Street workout, czyli ćwiczenia na drążkach, mają pomóc pływakowi Pawłowi Korzeniowskiemu w zdobyciu medalu olimpijskiego w Rio de Janeiro. W wywiadzie mówi m.in. o zmianach w treningu, chęci pokonania Michaela Phelpsa i poznania... Marcina Gortata.
– Przez lata był pan specjalistą od 200 m delfinem, a teraz - w wieku 30 lat - postanowił pan skrócić ulubiony dystans do 100 m. Jak się pan z tym czuje?
Paweł Korzeniowski: – Bardzo dobrze przepracowałem ostatni okres. To zupełnie inny trening. Na razie wszystko wygląda bardzo obiecująco. Nigdy tak szybko nie pływałem. To mnie bardzo zachęca. Mam obecnie 22. wynik w świecie, ale do lidera Konrada Czerniaka brakuje mi tylko sekundy. Zakładając, że forma powinna iść w górę, a do tego dojdą wszystkie pływackie rytuały jak np. golenie, jest szansa na bardzo dobre rezultaty.
– Czuje pan już, że 100 m to "ten" dystans?
– Z każdym startem upewniam się, że setka to jest to, co chcę teraz robić. Myślę, że szansa na zdobycie nawet medalu olimpijskiego jest zdecydowanie większa niż na 200 m delfinem. Zajęcia teraz mam krótsze, ale bardziej intensywne, dlatego wychodzę mocno zmęczony po każdej jednostce treningowej. Do tego doszła nowa siłownia. Zacząłem się bawić w street workout - ćwiczenia na drążkach połączonych w różne układy i konfiguracje. Przekłada się to bardzo dobrze na pływanie, a pomocne jest zwłaszcza w stylu motylkowym.
– Ktoś panu to podpowiedział?
– Chodziło to za mną od dwóch lat. Rozmawialiśmy z trenerem, by rozpocząć gimnastyczny trening, ale jakoś się rozmywało, może dlatego, że nie było to popularne. Pomyślałem o street workout, ale na początku były problemy ze znalezieniem siłowni, która miałaby odpowiednie drążki. Chyba w styczniu kolega mi podpowiedział, że tworzy się w Warszawie grupa, której trenerem jest jeden z czołowych zawodników na świecie. Zgłosiłem się do niego i zaczęliśmy współpracę.
– To spora czy kosmetyczna zmiana?
– Czasami właśnie takie kosmetyczne zmiany robią wielką różnicę. Teraz na siłowni robię całkowicie inne rzeczy niż dotychczas. Nie chodzi już wyłącznie o podnoszenie kolejnych ciężarów czy ćwiczenie danej partii mięśniowej. Na drążku pracuje całe ciało i to jest niesamowite, że jednym prostym ćwiczeniem jestem w stanie uaktywnić cały organizm, czyli jak w... delfinie. Jestem bardzo zadowolony z efektów.
– W tym roku najważniejsza impreza to mistrzostwa świata w Kazaniu. Pan startował tam na Uniwersjadzie, ale teraz chyba Rosjanie szykują coś specjalnego. Słyszał pan o tym?
– Tak, na stadionie lekkoatletycznym mają powstać dwa baseny 50-metrowe. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Nie wiem, czy to się uda. Basen na Uniwersjadzie moim zdaniem był bardzo dobrze przygotowany. Pomieściłby on na pewno zawodników także na mistrzostwach świata. Jednak trybuny nie są tam tak duże, jak pewnie chcieliby organizatorzy i gospodarze.
– Dla pływaka ma znaczenia, ile osób siedzi na trybunach?
– Jak wychodzi się z call roomu na start na tak duży obiekt to jest to coś niesamowitego. Do tej pory na największych zawodach było ok. 10 tys. ludzi i to już robi bardzo duże wrażenie. Myślę jednak, że każdy zawodnik, który idzie na finał, chciałby, by na trybunach było jeszcze więcej kibiców. Wtedy czuć doping, emocje i słychać hałas. A to jest właśnie najfajniejsze w tym wszystkim.
– W trakcie rywalizacji, już w basenie, słyszy pan w ogóle czyjeś głosy? Potrafi wyłapać krzyk trenera?
– To jest bardzo trudne. Trener jest zazwyczaj daleko ode mnie w trakcie startu, ale wiem, że gdzieś jest i to mi już pomaga. Dopingu nie słychać. Słyszę szumy, ale nie konkretne okrzyki czy słowa. To też jest fajne, bo wiemy, że tam są ci ludzie i nam kibicują.
– Jest jakiś sportowiec, którego chciałby pan może poznać osobiście, a nie miał jeszcze ku temu okazji?
– Nie znam wszystkich sportowców i na pewno kilku chciałbym poznać, np. Marcina Gortata. Marzę, by pojechać na jego mecz w lidze NBA. Wtedy byłaby pełnia zadowolenia.
– Do pływania wrócił najlepszy zawodnik wszech czasów Michael Phelps. Uważa pan, że Amerykanin jest w stanie się odpowiednio przygotować do igrzysk w Rio?
– Uważam, że on nadal jest w stanie robić wielkie rzeczy, aczkolwiek miał ostatnio kilka problemów. Po raz drugi został złapany na prowadzeniu samochodu pod wpływem alkoholu, czyli recydywa. Zrezygnował ze startu w mistrzostwach świata w Kazaniu, bo pewnie wszystkie poboczne sprawy, jak chodzenie do sądu, mocno go rozpraszały. Nie mógł się tak przygotować, jakby chciał i mógł. Czy zdąży do Rio? Na pewno ma potencjał, ale czy mu się to uda i czy będzie mu się chciało, zależy wyłącznie od niego.
– Chciałby pan się z nim zmierzyć w Rio?
– Chciałbym go pokonać. Może będę miał taką okazję. Przynajmniej spróbuję.
– Przyszłoroczne igrzyska będą swego rodzaju wisienką na pana sportowym torcie?
– To będą moje ostatnie igrzyska olimpijskie i oczywiście chciałbym pokazać się z jak najlepszej strony. Nie mam jeszcze w dorobku upragnionego medalu - byłem czwarty, szósty, siódmy. Dlatego też stwierdziłem, że 200 m delfinkiem już chyba nie jest dla mnie i zdecydowałem się powalczyć o medal na krótszym dystansie.