Waldemar Prusik – urodzony w 1961 roku piłkarz Śląska Wrocław. W jego barwach rozegrał ponad 200 meczów na pozycji pomocnika. Ma też 49 spotkań w reprezentacji Polski, w której zadebiutował 7 września 1983 roku z Rumunią (2:2). Za kadencji selekcjonera Wojciecha Łazarka był kapitanem kadry. Zdobywca Pucharu Polski. Pod koniec kariery występował w niemieckiej Alemannii Aachen i belgijskim KRC Mechelen.
– Masz gotową diagnozę sytuacji w ukochanym klubie Śląsku Wrocław?
– Mam i to nie na podstawie tego, co inni mówią, ale pochodzącą z wieloletnich obserwacji. Najprostsza opinia – nie ma wyników, to winny trener i trzeba go zwolnić. Po zagłębieniu się w temat widać, że przyczyn rozkładu jest o wiele więcej. Trzeba cofnąć się o kilka lat...
– Do czasów Zygmunta Solorza?
– Wcześniej. Gdy grałem w Śląsku, kibiców nie trzeba było namawiać na mecz. Przeważnie był to stały punkt niedzieli. W drodze na mszę lub po mszy. Wystarczyło napisać – Śląsk gra o 11. I od 15 do 20 tysięcy było na meczu. Dziś trzeba mieć strategię i taktykę prowadzenia klubu. Nie wystarczy kupić pięciu graczy tanio i powiedzieć – gramy! Gdy Śląsk był na drugim miejscu, na spotkania na nowoczesnym stadionie przychodziło około 8000. Dziś są na dole tabeli i przychodzi 2000 mniej. O czym to świadczy? O braku identyfikacji z klubem. Wiadomo, że aby były wyniki, to musi być mocny zespół, dobry trener, pieniądze, ale i pomysł na przyciągnięcie widzów. To wszystko musi się zazębiać.
– A jak jest?
– Popełniono w ostatnich latach trochę błędów.
– Teraz przychodzi płacić odłożony w czasie rachunek...
– Dokładnie to. Nie może być tak, że w jednym mieście mamy dwa kluby o nazwie Śląsk Wrocław. Jeden to spółka akcyjna z zespołem w ekstraklasie, a drugi to WKS z moich czasów, który ma inne sekcje: ciężary, zapasy i inne dyscypliny zbliżone do wojska. Ma też piłkarzy nożnych w wydaniu młodzieżowym. Prawie sześciuset chłopaków, to bardzo dużo. 5-6 lat temu spółka zabrała sobie najlepszych dzieciaków do siebie i im zrobiono akademię, a ci pozostali są piłkarzami drugiej kategorii.
– Odrzuty z eksportu...
– Ci odtrąceni tamtego Śląska nie lubią i nie polubią, bo oni nie są z tego Śląska, z tego niby lepszego.
– A kibica wychowuje się od małego...
– Właśnie, na mecze chodzi się najpierw z rodzicami, a potem samemu. Jak nie ma nawyku, to trudno trafić na stadion. Świat jest dziś pełen innych pokus. To nie PRL, gdzie mecz ekstraklasy był największą atrakcją.
– Kłania się mityczny marketing i zarządzanie. Co drugi lub trzeci młody człowiek studiuje albo będzie studiował na niby poważnej uczelni typu wyższa szkoła biznesu.
– I potem pomysłem na przyciągnięcie sympatyków do klubu jest spotkanie z piłkarzami w galerii handlowej. Nie o to chodzi.
– Im wcześniej, tym lepiej...
– Dobrze jest to robione w Legii, gdzie postawili na przedszkola piłkarskie opasające klub. To ten kierunek myślenia.
– Śląsk nie jest już klubem całego regionu?
– Coraz częściej słyszę, że jest nielubiany. Kluby szkolące narybek są dziś w kontrze do Śląska. To źle...
– Nieszczęściem jest mecenat miasta?
– To jest akurat szczęście. Gdyby miasto nie podjęło się opieki, to dziś mówilibyśmy o zamkniętym rozdziale.
– Sporo przeszedł klub od czasów pierwszego sponsora...
– Mnóstwo zakrętów ma za sobą. Pamiętam, że jeden zaorał boczne boisko, by zrobić bazar. To byli sponsorzy, którzy chcieli włożyć tysiąc złotych w klub, by za miesiąc mieć trzy.
– Zagrożony trener Pawłowski godzi się na zrzucanie z sań najbliższych współpracowników, by zachować posadę.
– Dziwne. Mógł po przyjściu sprawdzić zastanych asystentów przez pół roku i w tym czasie zgromadzić wokół siebie zaufanych współpracowników.
– Dobry ruch z Dariuszem Sztylką.
– Bardzo dobry, ale chyba spóźniony.
– Dochodzi problem z finansowaniem.
– Miasto daje coraz mniej. Czytam, że z sześciu milionów dotacja zmalała o połowę. A było kiedyś szesnaście. Klub powinno się budować z pewną filozofią. Skoro nie mamy pieniędzy, to nie kupujemy dwóch drogich piłkarzy tylko po to, by utrzymać się przez miesiąc na drugim miejscu w tabeli. Kończy się tak, że forsa wyrzucona w trawę, a oni nam nie pomogli. Tak przez sezony działało lubińskie Zagłębie. Płacili po 50-60 tysięcy miesięcznie trzydziestolatkom i nic z tego dobrego nie wynikało. Niedawno poszli po rozum do głowy i postawili na szkolenie wychowanków. To jest odpowiedni kierunek także dla Śląska.
– Jak postrzegasz kadrę pierwszego zespołu?
– Papiery na granie ma Hołota, Celeban, choć obniżyli loty. Zawodnika na miarę reprezentacji kraju jednak nie widzę. Nie ma też dobrego skautingu i koło się zamyka.
– Do tego niewłaściwe osoby na niewłaściwych stanowiskach?
– Miasto nie zawsze oddelegowywało odpowiednich zarządców klubu, bo tam, gdzie w grę wchodzi taka a nie inna opcja polityczna, kończy się rozsądek.
– Teraz szwy puściły...
– Fastrygowanie to ledwie wstęp do szycia na miarę.
– Widmo spadku...
– Trzeba zrobić wszystko, by ten drogi Stadion Miejski nie straszył pierwszą ligą.
– Pawłowski powinien zostać?
– Ja bym go zostawił. Jest oddany klubowi, ma piękną kartę zawodniczą, a tak ściągną kogoś z zewnątrz bez gwarancji na sukces, a z własnymi zawodnikami bez przyszłości. Trzeba mu pomóc. Zrobić szybkie ruchy, bo w grudniu wielu graczom kończą się kontrakty.
– Ciebie nikt nie prosił o pomoc?
– Nie.
– A odmówiłbyś?
– Chyba tak...
– A poza pieniędzmi od miasta ktoś jeszcze wspiera klub?
– Był Tauron, ale odciął dopływ gotówki. Są nowi właściciele, jakieś towarzystwo miłośników piłki.
– Na zakłady pogrzebowe też nie ma sensu liczyć.
– Grabarze to ostateczność.
– Może pora wrócić na stadion przy Oporowskiej?
– Wchodzi tam bodaj osiem tysięcy, czyli wszyscy chętni dziś do oglądania Śląska w ekstraklasie.
– Też podziwiałeś Janusza Sybisa przy Oporowskiej i na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu?
– Oczywiście, to był mój idol. W historii Śląska najlepszy piłkarz.
– Kilka lat temu wydał książkę...
– I niestety został z tym dużym nakładem. No bo kto, poza nami, go jeszcze pamięta?
– A twoje związki z najmłodszym pokoleniem?
– Pracuję z dziećmi w jednej z wrocławskich akademii piłkarskich. To Uczelniany Klub Sportowy "Silesia". Kręci się to jakoś koło zera. Czasami trzeba dołożyć do tej zabawy. Prezes wyjął 5 tysięcy i załatał dziurę.
– A pamiętasz, jak byłeś juniorem?
– Nie miałem gorszych warunków niż dziś, a może nawet lepsze. Nie mówię o boisku, bo na bocznym trenowały trzy drużyny, ale każdy miał szafkę ze sprzętem, nie targał dwóch plecaków jak dziś. W wieku trampkarza miałem talon na dożywianie w barze mlecznym. W juniorach starszych dostawałem stypendium. 400 złotych to nie było wtedy mało. Ojciec zarabiał niewiele ponad dwa tysiące. Za zgrupowania w jednostkach wojskowych nikt nie płacił, jedzenie w kasynie oficerskim. Klub pomagał w problemach szkolnych. Dzisiaj tego nie ma. Za wszystko płacą rodzice.
– Z tego żyjesz?
– No nie. Trochę zainwestowałem po karierze na rynku nieruchomości. Kończę właśnie remont jednej z nich na wynajem.
– Remont to wyzwanie.
– Mam fachowca od siedmiu boleści. Monitoruję nawet jego ruchy, bo żadnego terminu nie dotrzymał.
– No to jeszcze o jednym wcieleniu - komentator meczów. Lubiłem cię słuchać.
– Półtora roku temu zrezygnowałem. Konkretnej przyczyny nie było. Może wrócę na turniej finałowy Euro 2016. Przepraszam, muszę odebrać połączenie, bo dobija się do mnie partner szachowy.
– Mecz jak partia szachów...
– Jest sporo analogii. Atak na boisku: środkiem, lewym lub prawym skrzydłem. Tak samo na szachownicy. Król też na początku stoi jak bramkarz na środku. Co jeszcze? Trzeba przeprowadzić ileś tam ataków na bramkę, jak i na szachownicy, aby któryś z nich zakończył się powodzeniem.
– Grywasz regularnie?
– Od trzech lat już sporadycznie. Ale z człowiekiem piłki. Raz w miesiącu.
– Byłeś zaproszony na ostatni mecz z Czechami?
– Tym razem tak, choć nie jestem w klubie wybitnego reprezentanta. Dwa lata temu odmówiono mi wejściówki VIP, musiałem szukać znajomości. Ostatecznie dostałem. Po meczu doszło do moich uszu, że w PZPN opowiadano, że dzwonił jakiś spiker z Polsatu i chciał specjalne zaproszenie.
– Chciałbym jeszcze zapytać...
– Sorry, ale odezwał się dwugłowy w lewym udzie. Muszę wstać. Dawno mnie tak nie bolała noga. Owszem, mam od dawna kłopoty z kręgosłupem, ale...
– Renta jest milczeniem...
Rozmawiał Jerzy Chromik