| Koszykówka / Rozgrywki ligowe
Człowiek, który odmienił polską koszykówkę. Trener z niepodrabialnym sposobem prowadzenia zespołu. Despota, który wymaga od zawodników bezwzględnego posłuszeństwa. Pięciokrotny mistrz i dwukrotny wicemistrz Polski, były selekcjoner biało-czerwonych. Andrej Urlep wrócił do kraju nad Wisłą i Odrą. W drugi dzień Świąt po raz pierwszy poprowadził Stelmet BC Zielona Góra.
Kiedy w 1997 roku objął Śląsk Wrocław, koszykarska Polska była w szoku. W tamtych czasach nie zatrudniano trenerów z zagranicy, polskie kluby odpadały we wczesnych fazach eliminacji europejskich pucharów, a wiedza o europejskim baskecie była bardzo ograniczona.
Przychodził jednak jako selekcjoner rodzimego kraju, więc oczekiwania były spore. Po pierwszym meczu szok nie minął. Wręcz przeciwnie– nowy szkoleniowiec zachowywał się przy linii bocznej jak nikt wcześniej. Przez całe spotkanie skakał, rwał resztki włosów z głowy, krzyczał na sędziów i koszykarzy, klął po angielsku. Chyba nikogo nie dziwi pseudonim Słoweńca – "El Furioso".
Mistrz defensywy
Przed erą Urlepa, nikt w Polsce nie przejmował się za bardzo grą w defensywie. Słoweniec to zmienił, czego kibice nie rozumieli. Śląsk, który wcześniej grał odważną, ofensywną koszykówkę, nagle zmienił się w zespół powolny, nastawiony na obronę. Zdarzało się, że wrocławianie nie przekraczali pięćdziesięciu punktów w meczu.
Nie znosił niesubordynacji taktycznej. Gdy tylko któryś z zawodników złamał schemat, mógł być pewny powrotu na ławkę i "suszarki" od trenera. Musiał też uważać, by nie dostać lecącym w jego stronę bidonem, butelką czy tablicą do nakreślania taktyki. W jednej z wrocławskich gazet napisano nawet, że gdyby został trenerem Chicago Bulls, w pierwszej kolejności wyrzuciłby Michaela Jordana...
Przesada? Wcale nie! W późniejszym okresie kariery potrafił zwolnić wysoko opłacanych graczy, a w ich miejsce ściągnąć tańszych i teoretycznie słabszych. Mimo to i tak wyszedł na tym dobrze.
Wszystko zamieniał w złoto
Żarty się skończyły, gdy już w pierwszym sezonie zdobył dla Wrocławia mistrzostwo Polski. W emocjonującym finale Śląsk pokonał obrońców tytułu PEKAES Pruszków. Fani wybaczyli mu niezbyt imponujący styl gry.
Po roku powtórzył sukces, a finał przeszedł do historii polskiej koszykówki. Wrocławianie pokonali po siedmiomeczowym boju Nobiles Włocławek. Ostatnie spotkanie rozegrano w Hali Ludowej. Transmisja w TVP 1, na stanowiskach komentatorskich Włodzimierz Szaranowicz i Ryszard Łabędź, a w roli reportera Piotr Sobczyński. Sześciotysięczna hala wypełniona do ostatniego miejsca. Dziś trudno sobie to wyobrazić, ale wówczas koszykówka w kraju dorównywała popularnością piłce nożnej.
Spotkanie zaczęło się znakomicie dla Śląska – po świetnych akcjach Adama Wójcika, Joe McNaulla i Macieja Zielińskiego było 7:0. Trener Nobilesu Eugeniusz Kijewski poprosił o przerwę. Asystent Śląska Jacek Winnicki szalał z radości przy ławce, co zdenerwowało Urlepa. Do tego stopnia, że zaczął dusić swojego asystenta.
Bo dla niego nigdy nie ma idealnych sytuacji. Zawsze można coś poprawić. Po meczu wszedł do szatni, zawodnicy otworzyli szampany, wszyscy się przekrzykiwali, śpiewali. "Gargamel" (ten pseudonim zawdzięcza aparycji) prosił o ciszę, rysował coś na tablicy, chciał przekazać uwagi. Nikt go już nie słuchał, wszyscy świętowali mistrzostwo. – Żyje koszykówką całą dobę. Zawsze nam wpajał, żebyśmy byli skoncentrowani bez przerwy. On nie rozumiał, że mamy inne życie, rodziny... – mówił Zieliński w rozmowie ze SPORT.TVP.PL.
Poza halą też raptowny
Etyka pracy jest dla niego najważniejsza, ale był też bardzo przesądny. W jego byłych klubach wspominają, że czasami dzień przed meczem przywoził na parkiet szamana, a ten wznosił ręce pod koszem, szepcząc jakieś zaklęcia. To miało przynieść szczęście jego zespołowi.
Chciał też kontrolować zawodników przez całą dobę. Wieczorami objeżdżał mieszkania i patrzył czy świeci się w oknach. Jeździł też po klubach nocnych i sprawdzał czy jego gracze nie imprezują. Przekupował barmanów, żeby do niego dzwonili, gdy któregoś zobaczą. Zabawa w kotka i myszkę...
O ile te fanaberie były niegroźne, o tyle jego furia przekładała się na życie rodzinne. W 2005 roku uderzył żonę i złamał jej nos. Niektóre media sugerowały, że wściekł się za to, że partnerka pomieszała mu kasety VHS z nagranymi meczami do analizy... Na to tłumaczenie trzeba jednak patrzeć z przymrużeniem oka. Groziło mu do pięciu lat więzienia, ale skończyło się na karze grzywny.
Agata Gwadera to już była żona krewkiego trenera. Ma z nią jednak dziecko i kilka lat temu prasa bulwarowa wytknęła, że nie płacił alimentów, a należności wyciągał od niego komornik. "Trener woli przepuszczać zarobione pieniądze. Na przykład w kasynie. Słoweńca doskonale znają krupierzy nie tylko we wrocławskiej "jaskini hazardu" w hotelu Plaza. Godzinami potrafi przesiadywać przy stole, grając w pokera" – pisał "Fakt" w 2013 roku. Urlep odpierał zarzuty, mówiąc, że ma świetne relacje z synem.
Miał też groźny wypadek samochodowy, ale szczęśliwie uszedł z życiem.
Coach (nie)doskonały
Wydawało się, że jest trenerem, którego po prostu nie da się pokonać. Pierwsze pięć sezonów w Polsce i pięć złotych medali – cztery ze Śląskiem, jeden z Anwilem Włocławek. Na przełomie wieków był nienawidzony w stolicy Kujaw. Do tego stopnia, że gdy jechał z koszykarzami na mecz wyjazdowy, nakazywał zabierać własne zgrzewki wody. Bał się, że rywale dadzą im zatrute napoje.
Gdy jednak przeszedł do Anwilu, dał klubowi jedyne w historii mistrzostwo. Dzięki temu jest szanowany i we Wrocławiu, i we Włocławku. Niewielu takich ludzi w koszykarskim świecie.
Na Kujawach prysła jednak jego mistrzowska magia. Później dwukrotnie zdobył z Anwilem srebrne medale. Następnie raz jeszcze objął Śląsk i dał mu brązowy krążek. Ostatni zdobyty przez wrocławian. Później w klubie działo się coraz gorzej.
Natomiast Urlep został selekcjonerem reprezentacji Polski i po dziesięciu latach przerwy wprowadził ją do mistrzostw Europy. W 2007 roku w Hiszpanii biało-czerwoni przegrali wszystkie trzy mecze grupowe, ale rywale byli wymagający – Słowenia, Francja, Włochy. Wstydu nie było.
PZKosz nie przedłużył umowy z selekcjonerem i jego kariera podążyła w dolne rejony polskiej koszykówki. Człowiek, który jeszcze niedawno seryjnie zdobywał mistrzostwa kraju, trafił do Basketu Kwidzyn, który nie wszedł do play-offów.
Nie odniósł też sukcesu w Turowie Zgorzelec, AZS Koszalin (choć tam akurat był chwalony) i Czarnych Słupsk. Ostatnie trzy lata spędził na Litwie, a teraz ma przywrócić blask aktualnym mistrzom Polski.
85 - 67
WKS Śląsk Wrocław
104 - 109
Trefl Sopot
85 - 92
MKS Dąbrowa Górnicza
73 - 70
King Szczecin
84 - 92
Anwil Włocławek
97 - 82
Enea Abramczyk Astoria Bydgoszcz
73 - 102
BM Stal Ostrów Wielkopolski
81 - 104
Grupa Sierleccy Czarni Słupsk
84 - 86
Polski Cukier Pszczółka Start Lublin
58 - 62
Anwil Włocławek