Zakończone w niedzielę mistrzostwa świata w żeglarskiej klasie RS:X udowodniły, że dyscyplina ta ma się w Polsce lepiej, niż kiedykolwiek wcześniej. Piotr Myszka i Małgorzata Białecka będą głównymi faworytami zbliżających się wielkimi krokami igrzysk olimpijskich w Rio de Janeiro.
Choć do Izraela poleciało aż szesnaścioro reprezentantów Polski, oczy kibiców zwrócone były przede wszystkim na dwoje z nich: Małgorzatę Białecką i Piotra Myszkę, którzy będą reprezentowali nasz kraj podczas igrzysk olimpijskich w Rio de Janeiro. Sami zainteresowani zapowiadali co prawda, że zawody w Eljacie traktują co najwyżej jako "rozgrzewkę przed najważniejszą z imprez", ale poprzednie lata pokazywały, że dobry wynik na mistrzostwach świata – kilka miesięcy przed igrzyskami – może mieć znaczenie również w sierpniu.
– Wystarczy przypomnieć sobie choćby Toma Ashleya z Nowej Zelandii, który w 2008 roku zdobył złoto MŚ w Auckland, a potem powtórzył ten wynik w Pekinie – mówi nam Waldemar Heflich, redaktor naczelny miesięcznika "Żagle". – Łatwiej jest płynąć ze świadomością, że jest się "kimś", że rywale mają się kogo obawiać. Mistrz świata zawsze ma przewagę psychologiczną – dodaje.
Jeśli rzeczywiście istnieje podobna prawidłowość, to na izraelskich wodach urosło nam dwoje poważnych kandydatów do złotego medalu w Brazylii. Myszka był bowiem najlepszy wśród mężczyzn, a Białecka wygrała rywalizację u kobiet. – Oboje pokazali, że mają ogromne możliwości. Są w dobrej formie i oby utrzymali ją jak najdłużej – trzyma kciuki Heflich, który jako komentator TVP relacjonuje igrzyska olimpijskie od 1988 roku.
Dobry prognostyk
Powodów do optymizmu jest jednak więcej. Warunki atmosferyczne w zatoce Guanabana, gdzie odbywać się będzie konkurs olimpijski, są bowiem bardzo podobne do tych w Eljacie oraz... na Mazurach. – W Brazylii sprawę komplikują nieco prądy morskie, ale będą stanowić taką samą przeszkodę dla wszystkich startujących. Inna rzecz, że specjaliści od przygotowywania map na pewno wszystko doskonale rozpracują. Niska intensywność wiatru i ogólne warunki są jednak podobne do tego, z czym nasi żeglarze mieli do czynienia w Izraelu – twierdzi Heflich.
Cieszy się z tego szczególnie Białecka, która już podczas ubiegłorocznych przedolimpijskich regat testowych (zajęła tam drugie miejsce) pokazała, że brazylijskie wody jej sprzyjają. – Zatoka w Rio jest niezwykle wymagająca. Wiatr nie jest za silny, ale stale zmienia kierunek i nierówno odbija się od skał. Sporo zamieszania czynią również prądy, dlatego trzeba być niezwykle czujnym i stale mieć oczy dookoła głowy. W tych warunkach pływało mi się jednak bardzo dobrze. Jest to akwen dla mnie – przekonuje.
Najlepsi z najlepszych
Wyniki Białeckiej i Myszki legitymizują poniekąd zmiany dokonane w zasadach kwalifikacji do igrzysk olimpjskich w klasie RS:X.
Każdy kraj może wystawić w danej klasie tylko jednego reprezentanta lub załogę. O tym, kto poleci na igrzyska, decydują wyniki trzech zawodów eliminacyjnych – w 2015 roku były to mistrzostwa Europy (Mondello, Włochy), regaty przedolimpijskie (Rio de Janeiro, Brazylia) i, na sam koniec, mistrzostwa świata (Al Mussanah, Oman). W tzw. pre-olimpicu startować mógł tylko jeden reprezentant Polski – Polski Związek Żeglarski ustalił, że będzie to zawodnik, który poradzi sobie lepiej na ME. Zawody w Rio, ze względu na swoją specyfikę, wartościowane były jednak przez PZŻ wyłącznie symbolicznie – za miejsce w pierwszej trójce można było zdobyć... punkt, czyli tyle samo, ile za 20. pozycję podczas MŚ czy 15. na mistrzostwach Europy. Najważniejsze były zawody w Omanie, w których Myszka (5. miejsce) okazał się lepszy od swoich najgroźniejszych konkurentów – Pawła Tarnowskiego (14.) i Przemysława Miarczyńskiego (21.), i to on odebrał bilet do Brazylii.
Cztery lata temu było jednak inaczej. Regaty przedolimpijskie wartościowano niemal identycznie jak MŚ, w związku z czym Myszka – który nie startował w nich z powodu gorszego wyniku w zawodach kwalifikujących – już w połowie rywalizacji z Miarczyńskim stał na straconej pozycji. W końcowym rozrachunku nic nie zmienił fakt, że Myszka został srebrnym medalistą mistrzostw świata, a Miarczyński był "dopiero" czwarty. Szans na jego dogonienie i tak właściwie nie było.
Polski Związek Żeglarski wyciągnął więc wnioski, a wyniki z Eljatu nie pozostawiają wątpliwości, że do Rio de Janeiro polecą najlepsi z najlepszych.
Siła w doświadczeniu
Teraz przed Myszką i Białecką cztery niezwykle trudne miesiące. – Trening windsurferów przypomina ten, który aplikowany jest zawodowym triathlonistom. Jest dużo pływania, jazdy na rowerze i biegania. Wszystko z dużą intensywnością – mówi Heflich. – Gdy wiatr nie jest zbyt silny, a w Rio nie powinien, zawodnicy muszą nieustannie "pompować". Ich ruchy przypominają lot ważki. Żeby móc sobie na to pozwolić, trzeba mieć niezwykłą siłę i kondycję – przekonuje.
Myszka w lipcu skończy 35 lat. To dla niego ostatni dzwonek, by cokolwiek osiągnąć na igrzyskach. – Wiadomo, że wraz z wiekiem sił jest mniej. To, czego Piotrek nie "wywachluje" na trasie nadrobi jednak doświadczeniem. Ono w żeglarstwie często bywa ważniejsze od siły fizycznej – twierdzi nasz rozmówca. – Małgosia Białecka ma z kolei dopiero 27 lat, wszystko co najlepsze jeszcze przed nią. Tak czy siak, ani o nią, ani o Myszkę się nie martwię. Trener Paweł Kowalski to świetny fachowiec i na pewno zadba o to, by oboje polecieli do Brazylii doskonale przygotowani – uspokaja.
Oby tak było. I oby udało im się co najmniej powtórzyć wyczyny Zofii Klepackiej i Przemysława Miarczyńskiego sprzed czterech lat – w Londynie obojgu udało się wywalczyć brązowe medale...