Macierzyństwo jest poważnym wyzwaniem dla każdej pracującej kobiety, jednak dla biegaczek narciarskich szczególnie. Połączenie obowiązków rodzicielskich z treningami i startami wymaga wielu wyrzeczeń. Doskonale udało się to Norweżce Marit Bjoergen i Amerykance Kikkan Randall, które z Pjongczangu wracają ze złotymi medalami.
W czołówce matek jest obecnie kilka – oprócz Bjoergen, Randall jeszcze m.in. Finka Aino-Kaisa Saarinen, Słowenka Katja Visnar i Rosjanka Julia Czekaliewa (ona w Pjongczangu nie wystartowała z powodu dyskwalifikacji). Co ciekawe, wszystkie urodziły w przeciągu sześciu miesięcy pod koniec 2015 i na początku 2016 roku.
Przypadek? Oczywiście nie – wystarczy spojrzeć w kalendarz. Zimowe igrzyska odbywają się co cztery lata, mistrzostwa świata co dwa, więc był to dla nich jedyny dogodny termin, w którym ciąża nie przekreślała startu w którejś z najważniejszych imprez.
Na porodzie się jednak przecież nie kończy. – Mężczyźni mogą mieć rodziny i nie muszą przy tym opuszczać nawet jednych zawodów. Wiedząc, że wszystkie będziemy mieć dzieci, naciskaliśmy na FIS, by nam pomógł – opowiadała "Washington Post" Randall.
Podziałało. Głównie dzięki naciskom jej oraz Aino-Kaisy Saarinen akredytacje na zawody mają także opiekunki. Co więcej, przy okazji każdej rywalizacji tworzone są także specjalne pokoje dziecięce, w których znajdują się pieluszki i zabawki.
Ale Randall to wyjątkowy przypadek, bo pozostałe matki są Europejkami. Biegi narciarskie budzą zainteresowanie tylko w kilku krajach Starego Kontynentu i to tam rozgrywane są zawody. Amerykanka musi więc przylecież na pół roku zza Oceanu z dwuletnim Breckiem. Na szczęście jej mąż, Kanadyjczyk Jeff Ellis, to były biegacz, który teraz pracuje jako koordynator mediów w FIS.
Pogamagli jej także koledzy i koleżanki z reprezentacji, dla których jest żywą legendą. – Zawarliśmy układ, dzięki któremu byłam częścią zespołu na tyle, na ile to tylko możliwe. Ale nie chciałam też przesadzać, ponieważ dzieci przenoszą dodatkowe zarazki i czasem płaczą w nocy – tłumaczyła "New York Timesowi".
#thomaszipel #lahti2017 #worldcupmamas pic.twitter.com/PXSqSs7Rux
— Cross Country (@FISCrossCountry) March 3, 2017
– Kobiety nie powinny być zmuszone do wybierania – podkreśla z kolei Diggins i zapewnia, że zespół starał się pomagać Randall jak tylko mógł. Przede wszystkim Sadie Bjoernsen, która uwielbia dzieci. – Zabawa z Breckiem pozwala odetchnąć psychicznie. Czasem wracam po zawodach i myślę o tym, jak się spisałam i co zrobiłam źle. Ale wtedy przytulam małego i od razu czuję się lepiej – śmieje się.
Okazji do redukowania w ten sposób stresu będzie miała już mniej, ponieważ Randall po igrzyskach planuje zakończyć karierę. Z sukcesu ją wieńczącego już teraz cieszy się Breck, choć jeszcze raczej nie rozumie, o co chodzi z tym bieganiem. Zawodniczki na podium przed ceremonią medalową dostały po tygrysku Sooharangu.
Gdy olimpijskie maskotki trafiły w ręce jej i Bjoergen, obie spojrzały na siebie porozumiewawczo i zaczęły się śmiać. – Będzie dla Becka – powiedziała Randall. – A mój dla Mariusa – odparła Norweżka.