– Przed igrzyskami w Soczi Putin powiedział, że trzeba zrobić wszystko, by pokazać, że są najlepsi. Niektórzy odebrali to dosłownie, jako przyzwolenie na doping – zdradza Barbara Włodarczyk, dziennikarka TVP zajmująca się tematyką krajów byłego ZSRR.
Jerzy Chromik, SPORT.TVP.PL: – Na pewno nie łączy nas piłka, ale łączy wydział na Uniwersytecie Warszawskim. Też uczyłaś się sztuki reportażu od Krzysztofa Kąkolewskiego?
Barbara Włodarczyk: – Żałuję, ale nie.
– Ale oboje kochamy ten gatunek. Reportaż jest jak brylant.
– I to nie tylko dlatego, że na tle tabloidowej sieczki błyszczy jak diament. Także dlatego, że jest droższy niż inne produkcje. Dziś każdy może być dziennikarzem newsowym. Wystarczy, że ma telefon i może zamieścić relacje na Twitterze czy Facebooku szybciej niż telewizja. Reportaż wymaga głębszej refleksji, dłuższego czasu pracy.
– Dowiadywałem się, ile wart jest w Warszawie dobry reportaż. Zapłacą góra 1600 złotych...
– Reportaż telewizyjny jest trudniejszy od pisanego. Trzeba wynająć sprzęt, ludzi. W Rosji pracuję z ekipami miejscowymi i zawsze muszę uzyskać mnóstwo pozwoleń na filmowanie. Bez akredytacji i zgody na pracę z kamerą można być deportowanym. Kiedy realizowałam cykl "Szerokie tory", zwróciłam kiedyś swojemu szefowi uwagę, że nasza produkcja z honorariami kosztuje tyle, ile zarabia w Niemczech operator. Szef odpowiedział: "Mylisz się. W Niemczech nikt nie pracowałby za takie pieniądze". Na Zachodzie są zupełnie inne stawki. Za honoraria z jednego filmu dokumentalnego można przeżyć rok. U nas nie ma takiej możliwości.
– Jak to jest z tą Rosją? Ponoć nie ma jednej...
– Zaraz, zaraz, ale jeszcze co do pieniędzy. Dziennikarze zachodni zwykle płacą swoim rozmówcom, nierzadko nawet za jedno zdanie. Dlatego w Moskwie wielu ekspertów nie chce wypowiadać się za darmo.
– Przed laty jako stażysta byłem przy reportażu o narkomanach. Wywieziono ich pod Płock na pole makowe. Wszystko było inscenizowane. Dzisiaj to już norma.
– Świat goni za atrakcją. Liczy się tempo. Nikogo nie zadziwi się już wolną narracją. Sama temu ulegam.
– Barbara Włodarczyk o Kremlu czasu mundialu. Chciałbym obejrzeć...
– Odeszłam od reportażu newsowego. Bardziej zależy mi na dokumentach ponadczasowych. Zrobienie reportażu o przygotowaniach do mistrzostw w przeddzień mundialu oznaczałoby, że straci on swą aktualność w chwili rozpoczęcia imprezy.
– To inaczej. Masz 20 lat, trwają kadłubowe igrzyska państw zaprzyjaźnionych Moskwa 80'. Pamiętasz je?
– To był zupełnie inny świat. Mam znajomą Rosjankę, która wyjechała do Włoch w 1980 roku. Do Moskwy wróciła po 20 latach. Kiedy ją zobaczyła, powiedziała: "To nie jest miasto, które znałam". Chyba że zejdzie się do metra i obejrzy stare, stalinowskie stacje. A i tam się zmieniło... Pojawili się bezdomni i wszechobecne reklamy. W Moskwie rządzi konsumpcjonizm. To miasto dla silnych i bogatych. Jak masz pieniądze, to bez problemu znajdziesz najbardziej ekskluzywne towary, wyszukane kolekcje najlepszych światowych krawców, ekstrawaganckie rozrywki. Po latach nieustającego deficytu w czasach radzieckich, dziś w Moskwie można kupić wszystko co "naj". Zmienił się wygląd restauracji, wielu domów i ulic. Już wtedy były szerokie jezdnie po szesnaście pasów. Dziś są potwornie zakorkowane. Rosjanie żartują, że jak drogówka złapie pijanego kierowcę, to zanim dowiezie go na komisariat, ten ma już zero promili alkoholu. Kiedyś stałam w korku o trzeciej nad ranem. Pokazałam to w reportażu o nocnej Moskwie, bo to miasto nigdy nie śpi.
– Śledziłaś na miejscu igrzyska 1980?
– Nie, ale bywałam w Moskwie w latach 80.
– A czy historie o otwieraniu bram stadionu na Łużnikach podczas rzutów miejscowych, by ich oszczep poleciał dalej, to mogła być prawda?
– To bajki. Słyszałam mnóstwo niestworzonych opowieści, nie wierzę w nie. Moskiewskie igrzyska, oprócz zwycięstwa Kozakiewicza, kojarzą mi ze śmiercią Władimira Wysockiego. Wszystkie zachodnie media pisały o tym na pierwszych stronach gazet. Śmierć barda przesłoniła imprezę. Ludzie spontanicznie zbierali się przed teatrem, gdzie wystawiono jego trumnę, choć wszelkie zgromadzania były w tym czasie zabronione. Tłumy żegnały Wysockiego. Mówiono, że zawsze był niepokorny. Nawet umarł nie w porę.
– A czy Rosjanie pamiętają gest Kozakiewicza?
– Mało kto.
– Zdarzyło się, że ktoś ci o nim wspominał?
– Nie. Często słyszę pytanie "Co mówią o Polsce i Polakach?". Tak naprawdę niewiele. Polska nie jest najważniejszym krajem dla Rosjan, choć kiedyś byliśmy dla nich oknem na świat. W czasach radzieckich inteligencja uczyła się polskiego, by móc czytać nasze gazety, a młodzież, by słuchać "Czerwonych Gitar".
– Wracając do igrzysk. Nie śledziłaś ich, bo cię nie interesowały?
– Nie poświęcałam im za dużo czasu.
– A tym przedostatnim zimowym?
– Robiłam reportaż o Soczi, kiedy ogłoszono, ze będzie gospodarzem igrzysk. Ten znany tropikalny kurort był nieprzystosowany do zimowych igrzysk, ale na projekty wizerunkowe Moskwa nigdy nie szczędziła pieniędzy. Zgodnie z zasadą "Zastaw się, a postaw się". A Soczi to oczko w głowie Putina. Piękna przyroda, wspaniały klimat, góry, ciepłe morze, 118 kilometrów plaż. Sporo jednak łez wylali miejscowi podczas budowy obiektów sportowych.
– Nasi piłkarze wybrali więc Soczi nieprzypadkowo jako bazę wypadową?
– Nie dziwię im się. Cudne miejsce. Putin urzęduje tam od maja do jesieni.
– Nasi będą mieli więc blisko do cara mundialu...
– Pewnie tak. Byłam tam w jego rezydencji, kiedy spotykał się w 2007 roku z Angelą Merkel. Rozmawiali między innymi o embargu na polskie mięso. Miałam wtedy okazję zobaczyć Putina z bardzo bliska. Siedziałam obok niego.
– Ciągle śledził ruchy kamer, poprawiał wygląd?
– Było zaledwie kilka kamer. To spotkanie obsługiwało góra pięćdziesięciu dziennikarzy. Przed końcową konferencją podeszłam do rzecznika prasowego Kremla z prośbą o udzielenie mi głosu. Odpowiedział, że nie ma szans, bo ustalono, że będą tylko po dwa pytania od niemieckich i rosyjskich dziennikarzy. Nie dałam za wygraną. "Dręczyłam" rzecznika bez umiaru. Po zakończeniu konferencji Merkel udzielała ekskluzywnego wywiadu rodzimej stacji. Putin czekał na nią w bufecie pijąc herbatę w otoczeniu dziennikarzy kremlowskich. Rzecznik zasugerował mi, by się przysiąść i wykorzystać okazję do zadania pytania. Niewiele myśląc, złapałam krzesło i ruszyłam w stronę bufetu. W ciągu sekundy wyrosło przede mną kilku ochroniarzy. Rzecznik dał im jednak znak, by mnie przepuścili. Na pytanie o embargo, Putin odpowiedział tak, jak to często robi – w sposób cyniczny: "Nie znam się, nie jestem rzeźnikiem". Widziałam wtedy jego twarz z bardzo bliska. Żadnej magii nie czułam, jedynie dobrą wodę kolońską.
Często słyszę pytanie "Co mówią o Polsce i Polakach?". Tak naprawdę niewiele. Polska nie jest najważniejszym krajem dla Rosjan, choć kiedyś byliśmy dla nich oknem na świat.
– Jakiej używa?
– Był to ładny zapach, ale nie wiem jaki. Putin dobrze się też ubiera, nosi ręcznie szyte buty. Lubi drogie i dobre marki.
– Czy Rosjanie mają do siebie dystans?
– Potrafią z siebie kpić. Opowiadają np. taki dowcip: "Biedni jesteśmy my, Rosjanie, bo ciągle ktoś na nas napada. A to Ukraińcy na Ukrainie, a to Syryjczycy w Syrii". Kpią też sobie ze swojej mentalności homo sovieticus. Człowiek radziecki to człowiek, który umie się dostosować do każdych warunków. Nawet jeśli ma gówniane życie. Najlepiej obrazuje to taki dowcip: Dwóch facetów stoi w rowie z łajnem po szyję. Jeden cały czas krzyczy, jakie to władze są złe. Drugi słucha i mówi: "Nie gadaj, bo robisz fale". Czyli siedź cicho, bo może być jeszcze gorzej. Aby zrozumieć fenomen popularności Putina, trzeba się cofnąć do lat 90., kiedy panowała trzycyfrowa inflacja, a ludzie miesiącami nie dostawali pensji. To były czasy "second hand", jak w tytule książki Swietłany Aleksiejewicz, która dostała za te reportaże Nobla. Moskwa przypominała wtedy wielkie obskurne targowisko, bo ludzie sprzedawali, co tylko się dało. Kiedy Putin doszedł do władzy, zaczęła się koniunktura na ropę. Trwała 8 lat z rzędu! Żaden z jego poprzedników nie miał tyle szczęścia. Poza tym Putin umiejętnie dowartościowywał Rosjan, którym trudno było się pogodzić z rozpadem imperium. Mówił im to, co chcieli usłyszeć. Że są wielcy i wspaniali i że Zachód musi liczyć się ze zdaniem Rosji. Bo Rosja ma broń atomową, ropę, gaz i jest największym terytorialnie krajem świata. Putin rozbudził patriotyzm i wielkomocarstwowe ciągoty Rosjan.
– Kiedy zetknęłaś się z jakimkolwiek przejawem sportu w Moskwie?
– Pierwsze wspomnienie to Park Kultury imienia Gorkiego. Zimą wszystkie alejki pokryte są lodem. Jeżdżą po nich setki łyżwiarzy. Po raz pierwszy zobaczyłam to w latach 80.
– Mieli już łyżwy z butami? Czy tylko takie przykręcane na czas jazdy do podeszwy?
– W latach 80. mieli figurówki i hokejówki. W parku stały budki z gorącymi pasztecikami, które kosztowały kopiejki. Była również gorąca herbata i... lody. Tłuste i słodkie. W Rosji je się lody przez całą zimę.
– A ty masz akurat słabość do... koni. Oglądałem twoje nastrojowe zdjęcia na Twitterze.
– To fotografie z okolic Archangielska. W Rosji jest mnóstwo dziewiczej przyrody. Jestem fanką Bajkału. To przepiękne i magiczne miejsce. A propos koni, to tam przekonałam się, co to znaczy czysty dźwięk. Na brzegu jeziora było tak cicho, że usłyszałam odgłosy koni, choć stałam od nich kilkaset metrów.
– W 1988 roku pojechałem do Moskwy na mecz Rosja – Polska rozgrywany na stadionie Lokomotiwu. Po raz pierwszy i ostatni czułem się tam jak bogacz. Miałem przy sobie tyle rubli, że nie byłem w stanie ich wydać. Przed wylotem kupiłem olbrzymią butelkę soku brzoskwiniowego. Gdy kończyłem pić, stało obok mnie sześciu chętnych, którzy czekali przyczajeni, bo wiedzieli, że raczej nie pójdę odebrać kaucji.
– To Moskwa, której już nie ma. Mimo sankcji i kryzysu Moskwa jest teraz metropolią.
– A jak będzie podczas mundialu, gdy pojawią się "uchodźcy" z Anglii, Francji, Hiszpanii i Włoch? Odgrodzą ich?
– Prawdziwi turyści zostaną dobrze przyjęci. Zobaczą dobre knajpy, super zaopatrzone sklepy. Spotkają wolontariuszy dobrze mówiących po angielsku. Daję sobie uciąć głowę, że będą zadowoleni. Na pewno nie zobaczą, że na obrzeżach miasta są imigranci, którzy koczują nawet w piwnicach, za co muszą płacić. W Moskwie spotykałam imigrantki, które pracowały tam pięć lat i nigdy nie widziały Placu Czerwonego. Cały dzień harowały w półlegalnej szwalni. Na noc zamykano je w hali produkcyjnej, na kłódkę. Gdyby wybuchł pożar, nie miałyby żadnych szans. Ale goście mundialu tego nie zobaczą.
– Może odwiedzą rodzinną wieś premiera Miedwiediewa?
– Mansurowo, gdzie się urodził ojciec Miedwiediewa, wygląda imponująco. "Zrobione" z rozmachem i na pokaz, gdy był jeszcze prezydentem. Opowiadam o tym w jednym ze swoich reportaży. Pokazówki mają w Rosji długą tradycję sięgającą czasów Potiomkina, czyli XVIII wieku.
– Byłaś kiedykolwiek na meczu piłki nożnej w Rosji?
– Nie pamiętam. Robiłam tylko reportaż o ukraińskich kibolach z Kijowa. Jechałam nawet z nimi na mecz do Żytomierza.
– Sport to oczko w głowie Rosji.
– Niedopuszczenie ich reprezentacji pod flagą Federacji Rosyjskiej do zimowych igrzysk olimpijskich w Korei zabolało Rosjan. Wszyscy tym żyli, kibicowali swoim ze zdwojoną siłą. Byłam wtedy na zdjęciach. Kiedy transmitowano finałowy mecz hokejowy, mój rosyjski operator nie spał całą noc. Tam rekordy popularności bije teraz film "Ruch w górę". Opowiada o meczu koszykówki na igrzyskach w Monachium w 1972 roku, kiedy to Rosja pokonała USA w ostatnich trzech sekundach. Film powstał ku pokrzepieniu serc, jako odpowiedź na zarzuty o systemowy doping.
– Doping mają od dziesięcioleci na najwyższym światowym poziomie...
– Wielu Rosjan wierzy jednak, że sprawcą wszelkiego zła są USA, które nie mogą się pogodzić z faktem, że Rosja wstaje z kolan, że chce przywrócić dwubiegunowy świat. Stąd według nich biorą się oskarżenia.
– W Soczi otwarto przecież na czas igrzysk fabrykę dopingu...
– Tak, ale rosyjskie społeczeństwo nie do końca w to wierzy. Media akcentują, że Grigorij Rodczenkow był w szpitalu psychiatrycznym, przekonują, że jest agentem FBI. To ma podważyć jego wiarygodność.
– Inna mentalność...
– Przed igrzyskami w Soczi Putin powiedział, że trzeba zrobić wszystko, by pokazać, że są najlepsi. Niektórzy odebrali to dosłownie, jako przyzwolenie na doping. Czy można to było jednak robić bez wiedzy wierchuszki? Kampania przeciwko Rodczence jest tak silna, że aż podejrzana.
– Społeczeństwo cierpi na schizofrenię?
– To się przejawia na przykład w podejściu do Amerykanów. Z jednej strony ponad 70 procent obywateli uważa, że USA są wrogiem, bo chcą upadku Rosji. Media walą w USA jak w bęben, ale wszyscy chcą mieć iPhony, a bogaci kupują apartamenty w Nowym Jorku.
Wielu Rosjan wierzy jednak, że sprawcą wszystkiego zła jest USA, które nie może się pogodzić z faktem, że Rosja wstaje z kolan, że chce przywrócić dwubiegunowy świat. Stąd według nich biorą się oskarżenia.
– Dlaczego aż tak podoba się ten bezpardonowy ton Putina?
– Jak powiedział jeden z ekspertów w moim filmie "Putin 4.0", rosyjski prezydent bardzo długo szukał języka, w którym najlepiej rozmawiać z obywatelami. W końcu go znalazł. To język w stylu: "My mamy prawo do wszystkiego. Możemy wszystko, bo jesteśmy silni. My to my!". To bardzo dowartościowuje Rosjan, z którymi przez długi czas nikt się nie liczył. Kiedy robiłam pierwszy dokument po aneksji Krymu w 2014 roku, dla wielu Rosjan nie było najważniejsze samo przyłączenie półwyspu, a fakt, że zrobiono to wbrew woli USA. Wszyscy wiedzieli, zwłaszcza na Krymie, co jest grane. Chociaż Putin na początku zaprzeczał, że "zielone ludziki" to rosyjscy żołnierze i kpił, że takie mundury można kupić wszędzie, co akurat jest prawdą. Dopiero potem przyznał, że to jego armia. Kiedy pytałam Rosjan, czy przez to kłamstwo prezydent stracił w oczach wyborców, odpowiadali: "W żadnym wypadku. Przebiegłość jest zaletą polityka, który potrafi ograć innych". W Rosji ludzie wiedzą, że separatystów w Donbasie wspierają nie tylko ochotnicy, ale głośno się do tego nie przyznają. To też rodzaj schizofrenii.
– Coś w stylu: "Pokazaliśmy Amerykanom na co nas stać".
– Tak. Rosjanie potrafili przeciwstawić się USA, czyli pokazali im siłę, a nawet potęgę.
– Podejrzewasz, że mundial może być kolejnym narzędziem politycznym?
– Rosjanie prężą muskuły, ale nie sądzę, by planowali kolejną awanturę. Nie będą chyba ryzykować. Putin chce wykorzystać mundial do poprawy wizerunku Rosji. Dyplomatyczny bojkot mundialu to dla niego policzek.
– Czy Rosjanie mogli kupić organizację igrzysk i innych kluczowych imprez sportowych?
– W internecie jest mnóstwo dowcipów na ten temat.
– A bali się, że odbiorą im te mistrzostwa?
– Nie. Wiedzą, że mundial musi się odbyć w zaplanowanym terminie. Show must go on. Nie wiem, co musiałby zrobić zimą Putin, by odebrano im mistrzostwa. FIFA wszystko sprawdza, a jej przedstawiciele są zadowoleni. Tylko Ukraińcy nawoływali do pełnego bojkotu mistrzostw.
– Nasi kibice mogą być spokojni?
– Wołgograd (dawny Stalingrad), gdzie rozegrają mecz Polacy, jest bardzo ważnym miastem dla Rosjan. Ostatnio hucznie obchodzono tam 75. rocznicę bitwy pod Stalingradem. To miejsce jest dla nich świętością, symbolem zwycięstwa nad Niemcami hitlerowskimi. Czytałam na forach internetowych wezwania kiboli, by ukarać Polaków za to, że usuwają pomniki żołnierzy Armii Czerwonej. Kibole chcą się skrzyknąć i pokazać, że tak nie można robić. Władza na pewno na to nie pozwoli. Jestem spokojna. Prezydent, który na początku kpił z tego, że Francja nie poradziła sobie z grupą "ich chłopców" podczas ostatniego EURO, teraz nie zamierza pozwalać na ekscesy.
– Wyczyszczą teren z rasistów?
– Myślę że tak. Zrobią wszystko, by pokazać, że są otwarci. Podczas mundialu nie zobaczymy "złej twarzy Rosji". Czy z Soczi goście igrzysk wywieźli złe wspomnienia? Nie.
– Wołgograd to dla nas jedyne zagrożenie?
– Służby nie pozwolą na awantury, choć Rosjanie mają żal do Polaków o burzenie pomników. Oni patrzą na historię jednostronnie, wybiórczo. Nie chcą na przykład wspominać, że w 1939 roku współpracowali z Hitlerem. Często nawet o tym nie wiedzą. Moje rozmówczynie w filmie "Święta wojna Rosjan" nie miały pojęcia, że ZSRR napadł na Polskę. I to mimo że Pakt Ribbentrop-Mołotow został oficjalnie potępiony. O Katyniu mówi się już otwarcie, a Moskwa nie neguje swojej winy za mord, choć traktuje go jak przestępstwo pospolite, a nie akt ludobójstwa.
– A rok 1612 i odbicie Kremla moskiewskiego z rąk Polaków?
– Rosyjscy eksperci przyznają, że ustanowienie święta w rocznicę przegnania Polaków z Kremla było dość przypadkowe. Kiedy zlikwidowano obchody rewolucji październikowej, trzeba było je zastąpić jakąś inną listopadową datą, bo ludzie przywykli do świąt jesienią. Wybrano akurat 4 listopada i mamy "Dzień Jedności Narodowej". Ta data jest dla większości Rosjan jednak mało czytelna i dotyczy zbyt odległych wydarzeń.
– Ponoć tylko 10 procent Polaków było w Rosji. Podobnie, tylko około 10 procent Rosjan widziało Polskę...
– Mamy podobną słowiańską spontaniczność i podobne doświadczenia ustrojowe, ale różnimy się w ocenie historii i systemie wartości. Po aneksji Krymu uwidoczniło się to ze zdwojoną siłą. Rosjanie mają imperialne zapędy, a dobro ogółu jest dla nich ważniejsze od dobra jednostki... To fundamentalna różnica. Zachód tego nie rozumiał i myślał, że Rosja będzie podążać za europejskimi standardami. A Rosjanie mówią, że mają swoją drogę, że są państwem azjatycko-europejskim.
– Zamieściłaś swego czasu na TT ciekawy wpis o wzroście cen rubla. Może podczas mundialu będzie taniej...
– Nie wiadomo czy utrzyma się taki trend. W 2014 roku euro kosztowało przez moment ponad 100 rubli. Byłam wtedy w Rosji. Wybuchła panika. Ludzie bali się, że stracą oszczędności życia, jak w latach 90. podczas krachu rubla. Kupowali wszystko, co się dało. W sklepach zabrakło nawet sprzętu AGD i... samochodów. Żeby zrozumieć ich postępowanie, warto przeczytać "Czasy second hand" wspomnianej Swietłany Aleksijewicz. Jest tam opowieść o staruszce, która całe życie zbierała pieniądze. Uciułała pięć tysięcy rubli. W czasach Związku Radzieckiego to była suma, za którą można było kupić samochód i jeszcze zostawało sporo. Po pierwszym krachu rubla za tę kwotę mogła już kupić tylko bilet na autobus. Dziś taka sytuacja wydaje się nierealna.
– Trauma szarego człowieka.
– Tracili wszyscy. Inżynierowie, ci z dyplomami i biedni ludzie.
– A jak wygląda status piłkarza w Rosji?
– Są idolami, świetnie zarabiają. Nierzadko lepiej niż na Zachodzie.
– Rosjanie zazdroszczą im pieniędzy?
– Im akurat nie.
– A komu tak?
– Oligarchom, choć w kwietniu tego roku zaledwie kilku krezusów straciło 12 miliardów w jeden dzień przez sankcje. Nikt ich jednak nie żałuje...
– Szkoda, bo mają ponoć "tylko" 80 miliarderów...
– Już ponad o dziesięciu więcej, ale powtarzam – z powodu sankcji ich fortuny bardzo stopniały.
– Ale to nie miliarderzy, a Putin jest idolem rosyjskich kobiet...
– I to kobiet w różnym wieku. Podoba się im między innymi dlatego, że nie pije i jest wysportowany. Codziennie pływa, trenuje judo, jeździ na nartach, nurkuje, gra w hokeja.
Są idolami, świetnie zarabiają. Nierzadko lepiej niż na Zachodzie.
– Słowem, to najważniejszy sportowiec kraju!
– Oczywiście. To pierwsza twarz sportu Rosji.
– Kraj, który ma tak wysportowanego przywódcę, zasługuje chyba na najważniejsze imprezy świata?
– A znasz bardziej wysportowanego prezydenta? Na dodatek zawsze wygrywa. Kiedyś grał w jednej drużynie hokejowej z Łukaszenką przeciwko gwiazdom tej dyscypliny. Strzelił najładniejsze gole. Nie mogło być inaczej. Prezydent zawsze musi triumfować.
– To chyba jedyny przywódca, który może być w związku z gimnastyczką?
– Nieźle mnie rozbawiłeś, ale nadal nikt nie potwierdził, że była gimnastyczka Alina Kabajewa to żona Putina, która najprawdopodobniej ma z nim trójkę dzieci. W Rosji wszyscy wiedzą, że lepiej nie poruszać tego tematu. Nigdy się z nią nie pokazuje. Podobno nie ma czasu na rodzinę, choć mówi się, że nie jest pracoholikiem. Kiedy nie było lądowiska na Kremlu, to zamykano ulice, gdy jechał do pracy. Wszyscy wiedzieli, że pojawia się nie wcześniej niż przez południem.
– Lubi hokeja, a teraz pokocha piłkę nożną?
– Ona nie jest jego ulubioną dyscypliną. Tym bardziej, że mają teraz kiepską drużynę.
– Jest na tyle szalony, by po przegranym meczu z Arabią Saudyjską zmienić trenera?
– Putin lubi, jak go się demonizuje. Nie jest jednak tak, że może wszystko i jest wszechwładny. Uwielbia na pewno "podgrzewać" strach. Wtedy czuje się lepiej. W internecie przeczytałam, że głównym trenerem Sbornej jest Putin, a jego pomocnikami są... Ropa i Gaz.
– A może pierwszy lepszy dowcip o kupnie imprezy?
– Rosjanie kpią z ogromnych kosztów. Mówią, że Zachód przyznał im zimowe igrzyska olimpijskie i mundial, żeby... zrujnować ich kraj.
– A nie boją się kompromitacji na boisku?
– Odpowiem dowcipem. Dlaczego Rosja ubiegała się o mundial? Po to, by Sborna mogła zagrać w finałach mistrzostw świata.
Rozmawiali: Barbara Włodarczyk i Jerzy Chromik
Spisał: Filip Kołodziejski