"Wanda. Opowieść o sile życia i śmierci"

Wanda Rutkiewicz (fot. PAP)
Wanda Rutkiewicz (fot. PAP)

Na wyprawę na Mount Everest, która kosztuje niejednego himalaistę górę krwi, potu i łez, Wanda Rutkiewicz leci w nocy z 12 na 13 sierpnia 1978 roku z... anemią

DALSZĄ CZĘŚĆ PRZECZYTASZ POD REKLAMĄ

W czasie przygotowań do ekspedycji, gdy wszystko było już zorganizowane: paszport, bilety, pieniądze, sprzęt, puch, okazało się podczas badań lekarskich, że Wanda nie dostanie karty sportowca, bo cierpi na anemię. — Po wysłuchaniu diagnozy łzy zakręciły mi się w oczach — wspominała.

Uprosiłam w przychodni, aby zapomnieli o mojej wizycie, dając tylko zapewnienie, że jestem w pełni świadoma mego stanu zdrowia i odpowiedzialność biorę na siebie.

Jedzie na Everest z zastrzykami z żelazem i z nadzieją, że poziom hemoglobiny na dużej wysokości w naturalny sposób się unormuje. Wysokość stymuluje organizm do produkcji czerwonych krwinek i w warunkach niedotlenienia poziom hemoglobiny rośnie. Anemia, zwalczana dodatkowo zastrzykami, nie przekreśla więc szans na aklimatyzację. Przyzwyczajenie organizmu do wysokości jest niezwykle ważne, zwłaszcza na ośmiu tysiącach metrów, gdzie poziom tlenu to mniej więcej jedna trzecia wartości tego, którym oddycha się w Warszawie, w Płungianach czy we Wrocławiu.

Jak się okaże, Wandzie nie tylko uda się zwalczyć anemię zastrzykami i uregulować poziom hemoglobiny w górach. Jej wyprawa na Mount Everest będzie jeszcze zastrzykiem energii dla polskich wspinaczy do zdobycia tego szczytu zimą.

W Polsce himalaiści od połowy lat sześćdziesiątych rozmawiają na temat wyprawy everestowskiej, snują plany i zgłaszają wnioski na zjazdach PZA, żeby wejść na Dach Świata, ale bez większego zapału. – Z wypowiedzi członków zarządu wynika tylko, że alpiniści nasi zamierzają prowadzić w górach świata szerszą działalność eksploracyjną. O rychłym wdrapywaniu się na Everest z polską flagą nikt poważnie nie myśli – donosi w 1965 roku "Życie Warszawy" po jednym ze zjazdów Klubu Wysokogórskiego.

Podejmowane w Polsce po wojnie inicjatywy, by dokonać polskiego wejścia na Mount Everest, roztapiały się jak śnieg na wiosnę, pisał w swojej książce Miejsce przy stole Andrzej Wilczkowski.

PZA wystąpił wprawdzie w 1977 roku o zgodę na zdobywanie Everestu zimą, ale w 1978 roku, kiedy Wanda jechała na wyprawę z Herrglikofferem, ani zimą, ani latem nie został wbity na tym szczycie żaden polski czekan.

Mount Everest nie był wyzwaniem sportowym, ponieważ według himalaistów pod względem trudności nie uchodzi za tak zwaną trudną górę, ale dla Polski wciąż był celem ambicjonalnym, miał znaczenie symboliczne: nikt z Polaków nie zatknął tam polskiej flagi. Ani mężczyzna, ani kobieta. – Koledzy jeszcze przed wojną planowali, żeby wejść na Everest — mówi Andrzej Paczkowski. — Ale Polski nigdy nie było stać na zorganizowanie takiej wyprawy. Chodziło zawsze o pieniądze. Everest zawsze był znacznie droższy od innych szczytów.

Mężczyznom nie udaje się zdobyć pieniędzy, udaje się to kobiecie.

Wanda Rutkiewicz leci więc do Nepalu, ale niewiele osób wierzy w powodzenie wyprawy, w której bierze udział. Mieszany niemiecko-francusko-polski skład ekspedycji Herrligkoffera i cele dwóch zespołów: niemieckiego i francuskiego nie wróżą według polskich himalaistów dobrej współpracy, a ta jest podstawą sprawnej organizacji i powodzenia ekspedycji. W sukces nie wierzą też eksperci od wypraw wysokogórskich, ale nie ze względu na kondycję Wandy Rutkiewicz i skład ekspedycji, lecz na czas jej realizacji. Zwykle nie osiąga się szczytu po porze monsunowej.

Nie pomaga też to, że Herrligkoffer ma raczej opinię pechowca, a nie człowieka sukcesu. Na kilkanaście organizowanych przez niego do tej pory wypraw himalajskich tylko kilka zakończyło się zwycięsko.

(...)

Na miejscu w bazie Wanda poznaje jedyną oprócz niej kobietę na wyprawie, Niemkę, która jest na ekspedycji razem z mężem. Wyczuwa jednak, że nie jest ona zainteresowana tworzeniem zespołu kobiecego i nie jest w stanie zrobić w gó­rach stu metrów bez męża.

Zasady dla kobiet są na wyprawie takie same jak dla męż­czyzn. Z bazy do górnych obozów trzeba wnieść siedemdziesiąt pięć kilogramów i jest to warunkiem podejścia na szczyt. Niemka oddaje część bagażu mężowi, Wanda niesie swój sama i, jak relacjonowała później, z trudem przekonuje zespół, żeby kamera filmowa została wliczona w jej bagaż.

Zdrowie raz jej dopisuje, raz nie. Po dwóch tygodniach akcji górskiej podwaja się ilość hemoglobiny. W połowie wyprawy, po tym jak założyli obóz I i II, zapada jednak na bronchit. Leczy się antybiotykami, ale jeszcze z bólem gardła i z trudnościami w oddychaniu 27 września 1978 roku idzie do obozu III i dopiero po sześciu tygodniach akcji górskiej zdobywa pełną aklimatyzację.

Jej koledzy idą na Przełęcz Południową, ona w słabej kondycji cofa się do obozu II. Kiedy narzeka raz w czasie drogi na swoją formę, słyszy od kolegów: – Jesteś niczym, taka mała, a nie wielka Wanda!.

Na początku października zmienia się pogoda i w końcu planowane są ataki szczytowe. W jednym z obozów dochodzi do ostrych dyskusji między niemieckim alpinistą a Wandą, która, gdy sprzeczają się o maski tlenowe, słyszy: – To są polskie metody!

Kiedy okazuje się, że poprawia się pogoda, 15 października 1978 roku idzie na Przełęcz Południową. W drodze jeden z niemieckich kolegów mówi jej, że nie ma co marzyć o wejściu na Everest i żeby się wycofała, bo będzie zagrożeniem dla innych atakujących szczyt.

Przetrawiam jego słowa podczas podejścia. A skurczybyk!, myślę. Tego typu opinie nigdy mnie nie załamywały. W tej chwili mam dobrą kondycję, nareszcie zdobyłam aklimatyzację, na którą tak długo czekałam. (…) Dobrze, że wysiłek podejścia eliminuje jakiekolwiek przykre doznania. (…) Staję się maszyną do podchodzenia — mówiła o tym momencie, gdy okazało się przed przełęczą, że ma duże szanse, by wejść na wierzchołek. — Nie potrzebuję żadnych podniet mobilizujących — ani przekory, ani zawziętości. Muszę wejść na Everest!

15 października 1978 roku na Mount Everest wchodzi część uczestników wyprawy, wśród nich Kurt Diemberger, który szedł w zespole przed Wandą. Agencja prasowa w Katmandu, stolicy Nepalu, śle w świat depeszę: "Siedmiu alpinistów na szczycie Mount Everestu". W Polsce następnego dnia rano "Życie Warszawy" obwieszcza: "W międzynarodowej wyprawie na Mount Everest bierze także udział polska alpinistka Wanda Rutkiewicz. Jeżeli pogoda dopisze, pozostali uczestnicy wyprawy także szturmować będą najwyższy szczyt świata".

Wanda z Diembergerem spotykają się w obozie IV na Przełęczy Południowej. W obozie IV okazuje się, że Wanda nie wzięła z obozu III śpiwora. Nie ma w czym spać przed atakiem szczytowym i, jak będzie narzekała po latach, nikt z niemieckich alpinistów nie pali się, by jakoś temu zaradzić. W końcu swój śpiwór oddaje jej zdobywca szczytu Kurt Diemberger. Wanda śpi tej nocy w puchowej kurtce, w kilku swetrach, w tym jednym podartym, w spodniach puchowych, w spodniach z wełny i w kilku warstwach ciepłej bielizny i modli się, żeby nie musiała wyjść z namiotu i ze śpiwora za potrzebą. Tę noc wspominała: – Kokosiliśmy się od czwartej. Jakaż to jest mordęga w takim maleńkim namiociku poruszać się, kiedy zdjęliśmy maski, żeby było wygodniej, kiedy każdy ruch na wysokości ośmiu tysięcy metrów jednak kosztuje sporo wysiłku. Wszystko się robi na takich zwolnionych obrotach, a tu jeszcze tak ciasno. Jeden drugiego potrąca, tu trzeba ubrać buty potrójne, ubrać się do wyjścia. Nie zapomnieć o żadnym z drobiazgów, bo może właśnie ten drobiazg zadecyduje o wygranej lub przegranej. O siódmej trzydzieści byliśmy gotowi i kiedy pierwsze promienie słońca padły na dach namiotu, wypiliśmy tylko kawę, zjedliśmy trochę owsianki i wyszliśmy do góry.

Za kilka godzin agencja prasowa informuje z Katmandu, rozsyłając depeszę, która dociera do Polski: "Uczestnicząca w międzynarodowej wyprawie na najwyższy szczyt świata Mount Everest (8848) polska alpinistka Wanda Rutkiewicz, w towarzystwie trzech innych uczestników ekspedycji oraz dwóch tragarzy wysokogórskich — Szerpów, wyruszyła rano z Przełęczy Południowej na wysokości ok. 8000 metrów z zamiarem wejścia na Mount Everest".

Na Przełęczy Południowej Wanda widzi dwa przelatujące ptaki wielkości gołębia, które w lodowej przestrzeni są namiastką czegoś żywego. Nie wie, jaki to gatunek, ale stworzenia te wywołują w niej takie samo wzruszenie, jak w zdziwionym Marku Janasie wrończyki na Gaszerbrumach czy w alpiniście Wojciechu Kurtyce widok krowiego łajna po pię­ciu dniach samotnego marszu przez lodowce Biafo i Hispar.

W drodze na szczyt dochodzi do jeszcze jednego incydentu między nią a niemieckim alpinistą. Ten nie zgadza się, by Wanda oddała Szerpie dodatkową butlę tlenową, dlatego że niesie kamerę filmową. W końcu Wanda ustępuje i niesie jedno i drugie, po czym butlę tlenową zabiera od niej, z własnej inicjatywy jej Szerpa.

Wanda idzie ostatkiem sił. Słyszy chrzęst śniegu pod butami, wiatr i bicie serca.

W tym czasie, kiedy Wanda dochodzi do Wierzchołka Po­łudniowego i pokonuje Uskok Hillary'ego, w Polsce Andrzej Paczkowski siedzi w swoim warszawskim mieszkaniu i wyczekuje na telefon z Polskiej Agencji Prasowej. Andrzej Skłodowski, alpinista pracujący w PAP-ie, dzwoni do niego i zdaje relacje, które docierają do Warszawy dzięki francuskiej łączności radiowej już po paru godzinach od przekazania wiadomości. Paczkowski jest teraz informowany na bieżąco przez Skłodowskiego, co się dzieje na Evereś­cie, i wie, że Wanda wchodzi na Wierzchołek Południowy, że Wanda jest na Uskoku Hillary’ego itd.

16 października 1978 roku, po południu, na Mount Evere­ście temperatura powietrza wynosi minus 29 stopni Celsjusza, wiatr jest słaby, widoczność stosunkowo dobra. O godz. 13.45 Wanda Rutkiewicz wchodzi na najwyższy szczyt świata.

I zapisuje się w historii.

"Polska alpinistka Wanda Rutkiewicz, o której nie tak dawno było głośno po jej wejściu na niezdobyty Gaszerbrum III — zadziwiła świat nowym wyczynem. (…) Jako pierwsza spośród polskich wspinaczy, a trzecia kobieta w świecie, zdobyła najwyższy szczyt na naszym globie" — napisze 18 października 1978 roku na pierwszej stronie "Przegląd Sportowy".

Wanda dzieli się radością ze zdobycia Dachu Świata najpierw na szczycie z Szerpami: Ang Kami, Mingma i Ang Dorje. Obejmują się i klepią po puchowych kurtkach. Pozuje też do zdjęcia w masce tlenowej z jednym ze wspinaczy. Żartowała później, opisując to zdjęcie: – Przyciskamy komicznie nasze maski do siebie, tak jakbyśmy się całowali.

O tym, że Wanda weszła na szczyt, dowiedzieliśmy się z opóźnieniem — mówi Andrzej Paczkowski. — Andrzej Skłodowski zadzwonił z PAP-u i powiedział w pewnym momencie: — Słuchaj. Nie mam cały czas żadnych wiadomości o Wandzie, bo właśnie wybrali papieża, a wiesz kogo? Polaka!

(fot. TVP)
(fot. TVP)
Najnowsze
Lepsze jest… przyjacielem dobrego, czyli o awansie Arki słów kilka [KOMENTARZ]
Lepsze jest… przyjacielem dobrego, czyli o awansie Arki słów kilka [KOMENTARZ]
Frank Dzieniecki
Frank Dzieniecki
| Piłka nożna / Betclic 1 Liga 
Dawid Szwarga (fot. Getty Images)
Znamy kolejne rozstrzygnięcia. Awansowali do półfinału
Radość Stephena Curry'ego po awansie do półfinału Konferencji Zachodniej (fot. Getty).
nowe
Znamy kolejne rozstrzygnięcia. Awansowali do półfinału
| Koszykówka / NBA 
Zwycięska bramka dwie sekundy przed końcem! [WIDEO]
Hokeiści Winnipeg Jets (fot. Getty)
Zwycięska bramka dwie sekundy przed końcem! [WIDEO]
| Hokej / NHL 
John Terry odwiedził Polskę. W oko wpadła mu... Legia
John Terry i Frank Lampard, legendy Chelsea (fot. Getty).
tylko u nas
John Terry odwiedził Polskę. W oko wpadła mu... Legia
Jakub Kłyszejko
Jakub Kłyszejko
Był sensacją ME, teraz szokuje: złoto najlepszą inwestycją [ROZMOWA]
Maksymilian Szwed jest wicemistrzem Europy na 400 metrów w hali (fot. Getty)
tylko u nas
Był sensacją ME, teraz szokuje: złoto najlepszą inwestycją [ROZMOWA]
foto1
Michał Chmielewski
John Terry chwali Polaka. Widzi go w Premier League
John Terry komplementował Jana Bednarka i Matty'ego Casha (fot. Getty).
tylko u nas
John Terry chwali Polaka. Widzi go w Premier League
Jakub Kłyszejko
Jakub Kłyszejko
Boks, gala w Las Vegas. Naoya Inoue – Ramon Cardenas [SKRÓT]
(fot. Getty)
Boks, gala w Las Vegas. Naoya Inoue – Ramon Cardenas [SKRÓT]
| Boks 
Do góry