Z małej miejscowości o nazwie Lagarto do Fonte Nova Arena w Salvadorze jest 290 kilometrów. Taki dystans dzieli miejsce urodzenia Diego Costy od stadionu, na którym po raz pierwszy w karierze zagra w mistrzostwach świata. Na mecz Hiszpania – Holandia przyjdzie cała jego rodzina. Choć z pewnością wolałaby zobaczyć go w innych barwach.
Diego wyjechał z Brazylii, kiedy miał 17 lat. Jedyny kontakt z tamtejszym futbolem miał grając w małym klubie Barcelona Esportivo Capela z Sao Paulo, ograniczając się głównie do ulicznej piłki nożnej. Bez większych nadziei na rozwój zdecydował się wyjechać za granicę. Trafił do Portugalii, a konkretnie do Bragi. Później długo tułał się po różnych hiszpańskich zespołach, aż wreszcie uwierzył w niego Diego Simeone. Resztę znamy doskonale.
I jeszcze w marcu zeszłego roku wydawało się, że Costa wystąpi na mundialu w roli gospodarza. Zagrał nawet w meczach towarzyskich z Włochami i Rosją. Potem zmienił zdanie. Głównie za sprawą Vicente del Bosque. – On się o mnie troszczył, zaprosił na obiad i powiedział, że mnie potrzebuje. Jestem Brazylijczykiem, to się nigdy nie zmieni, ale ja chcę wygrać mistrzostwo świata dla Hiszpanii – powiedział Costa.
Zupełnie inaczej widzi sprawę brazylijski selekcjoner. – Chciałem zabrać go na mistrzostwa. Dlaczego tak się nie stało? Nie wiem. Powinien być z nami. Rozmawiałem z nim dwukrotnie. Myślę, że stoją za tym pewne interesy. Gdy przyjął hiszpańskie obywatelstwo, zwolniło się w Atletico miejsce dla kolejnego gracza z zagranicy – stwierdził Luiz Felipe Scolari.
Zmiana narodowych barw nie jest w futbolu niczym nowym. Davor Suker grał najpierw dla Jugosławii, potem dla Chorwacji. Mattias Sammer dla NRD, a później dla Niemiec. Tam decydowała jednak polityka. Inaczej, niż w przypadku Alfredo Di Stefano (Argentyna, Kolumbia i Hiszpania), czy Ferenca Puskasa (Węgry i Hiszpania). To był jednak przełom lat 50-tych i 60-tych, gdzie panowały zupełnie inne realia.
Nawet na tegorocznym turnieju znajdziemy dwóch graczy, którzy reprezentują inne państwo, choć urodzili się w Brazylii. Eduardo gra dla Chorwacji i mógł nawet wystąpić przeciwko swojej ojczyźnie w meczu otwarcia. Z kolei Thiago Motta od wielu lat przywdziewa włoski trykot. Ale obaj nie budzą tak wielkich emocji.
Mistrzowie świata już podczas Pucharu Konfederacji musieli zmagać się ze sporą, jak na brazylijskich kibiców, niechęcią trybun. Gwizdy, wyzwiska, okrzyki – żadna inna reprezentacja nie spotkała się z takim przyjęciem. Osoba Costy tylko podsyci nastroje. Ale trudno oprzeć się wrażeniu, że była to czysto emocjonalna decyzja. W Brazylii miałby pewne miejsce w składzie, w Hiszpanii czeka go duża rywalizacja. I tylko możemy sobie wyobrazić, co by się działo, gdyby oba zespoły spotkały się w finale.