| Czytelnia VIP

Typy za milion dolarów. Kto trzęsie bukmacherką?

(fot. Getty)
(fot. Getty)
Adrian Pudło

Przez wielu uważany jest za "najpotężniejszego gracza na rynku bukmacherskim". Stawia i zarabia miliony, dniami i nocami oglądając mecze ligi NBA. Jak to robi? Poznajcie historię Haralabosa Voulgarisa.

DALSZĄ CZĘŚĆ PRZECZYTASZ POD REKLAMĄ

Jego historia jest trochę jak z bajki (lub – jak twierdzą niektórzy – po prostu jest bajką). Oto bowiem 25-letni Voulgaris, tuż po studiach, postanowił zainwestować życiowe oszczędności w bardzo nietypowy sposób. Uzbierawszy 70 tysięcy dolarów, udał się do kilku lokalnych punktów bukmacherskich, stawiając całą kwotę na to, że Los Angeles Lakers zdobędą mistrzostwo NBA. Płacono 6,5 do 1.

Po sześciu miesiącach oczekiwania, dramatycznym finale konferencji z Portland Trail Blazers i znacznie mniej spektakularnym boju z Indianą Pacers, Kobe Bryant i spółka cieszyli się z tytułu, a Voulgaris odebrał prawie pół miliona dolarów. Był czerwiec 2000 roku.

***

Koszykówka szybko stała się niemal całym jego życiem. – Nie było tak, że nagle, znikąd, uznałem, że będę typować NBA. Uwielbiam koszykówkę, uwielbiam ją oglądać, dlatego właśnie zacząłem obstawiać akurat tę ligę – tłumaczył kilkanaście lat później na spotkaniu ze studentami MIT. – Początki nie były najlepsze. Zdecydowanie częściej przegrywałem niż wygrywałem. Szybko udało mi się jednak "rozpracować" kilka elementów, odnaleźć pewne prawidłowości. Nauczyłem się rozumieć to, co dzieje się na parkiecie, przewidywać wydarzenia i wyciągać wnioski. Sądzę, że stałem się w tym naprawdę dobry.

Przełomowy okazał się rok 2002. – Bukmacherzy nie mieli pojęcia, co robią. Wszystko było strasznie łatwe. W ciągu zaledwie kilku miesięcy podniosłem minimalną stawkę z 300 do 3000 dolarów. To był jakiś żart – opowiadał.

Terytorium, które regularnie podbijał, to wyniki i sumy punktów po pierwszej połowie. Oddsmakerzy (osoby ustalające kursy; w języku polskim brakuje prostego odpowiednika) nie przywiązywali do tego obszaru większej wagi, bezrefleksyjnie dzieląc rezultaty końcowe przez dwa. – Zauważyłem pewne prawidłowości w zachowaniu kilku zespołów. Mijały miesiące, a bukmacherzy zupełnie się do tego nie dostosowywali – wspomina z uśmiechem. – Trzech trenerów rozgryzłem perfekcyjnie: Eddiego Jordana, Jerry’ego Sloana i Byrona Scotta. Do tego stopnia, że wiedziałem dokładnie, co zrobią. Zarabianie stało się śmiesznie proste – opowiadał, cytowany w tekście Scotta Edena z ESPN.

Wspomniani szkoleniowcy mieli swoje "wzory postępowania": w danym momencie, na przykład na początku drugiej kwarty, na określoną ilość czasu zdejmowali z parkietu dwóch swoich najlepszych zawodników, wprowadzając znacznie słabsze zastępstwo. Cierpiała obrona, rywal zdobywał więcej punktów, a wyżej wymienieni rzadko reagowali – ot, kolejny mecz sezonu zasadniczego, "jeszcze będzie czas, żeby odrobić". – To było jak marzenie. Miałem nadzieję, że będzie trwać wiecznie.

Nie trwało.

Jerry Sloan (fot. Getty)
Jerry Sloan (fot. Getty)

"Każda akcja jest ważna"

Zanim jednak Voulgaris stracił jedną trzecią majątku, wyrósł na jednego z najpotężniejszych i najbardziej poważanych graczy na świecie. Stawiając nawet 80 tysięcy dolarów na wybrany mecz, był wśród tych, po którego ruchach bukmacherzy gotowi byli "przesuwać linię". Dla przykładu: jeśli na kilka godzin przed spotkaniem wyjściowa, zakładana suma punktów w rywalizacji Chicago Bulls z Utah Jazz wynosiła 205,5, a Haralabos twierdził (i postawił), że padnie ich więcej, próg przesuwał się do 206, a nawet 206,5.

– Uwielbiam grać sumy. Uwielbiam liczyć w trakcie meczu i analizować, czy zdobywane punkty wystarczą do pokrycia mojej linii. Stawiając w ten sposób, wiesz znacznie więcej o tym, kto jest dobry w ataku, kto w obronie, a kto w tym i w tym, aniżeli wtedy, gdy typujesz "tylko" zwycięzcę. Każda akcja jest ważna, na wszystko zwracasz uwagę.

Dzięki temu, że stawiam, rozumiem ten sport znacznie lepiej

Haralabos Voulgaris (fot. Twitter.com)
Haralabos Voulgaris (fot. Twitter.com)

Śledzenie meczów stało się jego pracą. Jak przyznaje, od początku do końca ogląda ich w sezonie około 400. Niemal wszystkie (czyli prawie 1230 w rozgrywkach zasadniczych) włącza na przynajmniej jedną kwartę. Obserwuje, analizuje, wnikliwie uzupełniając bazę danych. – Dzięki temu, że stawiam, rozumiem ten sport znacznie lepiej. Zauważyłem, że gdy oglądam mecze z odtworzenia, kilka godzin "po" – a robię to bardzo często – zdarza mi się błądzić myślami, skupiać na innych kwestiach. Gdy natomiast w grze są pieniądze, zdolności przyswajania są znacznie większe – wyznał w rozmowie z Davidem Hillem ("Bussines Insider").

Oczywiście nie w każdy oglądany mecz inwestuje. Wszystkie ogląda jednak z jednakową ekscytacją, bo każdy jest czymś w rodzaju materiału szkoleniowego. – Nie jestem jednak zwykłym kibicem. Przywiązuję znacznie większą wagę do szczegółów niż przeciętny fan koszykówki, skupiając się m.in. na tym, co dzieje się z dala od piłki, przede wszystkim w defensywie. To, a także zdolność przewidywania co dany szkoleniowiec "zrobi" – a nie "co powinien zrobić" – sprawia, że odnoszę sukcesy.

W wieku 30 lat Haralabos Voulgaris był milionerem, stawiającym dziennie około miliona dolarów. Umawiał się z modelkami, podróżował po świecie i żył jak prawdziwy król – wbrew powszechnym wyobrażeniom, traktującym "profesjonalnych graczy" jako typów spod ciemnej gwiazdy. Nigdy nie chował się po piwnicach, nie uciekał przed mafią, nie musiał zmieniać adresu. Nie miał też wielkiego brzucha i tłustego pitbulla pod pachą. Łamał stereotypy.

***

Sielska atmosfera przygasła nieco pod koniec sezonu 2003/2004. Choć nie wiadomo, ile dokładnie Voulgaris wówczas stracił, wiadomo, że mowa o kwotach co najmniej sześciocyfrowych. To wtedy bukmacherzy zorientowali się, z kim mają do czynienia, optymalizując linie i kursy na poszczególne spotkania. Mecz po meczu, porażka po porażce, Haralabos w końcu postanowił zrobić sobie przerwę.

Grupa komputerowa

W 2003 roku światło dzienne ujrzała powieść "Moneyball" autorstwa Michaela Lewisa. To książka (na jej podstawie powstał film pod tym samym tytułem; główną rolę zagrał w nim Brad Pitt) opowiadająca o zespole baseballowym Oakland Athletics, który – pomimo znacznie mniejszego budżetu – był w stanie rywalizować z największymi potęgami w MLB, opierając się w ogromnej mierze na zaawansowanych analizach komputerowych.

Dzieło – rewolucyjne, jak się później okazało – miało prawdopodobnie spory wpływ także na Voulgarisa. Choć Kanadyjczyk z greckim paszportem nie przyznaje otwarcie, że było dla niego inspiracją, to uważa je za jedną z najważniejszych książek w swoim życiu.

Niemal każdy odnoszący sukcesy gracz korzysta dziś z pomocy skomplikowanych, skrzętnie (często nawet całymi latami) opracowywanych algorytmów i modeli statystycznych. To ich "abrakadabra" u progu bukmacherskiego sezamu. Prawdopodobieństwo subiektywne, metoda Monte Carlo, algorytm Metropolisa-Hastingsa, łańcuch Markowa, równania Chapmana-Kołmogorowa – tymi narzędziami Dawid walczy dziś z Goliatem. Wszystko po to, by znaleźć lukę. "Krawędź", po której można poruszać się z walizką pełną pieniędzy.

Film i książka "Moneyball" (fot. Twitter.com)
Film i książka "Moneyball" (fot. Twitter.com)

***

W latach 70. ubiegłego wieku wszystko było prostsze.

Michael Kent, inżynier pracujący przy okrętach podwodnych z napędem jądrowym, w wolnych chwilach grywał z kolegami w softball (trochę łatwiejszy baseball). Jego zespół wygrywał sporo meczów, zdobywał tytuły w lokalnej lidze, a Kent zastanawiał się, jak dobrzy właściwie są i jak wypadają na tle innych. Stworzył więc prosty program, który – korzystając z wszelkich dostępnych informacji – przedstawił mocne i słabe strony drużyny.

Las Vegas tuż przed Super Bowl (fot. Getty)
Las Vegas tuż przed Super Bowl (fot. Getty)

Zachęcony potencjałem swojego "wynalazku", młody inżynier postanowił pójść krok dalej. Korzystając ze starych "skarbów kibica" i roczników statystycznych, przygotował bazę danych rozgrywek futbolu akademickiego. Następnie – dzięki archiwalnym gazetom – sprawdzał, które zespoły były faworytami w danym spotkaniu i jaką liczbą punktów faworyzowali je bukmacherzy. Gdy zestawił wyniki prognozowane przez program z tymi, jakie przewidywało Vegas (to tam tworzone są kursy na lwią część wydarzeń sportowych), w jego głowie zapaliła się lampka: "gdyby przez kilka ostatnich lat grał tak, jak sugerował komputer…"

Kent stworzył podwaliny pod tzw. Grupę Komputerową – syndykat, który jeszcze w latach 90. zarabiał na obstawianiu miliony dolarów. W szczytowym momencie "Grupa" liczyła ponad 1000 członków – inwestorów, informatyków i informatorów. Dzięki potężnej siatce, byli oni w stanie manipulować kursami na swoją modłę.

Idea, w wielkim skrócie, była całkiem banalna: u bukmachera w Nowym Jorku stawiano 500 tysięcy dolarów na to, że Buffalo Bills nie przegrają z New England Patriots różnicą większą niż 6,5 punktu. Wieść rozniosła się po Stanach, próg zmalał do 4,5 punktu (powszechne przekonanie: skoro ktoś stawia tyle pieniędzy, musi coś wiedzieć), po czym "Grupa" stawiała milion dolarów na to, że Patriots wygrają różnicą co najmniej 4,5 punktu. Gdy Patriots wygrywali pięcioma lub sześcioma, czysty zysk wynosił 1,5 miliona dolarów. Gdy wygrywali wyżej – 500 tysięcy.

Punktem wyjścia w podobnych sytuacjach była tzw. delta, czyli różnica między tym, co prognozuje komputer, a tym, jakie progi wystawiło na dany mecz Vegas. Im wyższa delta, tym większa inwestycja ze strony gracza. W "Grupie" na deltę pracowały setki ludzi, zajmujących się m.in. codziennym przeglądaniem lokalnych gazet i "węszeniem" wokół klubu. Każdy miał swoją rolę.

Oczywiście Vegas starało i stara się być czujne. W przypadku NCAA i NFL limity na mecz wynoszą zwykle około 10-20 tysięcy dolarów. Na tym polegała jednak siła syndykatu: dzięki "gońcom" ulokowanym w wielu miejscach Stanów Zjednoczonych, udawało im się usypiać czujność bukmacherów, cel osiągając kawałek po kawałku...

"Ewing"

Na początku 2005 roku Voulgaris wiedział, że bazowanie na przeczuciu i analitycznym umyśle już nie wystarczy, by ogrywać bukmacherów. Zatrudnił więc kilka bystrych głów, zainwestował w stosowne oprogramowanie i rozpoczął przygotowania. – Modele predykcyjne zawsze mnie fascynowały. Chciałem mieć coś takiego dla siebie – mówił potem, śmiejąc się jednocześnie z "tradycyjnych" baz danych. – Większość grających posiada informacje w stylu "zespół X, który rozgrywa drugi mecz w ciągu dwóch dni, zwykle przegrywa" albo "zespół X zwykle przegrywa na wyjeździe z zespołem Y, gdy zespół Y przegrał poprzedni mecz" i na tym opiera swoje typy. Taka wiedza jest bezużyteczna – przekonuje.

Swój model Voulgaris oparł na przewidywaniu każdego (!) posiadania w każdym z 1230 meczów sezonu zasadniczego.

Jak to działa? Najpierw program ustala, ile oba zespoły mogą mieć w danym meczu posiadań. Następnie, na podstawie zebranych informacji z poprzednich sezonów, analizuje, jak kolejne posiadania się zakończą: rzutem celnym lub niecelnym, jednym punktem, dwoma, trzema, czterema... Do tego dochodzą setki innych zmiennych, takich jak prawdopodobieństwo zdobycia punktów po zbiórce w obronie, zachowania po przechwytach i tym podobne. Paleta możliwości, tysiące symulacji, których efektem jest najbardziej prawdopodobny wynik końcowy.

Nie uwierzylibyście, ilu generalnych menedżerów i właścicieli klubów w NBA pisze do mnie z prośbą, bym ocenił, który z graczy jest przeceniany, a który powinien dostawać więcej szans...

Patrick Ewing (fot. Getty)
Patrick Ewing (fot. Getty)

Kluczem do sukcesu miał okazać się pewien genialny matematyk, w artykule Edena nazywany "Czarodziejem". Jeśli wierzyć opisowi Haralabosa, to jeden z tych "pięknych umysłów", o którym za młodu pisano w gazetach i przewidywano wielką naukową karierę. "Czarodziej" miał już w siódmej klasie perfekcyjnie zdać matematyczną część testu SAT (coś w rodzaju amerykańskiej matury), a dla pracy u Voulgarisa porzucił świetnie płatną posadę przy projektowaniu algorytmów na Bliskim Wschodzie. Nad "Ewingiem" (tak nazwano program) w pocie czoła pracowali ponad dwa lata.

I choć analityków w NBA przybywa, choć regularnie rośnie ich wartość, prawdopodobnie żaden klub wciąż nie dysponuje aż tak rozbudowanym narzędziem. – Nie uwierzylibyście, ilu generalnych menedżerów i właścicieli klubów w NBA pisze do mnie z prośbą, bym ocenił, który z graczy jest przeceniany, a który powinien dostawać więcej szans. Nie odpowiadam im, bo na takich radach mógłbym tylko stracić – tłumaczył użytkownikom forum TwoPlusTwo.com. To wszak ignorancja osób decyzyjnych powoduje, że wciąż jest milionerem. Po co miałby ich uświadamiać?

Ogień i woda

Wraz ze zmianą metod, zmieniła się też filozofia Voulgarisa. W jej myśl, stawiał znacznie częściej, za to za mniejsze kwoty. Gdy zwrot z inwestycji (ang. ROI, return on investment) spadał z 20 procent do 5 – wszystko było w porządku. Pięć procent z 50 milionów to przecież więcej niż 20 procent z 5 milionów. Rzecz w tym, że zamiast 300 meczów w sezonie, zaczął stawiać nawet ponad 1000... Uroki dywersyfikacji.

Nie wystarczy być jednak "tylko" genialnym matematykiem, by “oszukać” trudny i skomplikowany świat bukmacherki. To, co sprawia, że "Ewing" jest narzędziem tak potężnym, to bowiem unikalne obserwacje i analizy Haralabosa. Oglądając kilka meczów dziennie, regularnie zmienia i dostosowuje wartości odpowiadające poszczególnym graczom: tak w defensywie, jak i ofensywie. Wraz ze współpracownikami, na bieżąco tworzy także narzędzia wsparcia dla "Ewinga", czyniąc go – jak twierdzi – "najwspanialszą rzeczą w historii bukmacherki".

Ważna jest oczywiście także psychika, umiejętność kontrolowania nerwów. – Mój ojciec był moim zupełnym przeciwieństwem. Jako młody chłopak byłem więc zdeterminowany, żeby nigdy nie pozwolić, by zawładnęły mną emocje. To świetne dla mojej kariery bukmacherskiej, nieco gorsze dla życia prywatnego – śmieje się. – Tata typował wszystko i wszędzie. Zabierał mnie na wyścigi konne, więc już od małego miałem kontakt z tym światem. Nauczył mnie naprawdę wielu rzeczy – głównie tego, czego nie robić. Delikatnie rzecz ujmując, typowanie nie wyszło mu na dobre. Z kontaktów z nim wyniosłem jednak najważniejszą lekcję: w życiu trzeba podejmować ryzyko, bo czasami największym okazuje się siedzenie i czekanie na doskonałą okazję, która może nigdy nie nadejść...

(fot. Getty)
(fot. Getty)

***

Haralabos Voulgaris jest właścicielem luksusowych posiadłości w Los Angeles i Monaco. Ma piękną żonę Kathy i psa rasy Jack Russell. W chwilach wolnych od NBA, gdzieś między czerwcem a październikiem, lata do ukochanej Barcelony i grywa w pokera. Choć "grywa" to określenie bardzo nie na miejscu, biorąc pod uwagę, że zarobił przy stole prawie 2 miliony dolarów…


Przez sześć miesięcy w roku, około 80 godzin tygodniowo spędza w swoim "centrum dowodzenia" – sali z siedmioma telewizorami, kilkoma komputerami i wygodną kanapą. Z laptopem na kolanach, dzieli się spostrzeżeniami dotyczącymi kolejnych spotkań z grupą ponad 115 tysięcy śledzących go na Twitterze osób (stare wpisy regularnie kasuje). Występuje gościnnie w podcastach, stanowiąc autorytet dla fanów koszykówki na całym świecie. Gdy tylko ma ochotę, zwykle w trakcie najważniejszych spotkań fazy play-off, wsiada w samolot i z najdroższym biletem w ręku siada tuż przy parkiecie, by podziwiać swoich "sponsorów" i bohaterów. Ma wszystko. No, prawie.

Centrum dowodzenia Haralabosa Voulgarisa (fot. Twitter.com)
Centrum dowodzenia Haralabosa Voulgarisa (fot. Twitter.com)

Choć trudno w to uwierzyć, w okolicach 2010 roku Haralabos na dłuższą chwilę porzucił swój złoty interes. Wszystko przez... marzenia.

Jako człowiek zakochany w koszykówce, zapragnął zostać generalnym menedżerem jednego z zespołów NBA – decydować o tym, kto przyjdzie, kto odejdzie, kto ile zarobi, jak długi będzie kontrakt, kto zostanie trenerem i tak dalej, i tak dalej. Odbył kilkanaście rozmów, z jednym klubem podjął nawet bliższą współpracę, ale "zabrakło mu cierpliwości, by czekać, aż jego głos wreszcie zostanie wysłuchany". Poza tym, jak twierdzi, był hazardzistą przez całe dorosłe życie i po dwóch latach przerwy bardzo za tym zatęsknił.

Wrócił więc do tego, co lubi i robi najlepiej. A marzenia? Urosły. Tak jak jego budżet. Dziś chciałby kupić klub w NBA (choć nie stać go i stać prawdopodobnie nigdy nie będzie). A "wchodzącym do interesu" radzi: nie róbcie tego, dzisiejsi bukmacherzy są za mądrzy i za sprytni, by zbudować odpowiedni kapitał i pokonywać ich na dłuższą metę…

Najnowsze
Kiedy kolejne mecze "Lewego" i Szczęsnego? Sprawdź terminarz
Kiedy kolejne mecze "Lewego" i Szczęsnego? Sprawdź terminarz
| Piłka nożna / Hiszpania 
Kiedy mecze Wojciecha Szczęsnego i Roberta Lewandowskiego w FC Barcelona w sezonie 2024/25? [TERMINARZ]
"Lewy" znów bez gola w La Liga. Sprawdź klasyfikację strzelców
Klasyfikacja strzelców La Liga 2024/25 [TABELA]. Zobacz gole Roberta Lewandowskiego w Barcelonie w sezonie 2024/25
"Lewy" znów bez gola w La Liga. Sprawdź klasyfikację strzelców
| Piłka nożna / Hiszpania 
Suzuki Boxing Night #35, Zrębin [ZAPIS]
Boks, gala PZB Suzuki Boxing Night #35, Zrębin. Transmisja online na żywo w TVP Sport (12.04.2025)
Suzuki Boxing Night #35, Zrębin [ZAPIS]
| Boks 
Barcelona ucieka Realowi. Zobacz aktualną tabelę La Liga
Tabela La Liga 2024/25. Na którym miejscu FC Barcelona Roberta Lewandowskiego i Wojciecha Szczęsnego? [AKTUALIZACJA]
Barcelona ucieka Realowi. Zobacz aktualną tabelę La Liga
| Piłka nożna / Hiszpania 
Narciarze zrobieni w balona. "Jako PZN straciliśmy wiarygodność"
fot. TVP
Narciarze zrobieni w balona. "Jako PZN straciliśmy wiarygodność"
| Inne zimowe / Narciarstwo alpejskie 
Sportowy wieczór (12.04.2025)
Sportowy wieczór (12.04.2025) [transmisja na żywo, online, live stream]
Sportowy wieczór (12.04.2025)
| Sportowy wieczór 
Męczarnie Barcelony z beniaminkiem. Obrońca "zabrał" gola "Lewemu" [WIDEO]
Robert Lewandowski (fot. Getty Images)
pilne
Męczarnie Barcelony z beniaminkiem. Obrońca "zabrał" gola "Lewemu" [WIDEO]
FOTO
Wojciech Papuga
Do góry