{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
Dlaczego misja Bieglera zakończyła się katastrofą?

Ikona piłki ręcznej, Niemiec Stefan Kretzschmar powiedział niedawno, że Michael Biegler jest tak dobrym trenerem, że jeśli Polacy nie zdobędą z nim medalu ME, to nie zdobędą go już w ogóle. Jeżeli zatem założymy, że najlepszy niegdyś skrzydłowy świata zna się na szczypiorniaku, to albo faktycznie nigdy nie doczekamy się biało-czerwonych na podium Euro, albo we współpracy Bieglera z reprezentacją Polski coś poszło bardzo źle.
Zanim Michael Biegler podjął się misji "medal Polaków na EHF Euro 2016" pracował w wielu niemieckich klubach, m.in. w Bayerze Dormagen, TSV Minden czy Wilhelmshavener HV. Nazwy nie robią wrażenia? W 2012 roku jednak zaimponowały działaczom Związku Piłki Ręcznej w Polsce z Andrzejem Kraśnicki na czele. No chyba, że prezesa ZPRP przekonało trenowanie przez Bieglera bramkarzy reprezentacji Brazylii...
Decyzja o zatrudnieniu Niemca była zaskakująca nie tylko dla kibiców, ale też dla samych zawodników. Nie ukrywali oni, że woleliby pracować z duetem Daniel Waszkiewicz – Damian Wleklak, który tymczasowo objął reprezentację po dymisji Bogdana Wenty. Problem w tym, że ani im, ani żadnym innym fachowcom nie zaproponowano objęcia kadry. Zamiast tego ogłoszono konkurs, co zarówno polscy, jak i zagraniczni szkoleniowcy potraktowali jako rozwiązanie niepoważne. Efekt? Na ostatniej prostej walki o fotel selekcjonera Biegler miał tylko jednego rywala – Jarosława Cieślikowskiego.
Pełną odpowiedzialność za zatrudnienie Niemca wziął wówczas na siebie prezes Kraśnicki. Jeżeli taki sposób wyłonienia trenera kadry był w 2012 roku błędem, martwić może, że najważniejsza osoba w ZPRP, zamiast uderzyć się w pierś, potwierdziła już, że także następca Michaela Bieglera wybrany będzie spośród kandydatów, którzy zechcą zgłosić się do konkursowej rywalizacji.
Być może jednak jest jeszcze czas, żeby działacze decydujący o polskim handballu zastanowili się chociaż, dlaczego misja niemieckiego trenera zakończyła się katastrofą. A błędów Michaela Bieglera było bardzo dużo...
Przed meczem: przygotowania i selekcja
Na kilka tygodni przed mistrzostwami Europy Niemiec przyznał, że w przygotowaniach do turnieju wprowadził sporo zmian. Mówił o tym, że w procesie wykuwania formy kadrowiczów na ubiegłoroczne mistrzostwa świata nie ustrzegł się błędów. Teraz wszystkie miały zostać naprawione. Skoro zatem w Katarze biało-czerwoni sięgnęli po brązowe medale pomimo niedoskonałych przygotowań, to teraz można było spodziewać się co najmniej równie dobrej, a najlepiej jeszcze lepszej gry na najważniejszej imprezie sezonu.
Okazało się niestety, że albo wprowadzone korekty były jednak niepotrzebne, albo Biegler jedną rzecz naprawił, a pięć innych zepsuł. Niepokojący powinien być już towarzyski mecz z Hiszpanią podczas zgrupowania w Irun, który Polacy przegrali aż 12:26. Selekcjoner tłumaczył jednak, że wszystko jest pod kontrolą. I wszyscy mu wierzyli. Podobnie jak wtedy, gdy biało-czerwoni przegrywali inne sparingi – w Krakowie z Danią, w Katowicach z Brazylią, czy w Gdańsku z Hiszpanią. Mistrzostwa Europy pokazały niestety, że te porażki wcale nie były kontrolowane.
Koszmarna była też selekcja prowadzona przez niemieckiego trenera. I to od samego początku jego pracy w Polsce. Owszem, to on "wynalazł" Przemysława Krajewskiego czy Jakuba Łucaka. Ale pierwszy błąd Niemca to właśnie zbyt wąska kadra i tłumaczenie, że nowych twarzy jest mało, bo poza już sprawdzonymi graczami powołać po prostu nie ma kogo. Najwyraźniej 34 mecze towarzyskie, które reprezentacja rozegrała pod wodzą Bieglera, to za mało żeby chociaż spróbować, dać szansę innym graczom. Nawet tym, którzy pozornie nie osiągnęli jeszcze "international level".
Zamiast tego zupełnie niepotrzebnie w sparingach tracili zdrowie Karol Bielecki, Krzysztof Lijewski czy Michał Jurecki, który swojej wartości nikomu przecież nie musieli już udowadniać. W 2015 roku po jednym z turniejów towarzyskich nawet sam "Dzidziuś" powiedział przed kamerami telewizyjnymi, że zupełnie nie rozumie, dlaczego w ciągu trzech dni spędził na parkiecie ponad 160 minut, podczas gdy szczypiorniści z kadry B i reprezentacji młodzieżowej siedzą na trybunach lub w domach.
Rozgrywający Vive Kielce, zresztą nie raz, dawał delikatnie do zrozumienia, że nie zawsze rozumie poczynania Bieglera. Podczas MŚ w Katarze także potrafił przyznać, że przed turniejem było za mało pracy nad grą ofensywną i na najważniejszej imprezie sezonu zawodnicy muszą improwizować, mając piłkę w ataku.
Nie jest jednak tajemnicą, że co najmniej kilku szczypiornistom nie po drodze było z Bieglerem. Nie można co prawda nazwać tego konfliktami, ale relacje Niemca z Patrykiem Kuchczyńskim, Mateuszem Jachlewskim czy Bartłomiejem Tomczakiem od dawna były, delikatnie rzecz ujmując, chłodne. Tymczasem na wszystkich ważnych turniejach w ostatnich latach widać było, że kadra ma problem z grą skrzydłami. Doświadczenie wymienionych zawodników niejednokrotnie mogłoby okazać się zbawienne dla zespołu.
Zdecydowanie najlepszym przykładem dziwnej selekcji Bieglera jest kwestia środka rozegrania. Problem pojawił się około rok temu (zawieszenie kariery przez Bartłomieja Jaszkę, później bardzo poważna kontuzja Mariusza Jurkiewicza), a jednak trenerowi reprezentacji Polski nie wystarczyło czasu, żeby się z tym uporać. Najpierw było szukanie ratunku u Grzegorza Tkaczyka, a gdy i jego wyeliminował z gry uraz, pojawił się koszmarny upór w przestawianiu na środek Jureckiego, liczenie na cud w postaci abstrakcyjnie szybkiego powrotu do zdrowia Jurkiewicza i w końcu desperacja, przejawiająca się próbowaniem na rozegraniu Krajewskiego dopiero w ostatnim sparingu przed startem mistrzostw.
Rafał Gliński, Piotr Masłowski i Bartosz Konitz nigdy, nawet w meczach towarzyskich nie dostali poważnej szansy pokierowania grą reprezentacji. Nic zatem dziwnego, że nie pociągnęli gry zespołu także w meczu z Chorwacją, kiedy na parkiecie zupełnie nie radził sobie Jurecki. Zresztą przypadek Konitza w ogóle jest "ciekawy". Rozgrywający Orlenu Płock wcześniej był zupełnie pomijany przez Bieglera. Powołanie otrzymał w końcu w okresie, w którym stracił miejsce w meczowej "16" w klubie...
W trakcie meczu: taktyczny koszmar i brak wniosków
Rozgrywany w Polsce czempionat Starego Kontynentu po raz kolejny pokazał to, o czym od dawna wiedzą nawet ci kibice, którzy tylko raz w roku oglądają piłkę ręczną – Polacy nie potrafią grać w ataku. Jeżeli sami kadrowicze przyznają, że nie wiedzą co mają zrobić z piłką na połowie rywala i większość ich poczynań na MŚ lub ME to improwizacja, to chyba coś jednak jest nie w porządku.
Normalne nie jest też z pewnością, że w trakcie trwania ważnego turnieju starsi gracze sami między sobą, w zaciszu hotelowych pokoi przygotowują schematy akcji ofensywnych (tak było na wspomnianym już mundialu w Katarze). Nawet po zdobyciu brązowego medalu nie brakowało głosów, że sukces mógłby być jeszcze większy, gdyby sztab szkoleniowy poświęcił więcej uwagi poczynaniom w ataku. Tak twierdził między innymi Grzegorz Tkaczyk. Jeszcze bardziej surowy w ocenie był na przykład Mariusz Jurasik.
– Jak rozmawiam z kolegami, którzy są w Katarze, albo kiedykolwiek wcześniej zetknęli się z kadrą Bieglera, to wszyscy mówią mi to samo. Oni w ogóle nie ćwiczą ataku. Ani pozycyjnego, ani wyjścia do kontrataków czy szybkiego wznowienia gry po straconej bramce. Na tym poziomie tak się po prostu nie da grać. Zawsze będą błędy, wynikające ze tego, że zawodnicy nie wiedzą jak w danym momencie mają się poruszać na boisku – mówił w 2015 roku w studio TVP w rozmowie z Dariuszem Szpakowskim.
Problemy z niuansami taktycznymi, o których wspomniał "Józek" to nie brak odpowiednich wykonawców, tylko bezdyskusyjnie brak odpowiedniej taktyki i dobrze dostosowanych do niej treningów. Dobijaniem leżącego jest przypomnienie, że Biegler przez cztery lata nie rozwiązał też problemu niewykorzystywanych rzutów karnych oraz to, że znakiem firmowym prowadzonej przez niego kadry miała być przynajmniej solidna defensywa. Na treningi Niemiec woził nieznane wcześniej w reprezentacji balonowe atrapy rywali. Tymczasem na Euro to Chorwaci zrobili nas w balona, rzucając nam aż 37 bramek.
Podsumowując, misja Bieglera w Polsce zakończyła się katastrofą. Bogdan Wenta często podkreślał, że jeśli kiedyś ważny turniej rozegrany zostanie w Polsce, to biało-czerwoni na pewno pozostawią w pokonanym polu wszystkich rywali. Wenta takiej szansy nie doczekał. A Biegler ją dostał i zmarnował. Reprezentacja grała źle. Horrory w meczach z Serbami i Macedończykami zafundowali sobie sami. A pokonanie Francji, podobnie jak ubiegłoroczny medal mistrzostw świata, z perspektywy czasu trzeba niestety uznać za wydarzenia, które tylko zamazały prawdziwy obraz efektów pracy niemieckiego trenera w Polsce. Obraz, który dobrze widać było dopiero w starciu z Chorwatami.
Jeżeli po porażce w EHF Euro 2016 w poczynaniach Michaela Bieglera można doszukiwać się jakichkolwiek plusów, to w pierwszej chwili na myśl przychodzi tylko jeden. W 2013 roku po klęsce biało-czerwonych w meczu z Węgrami na mistrzostwach świata selekcjoner odcinał się od porażki, stwierdzając że nie ma pojęcia dlaczego polscy szczypiorniści zaprezentowali się na parkiecie tak źle. Po środowej klęsce z Chorwacją na konferencji prasowej pojawił się już zupełnie inny Biegler – poważny i odważny na tyle, żeby wziąć całą odpowiedzialność za porażkę na siebie.