Takiego pięściarza nie było nigdy wcześniej i nigdy później. Muhammad Ali na zawsze zmienił realia boksu, ale jego fenomen wykraczał dalece poza sam sport. Oto pięć najważniejszych pojedynków w karierze trzykrotnego mistrza świata, którego świat zapamięta jako "The Greatest" – po prostu Największego.
Smykałkę do sportu przejawiał już od najmłodszych lat. Wychował się na amerykańskim Południu, gdzie obowiązywała segregacja rasowa. Przy jego konfrontacyjnym charakterze bójki zdarzały się na porządku dziennym, ale do boksu nie trafiłby gdyby nie przypadek.
Gdy miał 12 lat, skradziono mu rower. Młody chłopak zgłaszając kradzież policjantowi zadeklarował, że chętnie spuści złodziejowi manto. – Tak? A wiesz jak to zrobić? – zapytał policjant Joe Martin, który po godzinach był trenerem boksu. Nastolatek szybko trafił pod jego skrzydła i po kilku tygodniach stoczył pierwszą walką.
Kariera amatorska była pasmem sukcesów, a jej ukoronowanie stanowił wyjazd na igrzyska olimpijskie do Rzymu w 1960 roku. Startujący w kategorii półciężkiej pięściarz przez turniej przeszedł jak burza, pokonując w walce o złoto ambitnego Zbigniewa Pietrzykowskiego.
Kilka miesięcy później 18-latek przeszedł na zawodowstwo. Wygrywał kolejne walki, ale nie zachwycał. W czerwcu 1963 roku w osiemnastym pojedynku zmierzył się w Londynie z doświadczonym Henrym Cooperem (27-8). W czwartej rundzie Amerykanin padł na deski po potężnym lewym sierpowym. Przetrwał kryzys, a w kolejnym starciu walka została przerwana ze względu na rozcięcia na twarzy Coopera. Tuż po tym zwycięstwie 22-latek po raz pierwszy stanął przed szansą wywalczenia tytułu mistrzowskiego.
Cassius Clay (19-0) vs. Sonny Liston (35-1)
Ambitnie rozwijająca się kariera szybko dotarła do punktu bez wyjścia. Sonny Liston, dominator ówczesnej wagi ciężkiej, był zdecydowanym faworytem ekspertów i kibiców.
– Clay nie walczy tak jak powinien to robić pięściarz o jego posturze. Bardzo często pudłuje, jest chaotyczny w ataku. To dziwadło – jest bokserem z kategorii koguciej, który jakimś cudem waży ponad 200 funtów – pisał przed walką Jimmy Cannon. Nie był w tym poglądzie osamotniony...
"Clay nie ma szans wygrać z Sonnym. Jedyna niewiadoma dotyczy tego, ile rund potrwa to jednostronne widowisko" – przewidywał słynny Joe Louis. "To zła decyzja, taka walka przychodzi zbyt wcześnie w karierze Claya. To nie skończy się dobrze" – typował Rocky Marciano.
Niedoceniany pretendent zrobił z pojedynku prawdziwe show. Twierdził, że idzie bić się ze starym niedźwiedziem, a na konferencjach prasowych porywał fanów rymowanymi wierszykami, które po latach uznano za zapowiedź rapu.
Liston wcale nie chciał dawać szansy nieznanemu przeciwnikowi, ale... nie miał wyjścia. Clay wywalczył tę szansę w stylu jakiego wcześniej świat boksu nie widział. W środku nocy podjechał wymalowanym autokarem do domu mistrza i przez megafon wyzywał go od tchórzów i słabeuszy. Osaczał Listona w każdej możliwej sytuacji i raz... prawie się doigrał. Kiedy w kasynie 22-latek znów zaczął powtarzać jak mantrę, że mistrz jest już słaby i zostanie znokautowany, wyzywany czempion nagle wyciągnął broń i oddał w kierunku rywala kilka strzałów. Wszyscy zamarli, a Liston bez mrugnięcia powieką stwierdził: "no co, to tylko ślepaki".
Nic dziwnego, że do pojedynku w końcu doszło. 25 lutego 1964 roku świat boksu przeżył szok. Wyprowadzony z równowagi mistrz rzucił się do chaotycznych ataków, jednak zwinny Clay bez problemów ich unikał. Po sześciu rundach sędziowie widzieli remis, ale Liston miał dosyć – do siódmego starcia już nie wyszedł. Po raz pierwszy od 1919 roku mistrz świata przegrał w taki sposób!
– Wstrząsnąłem światem! Spójrzcie na mnie! nie mam choćby śladu. Nie wiem jak mogliście myśleć, że nie jestem tu faworytem. Pokłońcie się mistrzowi! – krzyczał Clay na konferencji prasowej.
Muhammad Ali (20-0) vs Sonny Liston (35-2)
Kiedy skazywany na pożarcie pretendent pokonuje wielkiego mistrza, to rewanż jest czymś naturalnym. Na to wydarzenie fani boksu musieli jednak czekać ponad rok – głównie z powodu problemów nowego czempiona z przepukliną.
To były burzliwe miesiące dla obu pięściarzy. Clay znalazł się w ogniu kontrowersji po przejściu na islam i otwartym mówieniu o swojej wierze. Liston po utracie mistrzowskiego tytułu kompletnie się rozsypał. Aresztowano go za nielegalne posiadanie broni i przekraczanie prędkości. Prasa rozpisywała się o narkotykowym nałogu, jednak pozornie wszystko wyglądało jak trzeba. "Time" napisał nawet, że tak dobrze jak przed rewanżem dawny czempion nie wyglądał nigdy wcześniej w karierze.
Clay zmienił imię i nazwisko, zmienił wiarę, ale nie zmienił przyzwyczajeń. Konferencje prasowe wciąż były jedynymi swoim rodzaju spektaklami, ale emocje w ringu tym razem trwały tylko chwilę. 25 maja 1965 roku walka zakończyła się zanim wszyscy widzowie zdążyli rozsiąść się w hali. Ali znokautował Listona piorunującym prawym prostym po nieco ponad minucie.
No właśnie... czy znokautował? Opinia publiczna podzieliła się na dwa obozy. Część – w tym Jose Torres, mistrz wagi półciężkiej – podziwiała idealny cios, podkreślając rolę "timingu" (wyczucia czasu) w boksie. Inni – jak choćby wielokrotny pretendent do mistrzostwa wagi ciężkiej George Chuvalo – odważnie mówili o żenującej ustawce i "ciosie widmo".
Jeszcze inni próbowali... pogodzić te stanowiska. Nigel Collins, amerykański dziennikarz, w książce "Boxing Babylon" postawił śmiałą tezę. Po wielokrotnej analizie materiału wideo stwierdził, że cios doszedł celu, ale nie miał prawa wywołać takiej reakcji. Dlaczego zatem Liston nie wstał? Miał być straszony śmiercią przez stowarzyszonych z Alim przedstawicieli "Czarnego Islamu". Inna teoria mówi o zakładzie bukmacherskim, na którym dawny mistrz miał sporo zarobić. Tajemnicę rewanżowego starcia Liston zabrał do grobu – pięć lat po tej walce zmarł z powodu przedawkowania narkotyków.
Muhammad Ali (31-0) vs Joe Frazier (26-0)
Po drugim zwycięstwie nad Listonem Ali pokonał jeszcze kilku rywali. W wybitnym stylu odprawił zwłaszcza słynnego Floyda Pattersona (43-4). Nie unikał wyjazdów – w Niemczech znokautował Karla Mildenbergera (49-2-3), a na stadionie Arsenalu w Londynie znów pokonał przed czasem Coopera.
W 1967 roku mistrz został jednak pozbawiony tytułu. Wszystko za sprawą... odmowy służby wojskowej. Zyskujący popularność pięściarz publicznie potępił to, co wojska amerykańskie robiły wówczas w Wietnamie.
– Gdybym wierzył, że wojna przyniesie tym ludziom pokój i równość, to nie musieliby mnie zmuszać, zaciągnąłbym się choćby jutro – przekonywał Ali, który po raz pierwszy zmierzył się ze zmasowaną krytyką mediów, ale pozostał przy tym wierny swoim przekonaniom.
Pod nieobecność urzędującego mistrza pojawił się nowy – Joe Frazier. Niepozorny jak na wagę ciężką pięściarz (182 cm i 92 kg) zasłynął ze względu na sposób, w jaki rozprawiał się z kolejnymi przeciwnikami. Kolejne nokauty sprawiły, że wielu zaczęło widzieć w nowym mistrzu zawodnika lepszego niż Ali, na co sam zainteresowany zareagował w swoim stylu.
– Joe jest tak brzydki, że gdy płacze, to łzy zawracają i wracają z powrotem do jego głowy – mówił nazywając czempiona "wujkiem Tomem", czyli poplecznikiem systemu. Frazier – pokorny katolik, głowa rodziny – był kompletnym przeciwieństwem rozkrzyczanego Alego, ale przy tej walce pokazał inne oblicze.
– Naprawdę go nienawidzę. Nie chcę tylko go znokautować, chcę naprawdę go skrzywdzić. Kiedy będzie już leżał na deskach, to dam mu chwilę na złapanie oddechu, a potem wyrwę mu serce – przekonywał Frazier.
8 marca 1971 roku dwaj niepokonani pięściarze spotkali się w ringu w pojedynku, który dziś bywa nazywany "walką stulecia". Sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie. Ali zaczął w wielkim stylu, jednak z czasem zaczął dominować Frazier, który swoją przewagę udokumentował kładąc rzucając rywala na deski firmowym lewym hakiem w 11 rundzie.
Ali wstał błyskawicznie i w końcówce odzyskał wigor. Mimo nokautującej siły obu pięściarzy walka potrwała 15 rund. Jednogłośnym zwycięzcą na punkty został Frazier, który pozostał niekwestionowanym mistrzem świata wagi ciężkiej.
Muhammad Ali (44-2) vs George Foreman (40-0)
Od czasu porażki z Frazierem Ali przegrał tylko raz: pokonał go niejednogłośnie na punkty Ken Norton, który wcześniej złamał byłemu mistrzowi świata szczękę. Nie był to jednak kres tego wybitnego boksera, który chcąc udowodnić światu swoją wielkość szukał najpoważniejszych wyzwań.
30 października 1974 roku Ali spotkał się w Kinszasie z urzędującym mistrzem świata – niepokonanym królem nokautu, Georgem Foremanem, który do znokautowania Fraziera potrzebował zaledwie dwóch rund. Elektryzujące starcie przeszło do historii jako "The Rumble In The Jungle" ("Grzmoty w dżungli").
I choć powszechnie uważano, że Ali zostanie kolejną z ofiar Foremana, to już początek walki zwiastował coś niesamowitego. Pretendent rozpoczął z niebywałą agresją, zasypując niepokonanego mistrza gradem długich ciosów bitych prawą ręką.
Jeszcze przed walką z właściwą sobie pewnością siebie graniczącą z zadufaniem Ali przekonywał, że ma na ten pojedynek tajny plan, który sprawi, że wygrana przyjdzie nadspodziewanie łatwo. I od drugiej rundy rzeczywiście cały świat boksu zobaczył coś, czego nikt wcześniej w walce mistrzowskiej nie pokazał. Były mistrz świata zaczął... opierać się o liny, wychylając się niemal poza ring! Wyglądało to tak, jakby Ali pozwalał "wyszumieć się" Foremanowi, który konsekwentnie bił mocnymi seriami. Na skutek szczelnej defensywy mało który z tych ciosów naprawdę dochodził celu.
Foreman uwierzył, że jest o krok od znokautowania rywala i naciskał ze wzmożoną siłą. Problem w tym, że jego ciosy nie robiły na chowającym się za podwójną gardą przeciwniku żadnego wrażenia.
– Do siódmej rundy byłem przekonany, że to będzie po prostu kolejny rywal, którego znokautuję. Wtedy huknąłem go potwornym prawym na szczękę. "To wszystko co masz, George? Mówili mi, że potrafisz bić tak mocno jak Joe Louis!" – powiedział mi wtedy Ali, a ja zrozumiałem, że ta walka nie jest tym, czego się spodziewałem – wspominał po latach Foreman.
Ósme starcie okazało się ostatnim. Przebiegało... bardzo podobnie do pozostałych. Gdy na zegarze pozostawało 40 sekund do końca, Ali został osaczony w narożniku. Mistrz bił seriami na ciało i wydawało się, że każdy kolejny jego cios może zakończyć walkę. Stało się jednak dokładnie odwrotnie. Ali trafił kontrującym prawym, zachwiał zmęczonym Foremanem, by następnie przypuścić skomasowany atak. Seria ciosów pretendenta doszła do celu: niepokonany do tej pory rywal padł na deski, gdy do końca pozostawało 11 sekund. Wstał tuż po tym, jak sędzia doliczył do dziesięciu.
Muhammad Ali (48-2) vs Joe Frazier (32-2)
"Thrilla in Manilla", czyli trzeci pojedynek obu panów. W drugim Ali zrewanżował się wielkiemu rywalowi, wygrywając na punkty. Wobec braku wielkich nazwisk i trudności w doprowadzeniu do rewanżu z Foremanem, obaj zdecydowali się na trzecie starcie, do którego doszło na Filipinach.
Pojedynek rozpoczął się o 10 rano miejscowego czasu. Ali znów dominował w starciach werbalnych, przedstawiając się kolejny raz jako jedyny rzecznik czarnej Ameryki i nazywając rywala... gorylem. Ataki słowne Ali kontynuował również w... trakcie pojedynku, co przypomniał po latach trzeci człowiek w ringu, Carlos Padilla.
Walka przeszła do historii jako pokaz wyniszczającego boksu na najwyższym światowym poziomie. Obaj pięściarze skarżyli się na odwodnienie i trudne warunki, ale dali z siebie wszystko. Decydująca okazała się czternasta runda. Wcześniej Ali trafiał przeciwnika potężnymi ciosami i zaznaczył swoją przewagę u każdego z sędziów.
Po czternastej rundzie obaj byli skrajnie wyczerpani. Zapuchnięta twarz Fraziera nie pozostawiła wątpliwości jego trenerowi Eddiemu Futchowi, który zdecydował się poddać zawodnika mimo jego wielkich protestów. Co ciekawe, niemal równolegle w przeciwnym narożniku Ali... nakazał znajdującemu się w swoim narożniku sekundantowi rozcięcie rękawic tłumacząc, że ma już dosyć. Obóz zignorował jednak te polecenia, a sam bokser już po chwili mógł się cieszyć ze zwycięstwa w wielkiej, wyniszczającej ringowej wojnie.
Po latach Ali przyznał, że nigdy nie czuł się tak blisko śmierci jak w końcowych fragmentach tego pojedynku. Mimo sześciu kolejnych udanych obron, to była ostatnia naprawdę wielka walka mistrza. Dopełnienie tryptyku z Frazierem w takim stylu było idealną klamrą.
W 1978 roku 35-letni wówczas bokser zdołał jeszcze odzyskać tytuł mistrza po kolejnej porażce, ale to był koniec. W latach osiemdziesiątych u Alego zdiagnozowano chorobę Parkinsona, z którą w wielkim stylu walczył przez kolejne trzy dekady. Robił to jednak zupełnie inaczej niż do tej pory – w domowym zaciszu, bez wyzwisk i korzystając ze wsparcia kochającej i licznej rodziny.
Kacper Bartosiak
Follow @kacperbart