{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
Obnażeni po raz kolejny. Europa odjechała Anglii
Szymon Borczuch na żywo oglądał mecz Ligi Mistrzów Arsenal Londyn – AS Monaco. Oto jego relacja!
Dyskusja o wyższości angielskiej ekstraklasy nad jej hiszpańską odpowiedniczką trwa od lat. I pewnie nigdy nie zostanie rozstrzygnięta. Zwolennicy jednej ze stron zawsze będą obstawać przy swoim. Na dziś fani futbolu rodem z Wysp nie mają jednak w ręku sportowych argumentów. Premier League bez wątpienia jest ładniej opakowana. 200 kamer, świetna oprawa, jakość transmisji, bliskość między murawą a trybunami, cały etos rozgrywek – to musi się podobać. Prawdziwa piłkarska jakość dawno jednak przeprawiła się przez kanał La Manche i usadowiła gdzieś na pograniczu Primera Division i Bundesligi.
Doroczna lekcja pokory
– Barcelona? Trudniejsze mecze gramy ze Stoke – te słowa Vincenta Kompany'ego były wielokrotnie powtarzane po meczu, w którym wicemistrz Hiszpanii udzielił mistrzowi Anglii prawdziwej lekcji futbolu. Zbudowana za setki milionów funtów drużyna Manuela Pellegriniego wyglądała przy gościach z Katalonii jak zgraja półamatorów, którzy trenują ze sobą od tygodnia. A słowa kapitana City należy uznać co najmniej za buńczuczne. Zakochani w swojej lidze Brytyjczycy traktują kontynentalne ligi z góry. Aż nadchodzi wiosna, a wraz z nią bezpośrednie starcia w Europie. I porażki Anglików. Jedna za drugą.
Sytuację angielskich klubów w XXI wieku można porównać nieco do tej z początków międzynarodowego futbolu. Przeświadczeni o swojej wyższości Wyspiarze nie chcieli nawet mierzyć się z rywalami z zagranicy. A gdy wreszcie do takiego spotkania doszło, przegrali z amatorami z USA (mundial 1950). Dziś przedstawiciele rzekomo najsilniejszej, najbardziej konkurencyjnej, a na pewno najbogatszej ligi rok w rok odbierają od rywali w LM lekcję pokory.
Spójrzmy na ostatnie pięć sezonów:
- 2009/10 – żadnego angielskiego klubu w półfinałach LM (Inter, Bayern, Barcelona i Olympique Lyon)
- 2010/11 – jeden angielski klub w półfinałach LM (Manchester United, Barcelona, Real, Schalke)
- 2011/12 – jeden angielski klub w półfinałach LM (Chelsea, Barcelona, Real, Bayern)
- 2012/13 – żadnego angielskiego klubu w półfinałach LM (Bayern, Borussia Dortmund, Barcelona, Real)
- 2013/14 – jeden angielski klub w półfinałach LM (Chelsea, Real, Atletico, Bayern)
Nierówny wyścig europejskich marek
W tym sezonie – o ile w Monako lub Barcelonie nie wydarzą się cuda – już w ćwierćfinale jedyna na placu boju zostanie Chelsea. Dla Arsenalu od lat szczytem możliwości jest 1/8 finału. Mało kto rozpatruje już ten klub jako europejskiego potentata. Man City na własnym podwórku jest potęgą, ale w Europie staje się rozbrajająco bezradny. Tak jak Kanonierom brakuje jaj i zimnej krwi, tak Obywatelom – wizji i własnego stylu. Liverpool z LM odpadł już jesienią. W grupie musiał uznać wyższość szwajcarskiej Bazylei. W przeszłości w Europie liczył się jeszcze Manchester United, ale po odejściu Sir Aleksa Fergusona musi najpierw odbudować znaczenie w kraju. Nie idzie mu to najlepiej.
Przesunięcie azymutu piłkarskiej siły na południe potwierdzają też kierunki transferów największych gwiazd. Dziś Real, Barcelona i Bayern mogą mieć każdego. Anglicy mogą mieć tylko tego, kogo nie chcą Real, Barcelona i Bayern. Luis Suarez nie raz dziękował przecież Stevenowi Gerrardowi za to, że ten odwiódł go od transferu do Arsenalu. Suarez poczekał pół roku i trafił do Barcy. A Arsenalowi został Alexis Sanchez, niepotrzebny na Camp Nou wobec ściągnięcia... Suareza.
Skoro już nawet takie postaci jak Gerrard rozumieją, że prawdziwi giganci nie grają w Premier League, czas by uświadomili to sobie również kibice. Ci, którzy uparcie twierdzą, że Premier League jest lepsza, bo Stoke może pokonać City, a Elche nigdy nie wygra z Barcą. Sęk w tym, że to samo City też nigdy nie wygra z Barcą. Zakochani od lat w pięknej sylwetce i głębokim brzmieniu brytyjskiego Rovera, nie widzą, że na długich dystansach niemiecka terenówka i hiszpański kabriolet odjechały mu już dawno. A jak dowiedzieliśmy się w środę, do manewru wyprzedzania zabiera się też francuski kompakcik rodem z ulicznego wyścigu w Monako.