| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Nie pierwszy raz walka o mistrzostwo Polski przypomina wyścig ślimaków czy żółwi. Po podziale punktów wydawało się, że jest tylko dwóch kandydatów do tytułu – Legia i Lech. Przez nieustabilizowaną formę faworytów, otwiera się szansa przed innymi zespołami.
Po wygranej na Łazienkowskiej w pierwszej kolejce rundy finałowej, Lech był w uprzywilejowanej sytuacji – miał dwa punkty przewagi nad Legią i przed sobą cztery mecze przed własną publicznością. Jednak już pierwszy sprowadził piłkarzy Kolejorza na ziemię – Jagiellonia pewnie zwyciężyła (3:1) przy Bułgarskiej i zbliżyła się do lidera na punkt.
Jeszcze tego samego dnia legioniści mogli wrócić na szczyt, ale zaledwie zremisowali we Wrocławiu ze Śląskiem (1:1). Potknięcia na górze tabeli sprawiają, że realną szansę na mistrzostwo ma... siedem drużyn. Z gry odpadła raczej ósma Pogoń, która do Lecha traci dziewięć punktów. Czwarta Wisła ma cztery punkty straty do prowadzących poznaniaków, a Śląsk, Lechia i Górnik – pięć.
W dobrym położeniu jest trzecia Jagiellonia, która pokonała Lecha, a w najbliższą środę, również na wyjeździe, zmierzy się z Legią. – Mecz w Poznaniu był chyba najłatwiejszy w mojej karierze, bo przyjeżdżałem na stadion, na którym nigdy nie wygrałem, a udało się wyeliminować wszystkie atuty Lecha i pewnie zwyciężyć – powiedział Michał Probierz, szkoleniowiec białostoczan.
Kto rozdaje karty?
– Wydawało się, że karty już są rozdane, a okazuje się, że jest jeszcze jedna pod stołem. Być może ta karta będzie dla nas – dodał Probierz.
Jeśli Jaga wygra w Warszawie, wyprzedzi Legię o trzy punkty i będzie na dobrej drodze do pierwszego mistrzostwa w historii klubu. – Mamy swoje problemy, wielu zawodników jest poobijanych i nie będziemy mieli takiego komfortu jak Legia, ale to nas nie interesuje. Zrobimy, co w naszej mocy, by zwyciężyć – zakończył trener Jagiellonii.
Kłopoty mentalne
Legia i Lech pod względem budżetu, infrastruktury i zarobków piłkarzy, od kilku sezonów wyraźnie przewyższają resztę zespołów (do tej dwójki włącza się gdańska Lechia). Dlatego gdyby mistrzem został ktoś inny, byłaby to duża niespodzianka.
Problem w tym, że u zawodników Legii czy Lecha nie widać mentalności zwycięzców. Owszem, warszawianie na początku sezonu znakomicie prezentowali się w europejskich pucharach – w eliminacjach Ligi Mistrzów i fazie grupowej Ligi Europejskiej. Pokazali, że potrafią się zmobilizować na ważne mecze z trudnymi przeciwnikami.
Trochę inaczej jest w Ekstraklasie, gdzie po prostu przyzwyczaili się do wygrywania. Kiedy natomiast przyjdzie porażka, bynajmniej nie wyglądają na załamanych. Po przegranej w Gdańsku z Lechią (0:1) w sezonie zasadniczym, mistrzom Polski dopisywały humory. Na lotnisku, przed powrotem do Warszawy, uśmiechali się od ucha do ucha, robili żarty, chętni rozmawiali ze stewardesami. Po prostu sielanka. Zupełnie nie było widać, że przed kilkoma godzinami przegrali ważne zawody.
Lechici wydają się mieć inny problem – szybko się zniechęcają, co pokazał ostatni mecz z Jagiellonią. Goście po stracie bramki podkręcili tempo i zupełnie zdominowali zespół Macieja Skorży, który nie mógł się pozbierać.
– Zdajemy sobie sprawę, że ten wynik to wielki zawód. Nie ma jednak sensu wytykać indywidualnych pomyłek. Wszyscy odpowiadamy za to co się dzieje i to spotkanie pokazało, że wiele musimy poprawić – powiedział po meczu załamany Marcin Kamiński.
Bolesne zderzenie z Europą?
Nie da się ukryć, że Legia i Lech mają największy potencjał w Polsce, ale forma obu klubów jest niestabilna. To niedobra wróżba przed eliminacjami do europejskich pucharów, które rozpoczną się już w sierpniu. Najpierw jednak muszą wziąć się w garść i pokazać, że zasługują na miano najlepszych drużyn w kraju.
Follow @AdrianKoliski