Przejdź do pełnej wersji artykułu

Charytatywny przekręt Messiego? "Lewy" odmówił

Leo Messi (fot. Getty) Leo Messi (fot. Getty)

Po uchylaniu się od płacenia podatków na wizerunku Leo Messiego pojawiła się kolejna głęboka rysa. Niemiecki tygodnik "Der Spiegel" ujawnił, że w Hiszpanii ruszyło policyjne śledztwo dotyczące charytatywnych meczów organizowanych przez Argentyńczyka latem 2012 i 2013 roku. Charytatywnych tylko z nazwy. Wpływy z biletów miały bowiem trafić nie do potrzebujących tylko do kieszeni grających towarzysko piłkarzy. Ważną rolę w śledztwie odegrał też... Robert Lewandowski.

Polak nie zagrał w żadnym z sześciu meczów, które pod nazwą "Bitwa Gwiazd – Messi i Przyjaciele vs. Reszta Świata" zorganizowano w miastach Ameryki Południowej i Stanów Zjednoczonych. Choć bardzo go na to namawiano. Jego agent Maik Barthel uznał jednak, że nie puści zawodnika na mecz charytatywny, za który organizator... chciał mu zapłacić. I to ćwierć miliona dolarów! Ale zacznijmy od początku.

Latem 2012 roku "wędrowny cyrk" Messiego, jak nazwali go dziennikarze "Der Spiegel", zagrał trzy mecze pokazowe – w Bogocie (Kolumbia), Cancun (Meksyk) i Miami (USA). Rok później Argentyńczyk i przyjaciele zaprezentowali się w Limie (Peru), Medellin (Kolumbii) i na koniec w Chicago. Meczów miało być więcej, ale Messi z różnych powodów kilka z nich odwołał. W wielu przypadkach wpływy z biletów nie zostały zwrócone kibicom.

Przelew przez Karaiby

A tanio nie było. Ceny biletów na pokazowe występy z udziałem kilku znanych piłkarzy (poza Messim na murawie pojawiali się m.in. Neymar, Javier Mascherano, Thierry Henry czy Dani Alves) zaczynały się od 55 dolarów (na mecze w USA) do nawet... 2500 dol. za wejściówkę VIP, która zapewniała koszulkę podpisaną przez gwiazdę Barcelony. W sumie, jak wyliczył Guillermo Marin (o nim za chwilę), sześć spotkań dało przychód na poziomie 7,9 milionów dolarów. Pieniądze te miały trafić do fundacji Messiego, a przez nią do dzieci uchodźców z Syrii czy nieuleczalnie chorych dzieci z Argentyny.

Czy tak było w rzeczywistości? Central Operative Unit (UCO) – jednostka hiszpańskiej policji zajmująca się przekrętami finansowymi i przestępczością zorganizowaną – ma poważne wątpliwości. Od ponad roku śledczy przebadali setki dokumentów i przepytali dziesiątki świadków. Oskarżenia nikomu nie przedstawiono, ale zebrany materiał jest więcej niż niepokojący.

Jak pisze "Der Spiegel", centralną postacią całego przedsięwzięcia jest wspomniany Guillermo Marin, bliski przyjaciel ojca Messiego, Jorge. Marin to argentyńskim biznesmen, zajmujący się organizacją sportowych eventów i jednocześnie bliski doradca Leo. Zawczasu nabył on prawa marketingowe do charytatywnych meczów. Dwa zaplanowane w Kolumbii sprzedał firmie Total Conciertos za cztery mln euro. Jak sam przyznał podczas czerwcowego przesłuchania w UCO, 1,3 mln z tej kwoty trafiło na specjalnie założony rachunek w karaibskim banku na wyspie Curacao. Na konto fundacji – tylko 300 tysięcy. Co się stało z resztą? Tego Marin nie chciał zdradzić. Zapewnił jedynie, że pieniądze nie powędrowały do kieszeni Messiego. Czerpaniu zysków z gry w charytatywnych meczach zaprzeczyli też sam Leo, Mascherano, Alves czy Jose Manuel Pinto. Wszyscy oni zapewniali, że zwrócono im tylko koszty przelotu i hotelu.

Leo Messi (P) podczas "Bitwy Gwiazd" w Chicago w 2013 roku Leo Messi (P) podczas "Bitwy Gwiazd" w Chicago w 2013 roku

Ćwierć miliona za "Lewego"

Jeśli rzeczywiście tak było, to powinni czuć się oszukani. Bo już takiemu Robertowi Lewandowskiemu Marin oferował pieniądze za występ. Imagen Deportiva – firma należąca do argentyńskiego biznesmena – wysyłała menedżerowi Polaka jedną ofertę za drugą. Do dokumentów tych dotarli dziennikarze "Der Spiegel". Treść jest szokująca.

Po raz pierwszy organizatorzy skontaktowali się z Maikiem Barthelem – niemieckim agentem Lewandowskiego – w marcu 2013 roku. Imagen Deportiva zapraszała "Lewego" do drużyny "Messi i Przyjaciele" na mecze w Los Angeles (później odwołany) i Chicago. "Oferujemy dwa bilety lotnicze w biznes klasie, zakwaterowanie w pięciogwiazdkowym hotelu i określoną kwotę pieniędzy w formie rekompensaty" – czytamy w mailu.

W kolejnym mailu, wysłanym 31 maja, kwota była już jasno określona. Marin dawał 30 tys. dol. za występ Polaka, który w międzyczasie dzięki czterem golom strzelonym Realowi w półfinale LM stał się europejską gwiazdą. Pytany przez dziennikarzy Barthel potwierdził te propozycje. Nie odpowiadał jednak na nie, a ludzie Messiego stali się nachalni. Zwiększyli oferowaną kwotę do 90 tys. dol. Potem do 110 tys. Wreszcie – do 250 tysięcy! Poza tym wydzwaniali do Barthela do tego stopnia, że musiał on odrzucać każde połączenie z argentyńskim numerem kierunkowym. A w mailu z 10 czerwca przekaz jest już bardziej bezpośredni. "Proszę zróbcie to dla mnie!" – pisze Marin.

Barthel pozostał jednak nieugięty. Lewandowski do Stanów nie poleciał. – Sposób komunikacji i ta propozycja wydały mi się co najmniej podejrzane. Nie chcieliśmy uczestniczyć w tego typu modelu biznesowym – powiedział menedżer Polaka. Inni piłkarze nie mieli jednak podobnych obiekcji. Trudno uwierzyć, że tylko Lewandowskiemu proponowano pieniądze, które miały przecież trafić do potrzebujących. Dziennikarze "Der Spiegel" próbowali uzyskać komentarz od Marina, Messiego i ich adwokatów. Odpowiedzi nie otrzymali. Z drugiej strony, czy ludzie zarabiający dziesiątki milionów dolarów rocznie – w tym sam Messi – mogą mieć w sobie aż tyle cynizmu, by wzbogacać się jeszcze na meczach charytatywnych? Śledztwo UCO trwa. Kolejne przesłuchania w połowie marca.

Robert Lewandowski
Źródło: SPORT.TVP.PL/SPIEGEL.DE
Unable to Load More

Najnowsze

Zobacz także