze? W Juve nie było mi już dobrze. Nie z jakiegoś konkretnego powodu, chodziło raczej o liczne małe nieporozumienia. Zawsze powtarzam, że chodzi o ludzi, a nie o struktury. Moje relacje z Capello były poprawne, to nie on był problemem. Poza tym można było wyczuć, że niedługo i tak opuści Juventus. Jestem osobą, która potrzebuje ciągłych bodźców, motywacji – wtedy daję z siebie absolutne maksimum. Niestety, gra w Juve niemal przestała być dla mnie wyzwaniem, nie czułem już wewnątrz tej siły, która skłania cię do wysiłku i dalszej gry.

I tak, kiedy razem z Silvano zastanawialiśmy się nad tym, co zrobić, pojawiły się nowe okoliczności.

Po raz drugi z rzędu zdobyliśmy scudetto, dwudzieste dziewiąte w historii Juventusu. Słońce, kibice, śpiewy na stadionie, a w nas – wiele sprzecznych emocji. W taki właśnie sposób zapamiętałem tamtą niedzielę w Bari, gdzie zakończyliśmy rozgrywki ligowe w nieco surrealistycznej atmosferze. Płaczący Luciano Moggi był dosyć dziwnym widokiem, choć tak naprawdę pasowało to do jego osobowości. Mimo że postrzegano go jako człowieka wpływowego i bezwzględnego, w rzeczywistości był towarzyską, serdeczną osobą i bardzo przeżywał, gdy źle o nim mówiono.

Przywiązano nas do pręgierza i ukazano opinii publicznej jako winnych. Bez zahamowań, bez jakiegokolwiek szacunku dla ludzkiej prywatności i godności. Bardzo uderzył mnie fakt, że proces odbywał się poza trybunałem, a wyroki zapadały jeszcze przed orzeczeniem o winie.

Usłyszałem wtedy mnóstwo bezsensownych słów. Widziałem, jak podzielono wiele rodzin. Uważam, że każdy, kto popełnił przestępstwo, powinien zostać ukarany, ale dopiero po sprawiedliwym procesie, w trakcie którego otrzyma prawo do obrony. Wszystko, co nie dotyczy ściśle oskarżenia, nie powinno wpływać na proces ani pojawiać się na pierwszych stronach gazet.

Na początku nie wierzyłem, że będziemy musieli aż tak słono za to wszystko zapłacić. Nie wierzyłem, że najsurowiej ukarana zostanie drużyna, piłkarze i kibice. Nie myślałem – i nadal trudno mi to sobie wyobrazić – że jeśli rok czy dziesięć lat temu ktoś popełnił błąd, to ktoś inny może odebrać mi wszystko, co wywalczyłem i wygrałem na boisku.

Odpowiedzialność powinni ponieść ci, którzy są faktycznie winni, kimkolwiek by nie byli, a nie drużyna, nie klub i nie ludzie, którzy przychodzą na stadion oglądać mecze.

Gianluigi Buffon – kapitan Juventusu
Gianluigi Buffon – kapitan Juventusu

Jestem w stanie zaakceptować wszystko, ale jedno nie podlega żadnej dyskusji: piłkarz, który jest świadomy tego typu nieuczciwych praktyk, nie powinien w ogóle grać. Ja nigdy tego nie zrobiłem i nigdy bym nie zrobił. Żaden z nas, piłkarzy Juventusu, nigdy nie zrobił czegoś takiego. Owszem, może się zdarzyć, że wobec wielkich drużyn czuje się pewną "psychologiczną uległość". W pewnym momencie jednak odechciewało mi się grać, kiedy po każdym meczu zewsząd słychać było to samo gderanie, tak jakby co tydzień trzeba było podawać w wątpliwość nasze zwycięstwa.

"Miejmy nadzieję, że przegramy". Tak, doszło do tego, że to powiedziałem, z obrzydzenia tymi, którzy tak bardzo chcieli zobaczyć naszą porażkę.

Jednak bez względu na to, co chcą widzieć niektórzy, każde nasze zwycięstwo na boisku było prawdziwe, odniesione dzięki walce w pocie czoła.

Wszystko stracone. U schyłku lata znalazłem się w Rimini, na drugoligowym boisku, wiedząc, że trzeba zacząć od samego początku.

A ja, bądź co bądź, lubię zaczynać od początku. To przecież zupełnie nowe wyzwanie.

Mogłem odejść, tymczasem byłem pierwszym, który powiedział, że zostanie. Tamtego wrześniowego dnia, u wybrzeży Adriatyku, moja biało-czarna podróż od zawodowego obowiązku po prawdziwe przywiązanie do klubu dobiegła końca.

Dlaczego zostałem? Bo czułem, że to słuszny wybór, i tyle. Bo poprosił mnie o to Alessio Secco ("Gigi, no dalej, zostań z nami"), bo Jean-Claude Blanc zaimponował mi swoim poważnym, a jednocześnie ludzkim podejściem ("Byłoby mi bardzo miło, gdyby zdecydował się pan nadal grać w koszulce Juve, bo Juventus pana potrzebuje"). Poza tym miałem bardzo dobry kontakt z właścicielami klubu – z Johnem i Lapo Elkannami – podobnie jak w Parmie świetnie dogadywałem się ze Stefano Tanzim.

Czułem, że nie mogę się odwrócić ani od nich, ani od milionów kibiców bianconerich na całym świecie.

Dokonałem właściwego wyboru. Podjąłem decyzję "a la Gigi".

Najnowsze
Lech zrewanżuje się beniaminkowi? Transmisja meczu w niedzielę w TVP!
transmisja
Lech zrewanżuje się beniaminkowi? Transmisja meczu w niedzielę w TVP!
| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa 
Motor Lublin – Lech Poznań, PKO BP Ekstraklasa. Transmisja online meczu 28. kolejki na żywo w TVP Sport (13.04.2025)
Pierwszy międzynarodowy sukces! Polski klub trzeci w Europie [WIDEO]
Koszykarz Dzików Warszawa Mateusz Bartosz (fot. PAP)
nowe
Pierwszy międzynarodowy sukces! Polski klub trzeci w Europie [WIDEO]
| Koszykówka 
Trener Chelsea zaskoczył? Nagle padły nazwiska dwóch Polaków! "Wciąż to robi"
Chelsea FC zmierzy się w czwartek w Warszawie z Legią w Lidze Konferencji. Enzo Maresca poprowadzi angielską drużynę przy Łazienkowskiej (fot: Getty)
Trener Chelsea zaskoczył? Nagle padły nazwiska dwóch Polaków! "Wciąż to robi"
fot. TVP
Piotr Kamieniecki
Wisła Kraków – Chrobry Głogów. Betclic 1 Liga, 27. kolejka [MECZ]
fot. GettyImages
Wisła Kraków – Chrobry Głogów. Betclic 1 Liga, 27. kolejka [MECZ]
| Piłka nożna / Betclic 1 Liga 
Resovia – Polonia Bytom. Betclic 2 Liga, 23. kolejka [SKRÓT]
(fot. TVP SPORT)
Resovia – Polonia Bytom. Betclic 2 Liga, 23. kolejka [SKRÓT]
| Piłka nożna / Betclic 2 Liga 
Resovia – Polonia Bytom. Betclic 2 Liga [MECZ]
Resovia – Polonia Bytom. Betclic 2 Liga, 23. kolejka. Transmisja online na żywo w TVP Sport (09.04.2025)
Resovia – Polonia Bytom. Betclic 2 Liga [MECZ]
| Piłka nożna / Betclic 2 Liga 
Mecz PSG – Aston Villa w TVP. O której i gdzie oglądać transmisję?
Transmisja meczu PSG – Aston Villa w środę w TVP (fot. Getty Images)
Mecz PSG – Aston Villa w TVP. O której i gdzie oglądać transmisję?
| Piłka nożna / Liga Mistrzów 
Do góry