"Z ogromnym żalem i rozpaczą informujemy, że tej nocy odszedł od nas Tomasz Jędrzejak" – poinformowała we wtorek Speedway Stal Rzeszów. Śmierć 39-letniego żużlowca wstrząsnęła światem. Indywidualny mistrz Polski z 2012 roku najprawdopodobniej popełnił samobójstwo. Jędrzejak to kolejne nazwisko na liście sportowców, których depresja pozbawiła życia. Dlaczego tak często uderza ona właśnie w nich?
Żużel bez wątpienia jest czarnym sportem. 1983 rok, Australijczyk Billy Sanders, popełnia samobójstwo trując się spalinami w garażu. Miał 29 lat. Kenny Carter, 23 lata – najpierw zastrzelił żonę, potem siebie. A w Polsce? Piotr Gancarz, Karol Lis, Rafał Kurmański, Łukasz Romanek, Robert Dados… Wszyscy się powiesili. Dla ostatniego z nich była to nawet trzecia próba samobójcza. Niestety, tym razem udana.
Początek XXI wieku był tragiczny dla polskiego żużla. Ta dyscyplina nie jest jednak wyjątkiem. Depresja – choroba niejednokrotnie kończąca się próbą samobójczą – coraz częściej dopada innych sportowców. W Polsce pozostaje tematem tabu. Niedawno przełamała je Justyna Kowalczyk, opowiadając o przejściach.
Relacje wybitnych ze świata sportu pokazują, jak ogromny jest problem.
"Od dwóch do trzech tygodni"
Styczeń 1988 roku. Hiszpański "El Pais" informuje, że klubowy doktor Barcelony odwiedził w domu trenera klubu, Luisa Aragonesa. Zdiagnozowano ciężki epizod depresyjny. Według sztabu medycznego powrót do zdrowia miał zająć "od dwóch do trzech tygodni". Przewidywania okazały się błędne. Słynny szkoleniowiec nie był w stanie poprowadzić klubu w kolejnym sezonie. Oddał go w ręce Johana Cruyffa. Na ławkę trenerską powrócił dopiero dwa lata później, obejmując Espanyol.
W latach 80. wiedza społeczeństwa o chorobach psychicznych była inna. Rzadko sportowiec publicznie przyznawał się do takich problemów. W przypadku Aragonesa komunikat podał klub, który musiał uzasadnić nieobecność trenera. Depresja wtedy stygmatyzowała. Była zaprzeczeniem siły, podstawy tego zawodu.
Rzeczywistość zaczęły powoli zmieniać otwarte deklaracje sportowców, którzy doświadczyli walki zaburzeniami psychicznymi.
"Coś, co odwraca wzrok"
Trudno wyobrazić sobie twardszego, niż Mike Tyson. Po zakończeniu kariery bokserskiej wyznał, że "przez całe życie brzydził się sobą". Szczegółowo o walce o zdrowie psychiczne opowiedział inny z ringu. Frank Bruno cierpi na chorobę dwubiegunową, której nieodłączną częścią są epizody depresyjne. W jego przypadku konieczny był pobyt w szpitalu psychiatrycznym. – Hospitalizacja była najlepszym, co mogło mnie spotkać – mówił w wywiadzie dla "Sunday Mirror". – Zamknięcie w szpitalu sprawiło, że byłem w stanie to przerwać. Wyplątać się z tego. Powróciłem silniejszy. Ale czy zdrowy? W przypadku choroby dwubiegunowej ten termin nie istnieje. – Biorę leki, słucham zaleceń lekarzy. Po prostu pracuję, by utrzymać się przy życiu.
Nie tylko Bruno potwierdza, że w głębokiej depresji wyzwaniem jest przeżycie.
– To jak ciężar, który cię przygniata – Ian Thorpe, pięciokrotny mistrz olimpijski w pływaniu, opisywał doświadczenia w "The Guardian". – Są dni, gdy nie potrafisz wstać z łóżka. Powtarzasz sobie: "muszę pójść do kuchni i przynieść szklankę wody". Fakt, że nie jesteś w stanie zrobić czegoś tak podstawowego jest przerażający.
Michael Phelps, najbardziej utytułowany olimpijczyk, także pływak, powtarza słowa Thorpe’a. –To było przerażające jak cholera – wspominał podczas konferencji na Uniwersytecie George’a Washingtona. – Pamiętam, że siedziałem w pokoju cztery czy pięć dni, po prostu chcąc przestać żyć.
Według Clarcke’a Carlisle’a, byłego angielskiego piłkarza, myśli samobójcze to najniższy pułap, na jaki może dotrzeć człowiek. Choroba nie ma nic wspólnego z tym, co widoczne jest na zewnątrz: udanym życiem zawodowym i rodzinnym. Carlisle odpowiada pośrednio na pytania, które padają także w kontekście śmierci Jędrzejaka. – Masz 35 lat, jesteś doświadczony, towarzyszą ci trzy piękne córki i żona… i wtedy pojawia się coś co odwraca twój wzrok od tego wszystkiego i racjonalizuje odebranie sobie życia.
Nie jedna, a wiele chorób
Czym jest to "coś", co sprawiło, że Carlisle położył na szali dobro córek i żony? Że Jędrzejak pozostawił rodzinę, z którą publikował zdjęcia na Instagramie dzień przed śmiercią?
– Należy zacząć od tego, że depresja nie jest pojedynczą jednostką chorobową – tłumaczy dr Bartosz Grabski, specjalista psychiatrii. – Powinniśmy ją definiować jako zespół objawów, wspólnych dla różnych przypadków, wywołanych odmiennymi przyczynami. Jakie to objawy? Najważniejszym jest obniżenie nastroju, uczucie smutku i rozpaczy. To jednak nie wszystko. Częścią objawów depresyjnych jest obniżenie "napędu". Chory nie ma siły na podjęcie aktywności, porusza się wolniej, myśli wolniej.
Choć depresja zwykle kojarzy się ze stanem wywołanym traumatycznym przeżyciem nie zawsze tak jest.
– Możemy wyróżnić trzy podstawowe formy depresji – mówi Grabski. – Jedna z nich jest powiązana z reakcją psychiczną na bolesne wydarzenie. Zwykle jest to strata – śmierć bliskiego, zerwanie relacji. Drugi przypadek to depresja o podłożu somatycznym, wywołana chorobą. Zaburzenia hormonalne, jak niedoczynność tarczycy, nawet stany zapalne mogą doprowadzić do zmian, skutkujących epizodem depresyjnym. Trzecia, najmniej zrozumiała psychologicznie, jest depresja endogenna. Kiedyś nazywano ją biologiczną. Pojawia się bez kontekstu żadnego wydarzenia, zwykle jest bardzo silna i charakteryzuje się częstymi nawrotami. Pomiędzy epizodami takiej formy depresji chory wydaje się żyć poprawnie.
Depresja endogenna, wywołana zaburzeniami neuroprzekaźników w mózgu, sprawia wrażenie jakby pojawiła się znikąd. Według amerykańskiego Narodowego Instytutu Zdrowia (NIH) u podłoża tej choroby leżą przede wszystkim czynniki genetyczne oraz stres. Ta druga kwestia może okazać się kluczowa w próbie wytłumaczenia tak częstych przypadków depresji w świecie sportu.
Nie jest to jedynie obserwacja na podstawie doniesień medialnych. Badania przeprowadzone na Uniwersytecie w Monachium wykazały, że 20 procent przebadanych młodych sportowców wykazuje objawy depresyjne. W populacji ogólnej jest to od 9 do 12 procent. Objawy nie są jednoznaczne z depresją, jednak wyniki niemieckich badań pokazują niepokojący trend.
Samemu jest trudniej
Co może być przyczyną? Stres jest jednym z najważniejszych czynników, decydujących o rozpoczęciu epizodu depresyjnego. W sporcie stresorem jest nie tylko negatywne wydarzenie, kontuzja czy porażka, ale nawet to radosne, jak zdobycie upragnionego trofeum. NIH wyróżnia szczególny przypadek zaburzenia u sportowców, który określa mianem depresji post-rywalizacyjnej. W trakcie przygotowań do rozgrywek lub turnieju zawodnik skupia się na osiągnięciu celu. Po jego uzyskaniu lub utracie pozostaje pustka, z którą nie potrafi sobie poradzić.
Tę koncepcję potwierdzają badania psychologów z Monachium, według których zawodnicy z dyscyplin indywidualnych są bardziej podatni na depresję, niż ci, którzy rywalizują z drużyną. – Sportowcy indywidualni mają bowiem skłonność do obarczania winą siebie w większym stopniu, niż ci z dyscyplin drużynowych. W zespole jest rozproszenie odpowiedzialności – pisze profesor Jurgen Beckmann. Według badań opublikowanych na konferencji w Cardiff to zależność, która działa w obie strony. Zawodników dyscyplin indywidualnych bardziej dotyka porażka, ale też większa jest ich radość ze zwycięstwa.
Predyspozycje genetyczne, wysoki poziom stresu, nieregularny tryb życia, rozłąka z rodziną. Brak czasu na powrót do zdrowia po kontuzji. To wszystko może spowodować, że szczęśliwe życie nagle się załamuje. W przypadku sportowców pojawia się także aspekt medialnej popularności. Zawodnicy powinni być synonimem siły fizycznej. Słabość psychiczna, z którą łatwo pomylić chorobę, nie idzie w parze z takim obrazem.
Obraz jest smutny. Znajduje się na nim nie tylko Jędrzejak. To także Robert Enke (piłka nożna), Rick Rypien (hokej) czy Darren Sutherland (boks). W ich przypadkach choroba zakończyła się tragicznie. Carlisle porównuje depresję do spirali, która ściąga cię w dół i jest niezwykle trudna do zatrzymania. Trudna, ale nie niemożliwa. Rozwiązanie istnieje. – Dotarłem do punktu, w którym uświadomiłem sobie, że nie zrobię tego sam – wspomina Phelps.