Andrzej Fonfara (28-3, 16 KO) wróci na ring 18 czerwca, ale jego rywalem nie będzie mistrz świata federacji WBC w wadze półciężkiej, Adonis Stevenson (28-1, 22 KO). Dlaczego nie udało się doprowadzić do rewanżu z Kanadyjczykiem? Czy Joe Smith jr (21-1, 17 KO) nie jest ryzykownym wyborem? O wszystkim "Polski Książę" opowiedział w obszernej rozmowie ze SPORT.TVP.PL.
Do pierwszej walki Fonfary ze Stevensonem doszło w maju 2014 roku. Pojedynek miał nadspodziewanie wyrównany przebieg. Skazywany na porażkę pretendent z Polski był liczony, ale i sam zdołał powalić rywala na deski. Po zaciętych dwunastu rundach nieznacznie przegrał na punkty.
Po tamtej porażce wrócił trzema zwycięstwami. Szczególne cenne były te odniesione w starciach z byłymi mistrzami świata – Julio Cesarem Chavezem jr (49-2-1, 32 KO) i Nathanem Cleverlym (29-3, 15 KO). Za ich sprawą Fonfara jest dziś w TOP 5 rankingów federacji WBC, WBA i WBO.
Kacper Bartosiak, SPORT.TVP.PL: – Muszę zacząć od pytania, które zadają sobie wszyscy fani boksu w Polsce – dlaczego nie udało się doprowadzić do rewanżu z Adonisem Stevensonem?
ANDRZEJ FONFARA: – Brakowało tylko ostatecznej zgody jego obozu. My byliśmy zdecydowani, bardzo chciałem tego rewanżu już teraz. Na razie nic nie słychać o tym, żeby Stevenson w ogóle miał walczyć... Szkoda, bardzo mi zależało na tym, by dopaść go już teraz.
– Stevenson ostatnią walkę stoczył we wrześniu, ma już 38 lat i ciągle nie ma konkretów w sprawie jego powrotu na ring. Ostatnio sporo mówiło się o tym, że jego rywalem miałby być Thomas Williams jr (20-1, 14 KO), który znokautował Edwina Rodrigueza. Słyszał pan o tym coś więcej?
– Faktycznie, obiło mi się o uszy, że ma walczyć z Williamsem, ale nie wiadomo kiedy do tej walki dojdzie. Następny jest Eleider Alvarez (20-0, 11 KO), numer jeden w rankingu WBC i obowiązkowy pretendent. Ja jestem numerem dwa w tym zestawieniu. Myślałem, że jestem pierwszy w tej kolejce do Adonisa, ale on ma już swoje lata i szuka mniej wymagających walk. Wygląda na to, że chce dwóch-trzech łatwiejszych rywali zanim zaryzykuje i wyjdzie do kogoś z prawdziwej czołówki. Do kogoś takiego jak Siergiej Kowaliow (mistrz świata pozostałych federacji – WBO, WBA i IBF – red.) czy ja. Z tyłu głowy ciągle mam ten rewanż, ale muszę myśleć o najbliższej walce.
– Joe Smith jr to nieco ryzykowny rywal z pańskiego punktu widzenia. Zwycięstwo nie da wielkiego awansu w rankingach, a przeciwnik nie ma nic do stracenia. To młody, mocno bijący pięściarz, a jedyną porażkę zaliczył za sprawą złamanej szczęki, z którą i tak przeboksował dwie rundy. To nie zbyt duże ryzyko dla Andrzeja Fonfary?
– Smith nie ma znanego nazwiska, ciągle pracuje na swoją markę. Ma dobry rekord, jest młody i nie przyjedzie tylko po wypłatę. Wziął tę walkę, bo to dla niego wielka okazja do tego, by pokazać się Ameryce.
Nie miałem wielkiego wyjścia, wielu potencjalnych rywali nam odmówiło... Między innymi były mistrz świata Chad Dawson (34-4, 19 KO), który mimo dobrej oferty nie chciał podjąć wyzwania. Padło na Smitha – to ryzyko, bo z jednej strony ewentualna wygrana faktycznie nie da mi dużo, ale taki jest boks i z takimi przeciwnikami też trzeba wygrywać. 18 czerwca muszę być skupiony. Wyjdę do tego pojedynku jak do walki o mistrzostwo świata.
– Zmierzycie się na dystansie dziesięciu czy dwunastu rund?
- Dwunastu. Stawką pojedynku będzie należący do mnie pas WBC International.
– Jeszcze wracając do tematu Stevensona: dostał pan propozycję wzięcia udziału w eliminatorze, który wyłonił oficjalnego pretendenta? W tej walce Eleider Alvarez pokonał Isaaca Chilembę i mistrz WBC teraz nie ma wyboru i będzie musiał się z nim zmierzyć.
– Nie było takiej propozycji ze strony federacji. Nie miałem zbyt dużego pola manewru. Liczyłem, że to będzie walka łatwa do zrobienia, bo za karierę moją i Stevensona odpowiada Al Haymon. Brakowało tylko chęci ze strony Adonisa. Nie reagował na nasze propozycje, unikał nawet moich zaczepek na twitterze. Chyba się mnie bał... Z tego co słyszałem od członków jego sztabu, to po prostu nie na rękę było mu boksowanie ze mną.
– W międzyczasie pojawiły się informacje o możliwej walce unifikacyjnej Stevensona z Kowaliowem. Taki pojedynek naprawdę był przez moment realny?
– Obaj chcieli tej walki, ale największym problemem były kontrakty telewizyjne. Kowaliow walczy w HBO, Stevenson dla Showtime. To był problem nie do przeskoczenia i myślę, że do tego pojedynku nie doszło bardziej ze względów biznesowych niż sportowych.
– W rosyjskich mediach pojawiły się spekulacje o tym, że to pan dostał ofertę walki z Kowaliowem. Ile było w tym prawdy?
– Był taki temat. Menedżer Kowaliowa mówił, że chciał tego starcia, ale nigdy nie dostaliśmy konkretnej oferty. Nawet sam Kowaliow wypowiedział się pozytywnie o tej walce. Nie miałbym z tym problemu. Gdyby pojawiła się odpowiednia propozycja, to do takiej walki mogłoby dojść.
– Teraz był chyba dobry moment, bo jesienią Rosjanin ma walczyć z Andre Wardem (29-0, 15 KO). Jak widzi pan przebieg tego pojedynku? Obaj są uznanymi, niepokonanymi mistrzami...
– Stawiam, że oni spotkają dopiero na początku przyszłego roku. Ward potrzebuje jeszcze jednej-dwóch walk na przetarcie w wadze półciężkiej, bo to dla niego nowa kategoria. To starcie dwóch kompletnie różnych stylów, ale moim faworytem będzie właśnie Ward. To bardzo niewygodny i trudny rywal. Ma wszystko, by wyboksować Kowaliowa i wygrać.
– Tuż po zwycięskiej walce z Nathanem Cleverlym pokonany Walijczyk namawiał pana na rewanż. Daliście historyczną, krwawą wojnę, pobiliście rekord w liczbie zadanych ciosów w kategorii półciężkiej. Drugi pojedynek z pewnością byłby hitem w Anglii...
– Taka walka wzbudziłaby ogromne zainteresowanie, z pewnością mógłbym liczyć na wsparcie rodaków. Prawda jest taka, że nigdy nie otrzymałem żadnej oferty, wszystko to wyłącznie medialne spekulacje. Cleverly wielokrotnie zapewniał o chęci ponownego wyjścia na ring, ale nigdy nie poszły za tym żadne konkrety.
Myślę, że kiedyś możemy się jeszcze zmierzyć, bo taka walka na pewno fajnie by się sprzedała. Nathan świetnie przygotował się do naszej pierwszej walki pod względem fizycznym. Brakowało mi trochę do tego, żeby skończyć to starcie przed czasem. Z drugiej strony – może to i dobrze? Ta walka dała mi dużo doświadczenia, mogłem rozłożyć siły na dwanaście rund. Nie było po mnie widać, że ta walka tyle trwała, czułem się świetnie. O Cleverlym nie można tego powiedzieć (śmiech).
– Wielokrotnie mówił pan o tym, że marzy o walce na stadionie Legii Warszawa, którą mocno pan wspiera. Czy skomplikowana sytuacja na rynku amerykańskim sprawia, że pana występ w Polsce w najbliższej przyszłości stał się bardziej prawdopodobny?
– Cały czas z różnych względów muszę odkładać ten plan... Jest szansa, że uda mi się zrealizować to marzenie w przyszłym roku. W czerwcu lub lipcu, już po zakończeniu sezonu piłkarskiego. W 2015 roku mam już wypełniony kalendarz, a zrobienie walki na stadionie wiąże się z wieloma trudnościami. Teraz już nie zdążymy.
– Rozmawiamy tuż po ostatniej kolejce Ekstraklasy, w której Legia Warszawa zapewniła sobie mistrzostwo Polski. Tytuł i Puchar Polski na stulecie klubu to wymarzony prezent?
– Podwójna korona to fantastyczny wynik. Pod kątem kibicowskim emocje były do ostatnich minut ostatniej kolejki, dlatego dobrze się to oglądało, choć kosztowało mnie to mnóstwo nerwów. Teraz możemy zacząć marzyć o grze w Lidze Mistrzów. Kiedyś w końcu musi się udać!
Rozmawiał: Kacper Bartosiak
Follow @kacperbart