Mija 20 lat od dnia, w którym Emmanuel Olisadebe otrzymał polskie obywatelstwo. Urodzony w nigeryjskim Warri zawodnik odegrał kluczową rolę w awansie naszej kadry do mistrzostw świata w 2002 roku. Postacią, bez której jego występy w biało-czerwonych barwach nie byłyby możliwe jest Jerzy Engel. Z byłym selekcjonerem rozmawialiśmy na temat "Olego" przy okazji meczu Polska – Nigeria w 2018 roku.
Bartosz Pilarczyk, TVPSPORT.PL: – Olisadebe, zanim zadebiutował w kadrze, zachwycał na ligowych boiskach w koszulce Polonii Warszawa. Stołeczny klub nie był jednak pierwszym, do którego trafił po przybyciu do Polski. Testowały go Wisła Kraków i Ruch Chorzów.
Jerzy Engel: – W tamtym czasie Polonia, w której byłem dyrektorem sportowym, poszukiwała dynamicznego napastnika. Potrzebowaliśmy zawodnika szybkiego, który dałby nam wiele wariantów rozgrywania akcji. Długo nam się to nie udawało. Pewnego dnia zadzwonił do mnie Ryszard Szuster, który zajmował się "wyławianiem" piłkarzy w Afryce. Powiedział, że ma chłopaka, który próbował sił w Wiśle i Ruchu, ale nie przypadł do gustu szkoleniowcom tych zespołów i zaproponował mi przetestowanie go. Zgodziłem się, akurat mieliśmy przed sobą towarzyskie spotkanie z ŁKS Łódź. Pan Szuster przywiózł go na Konwiktorską. Podczas rozmowy z tym bardzo młodym, wówczas 18-letnim, piłkarzem zauważyłem, że jest zniechęcony do pozostania w Polsce. Poprzednie testy wywarły na nim bardzo negatywne wrażenia. W meczu z ŁKS pokazał się jednak z dobrej strony, zaliczył asystę. Od razu wiedziałem, że takiego piłkarza poszukuję i widziałem w nim olbrzymi potencjał.
– W 2000 roku został pan selekcjonerem reprezentacji Polski. Kiedy zaświtała myśl, by powołać go do kadry?
– Proces ubiegania się Olisadebe o polskie obywatelstwo zaczął się nie ze względu na grę w reprezentacji. Chodziło o stronę praktyczną, dotyczącą występów w Polonii. Zawodnik złożył dokumenty już wcześniej. Wówczas Czarne Koszule grały w europejskich pucharach i przy każdym zagranicznym wyjeździe mieliśmy duży kłopot, by wciąż załatwiać mu wizy. Uzyskanie polskiego obywatelstwa miało zatem pomóc nie tylko jemu, ale i nam. W międzyczasie Warszawa bardzo mu się spodobała i chciał tu osiąść na stałe. Poznał nowe środowisko, był m.in. częstym gościem na AWF, gdzie zaprzyjaźnił się z moim synem.
W tamtym czasie naszej kadrze brakowało szybkości w ataku, zawodnika, który, jak w przeszłości Grzegorz Lato, dawałby możliwość dobrej kontry. Już jako selekcjoner oglądałem mecz Polonii wraz ze Zbigniewem Bońkiem i stwierdziłem, że taki chłopak na pewno przydałby się reprezentacji. Zbyszek pytał jak wygląda jego sytuacja. Odpowiedziałem, że wszystkie dokumenty już złożył i teraz trzeba czekać. Ówczesny wiceprezes PZPN, obiecał, że spróbują cały proces delikatnie przyspieszyć. Myśleliśmy, że uda się wszystko załatwić przed czerwcowym meczem z Holandią. Rozpętała się wówczas medialna dyskusja czy w ogóle powinien grać dla Polski i zdania były podzielone. Prezydent Aleksander Kwaśniewski też miał swoje obawy. Argumenty sportowe jednak przeważyły i na sierpniowy mecz z Rumunią Olisadebe dostał już powołanie, zagrał i zdobył bramkę dającą nam remis.
– Było to szczególnie ważne, że wkrótce kadrę czekało spotkanie wyjazdowe z Ukrainą, którym inaugurowała eliminacje do mundialu.
– Ten mecz był jego popisem. Strzelił dwa gole i po faulu na nim sędzia podyktował rzut karny. Wpasował się do drużyny także pod względem charakteru. Był bardzo towarzyski, dał się lubić w gronie reprezentantów i szybko został przez nich przyjęty. To także pomogło w dalszym przebiegu jego kariery.
– Który mecz był jego najlepszym w kadrze?
– Myślę, że właśnie ten w Kijowie, bardzo ważny dla układu dalszej gry. Wówczas dał taki "stempel" jakości drużynie narodowej. Takiego kogoś nam brakowało. Jednak całe eliminacje grał znakomicie i przede wszystkim strzelał kluczowe gole, m.in. Walii i Norwegii.
– Bez jego bramek awans byłby możliwy?
– Idealnie wypełnił lukę, która wówczas istniała. Zapewniał nam nie tylko szybkość w ataku, ale potrafił także utrzymać piłkę i dać kolegom czas na wyjście na pozycje. Okazał się kluczowy dla losów eliminacji, w których jako pierwsi ze strefy europejskiej awansowaliśmy na mundial.
– Pana można nazwać jego "polskim ojcem". W prowadzonych przez pana drużynach szło mu najlepiej, zarówno w Polonii, jak i w kadrze.
– Jego dobra gra to nie tylko moja zasługa. Cała ekipa w reprezentacji, łącznie z doktorem Stanisławem Machowskim, dyrektorem technicznym Tomaszem Koterem, dała mu wiele serca, bo on tego właśnie potrzebował. Po pierwsze dlatego, że był tutaj sam, a po drugie często trapiły go kontuzje. Mocno go leczyliśmy. Często nie wytrzymywał, gdy graliśmy dwa spotkania w krótkim odstępie czasowym, przez co trzeba było wybierać mecze, w których mógł wystąpić. Przykładem są starcia z Walią i Armenią. Zdecydowaliśmy, że ważniejsze dla nas będzie to pierwsze, w którym zdobył bramkę. W Armenii, bez Olisadebe tylko zremisowaliśmy.
– Ma pan z nim jeszcze kontakt?
– Nie. Ostatni raz spotkaliśmy się podczas Euro 2012, kiedy przyjechał do Polski. Spotkanie przebiegło w bardzo serdecznej atmosferze. Opowiadał o planach powrotu do Nigerii i tym, że to kontuzje spowodowały, że zdecydował zakończyć karierę.
Następne