– Masz raka – usłyszała w czerwcu, kilka miesięcy po złotym biegu na igrzyskach w Pjongczangu. Biegaczka na łamach USA Today opowiedziała o walce z nowotworem.
Kiedy zdobyła olimpijskie złoto (w parze z Jessicą Diggins), pierwsze w historii w biegach narciarskich dla USA, mogła spełniona powiedzieć "dziękuję". Zakończyła bogatą karierę najcenniejszym medalem. Uwolniła głowę od wyzwań, miała cieszyć się nowym życiem. I wtedy spadł na nią najtragiczniejszy wyrok. Diagnoza – rak piersi. Przeszła chemioterapię, jedną, drugą, trzecią, straciła włosy. Po miesiącach rywalizacji z paskudnym rywalem otworzyła się w rozmowie z USA Today.
– Na początku nie możesz w to uwierzyć. Nikt nie spodziewa się, że usłyszy jutro słowa "masz raka". Dla kogoś takiego jak ja, tak młodego i tak sprawnego, sportowca czującego się, jakby stał na szczycie świata, wydaje się to po prostu nieprawdopodobne. Musiałam jednak odczuć realność i powagę sytuacji – mówi w październiku, miesiącu wyjątkowym dla zmagających się z nowotworem piersi.
Los poszukał nowych wyzwań
31 grudnia Amerykanka skończy 36 lat. W Pjongczangu była jedyną matką reprezentującą Stany Zjednoczone. Życie szczęściem podszyte. Mąż, dwuletni synek, realizacja marzeń, stałe miejsce w historii amerykańskiego olimpizmu. Roztrząsała, czym się zajmować po przejściu na sportową emeryturę. Życie dało jej nowe zajęcie. Makabryczne. Znów musiała przystosować się do rywalizacji – z konkurentem, którego wyhodował jej organizm.
Korzystała z doświadczeń zdobytych na trasach biegowych. Działała rozsądnie, w sposób znany sobie z innej dziedziny. – Natychmiast pojawił się tok myślowy sportowca. Powiedziałam "ok, muszę się dowiedzieć o tym jak najwięcej. Muszę zebrać wokół siebie zespół tak jak w narciarstwie. Muszę otrzymać najlepsze rady, wskazówki i opracować plan, jak z tego wyjść" – opowiada Erikowi Brady'emu z USA Today.
Szok, jakim było wyznanie, a potem fala wsparcia. – Dzień po pierwszej chemioterapii wrzuciłam publiczne obwieszczenia na Instagramie i Facebooku. A później, dosłownie po sekundach, zaczęły napływać wiadomości. Tak wielu mówiło, że jestem silna i mają pewność, że przejdę przez to. Chcieli mi pomóc tak, jak tylko potrafili. Powaliło mnie to. Zawsze czułam się wspieraną. Ale kiedy wszyscy wyrażają wsparcie przy tak trudnej sprawie... wciąż nie mam słów, żeby opisać, jak wiele to dla mnie znaczy. Uważam, że wsparcie to klucz do wyjścia z tej sytuacji – dzieli się odczuciami.
Widok szpitalnego sufitu
Kiedyś odwiedzała szpitalne sale z dużą częstotliwością. To był rok 2008. – Właśnie wyszłam ze szpitala drugi raz w ciągu pięciu dni. Ból pleców dokuczający mi na początku ubiegłego tygodnia okazał się być pochodną zakrzepu w lewej nodze, ciągnącym się od biodra po kolano. Schorzenie zwane jest zakrzepicą żył głębokich. Ostatnią sobotę i niedzielę spędziłam na pogotowiu w Fairbanks – pisała dekadę temu o przeżyciach, które postawiły jej dalszą karierę pod znakiem zapytania.
Wtedy straszył ją czynnik V Leiden, który nazwę wziął od holenderskiego miasta Lejda. Tam urodził się artysta Rembrandt, tam też działali kilkaset lat później artyści hematologii. Zespół profesora R. Bertina odkrył u schyłku minionego tysiąclecia zmutowany czynnik V układu krzepnięcia. Predyspozycje genetyczne połączone z tabletkami antykoncepcyjnymi zapędziły narciarkę do szpitala. Miała naturalnie podwyższony poziom hemoglobiny, ale to zainteresowało przedstawicieli WADA i stało się jej kolejnym utrapieniem. Ale nie tak poważnym i nie tak trwożącym jak jej ostatni przeciwnik.
Różne odcienie różu
Dla kobiety chemioterapia to drugi wyrok. Wymaga akceptacji zmieniającego się wyglądu. – Zastanawiałam się czy i kiedy zaczną mi wypadać włosy. Czekałam na to i pod koniec trzeciego tygodnia pierwszej fazy, mogę powiedzieć, że wyszły pierwsze kosmyki. Poszłam do fryzjerki, do której chodziłam od 10 lat, i ogoliła moją głowę. To dobre uczucie, kiedy robi się to za jednym podejściem. Moje włosy wypadły, jestem dziś łysawa, ale pogodziłam się z tym. Bez wątpienia są pewne zalety. Prysznic zajmuje mało czasu. Szykowanie jest nieco przyjemniejsze, nie muszę już zajmować się czesaniem. To tyle z pozytywów – nadal emanuje dobrą energią. I nie boi się, a tym bardziej nie wstydzi zdjęć. Wychodzi do ludzi, czerpie garściami z życia.
Będąc dzieckiem nienawidziła różowego koloru. Później, dorastając, uznała, że chce pokazać, jaką frajdę dają biegi narciarskie, a różowy dobrze oddaje ten nastrój. Teraz ta barwa znów jej towarzyszy. Różowy październik to powszechnie znany miesiąc świadomości, profilaktyki raka piersi. Dlatego dzieli się doświadczeniami, swoją drogą, myślami, decyzjami. – To straszne dowiedzieć się, że masz raka. Ale obiecałam sobie, że nadal będę aktywna, pozytywna w trakcie leczenia. Podejdę do tego wyzwania z tak wielką wytrwałością i energię, jaką wykazywałam będąc olimpijką. Naprzód i w górę! – rzuca spojrzenie na świat przez różowe okulary Kikkan Randall.
I shared a recap of my #breastcancer battle thus far with @USATODAY this month. https://t.co/dXkWW1VONk
— Kikkan Randall (@kikkanimal) 18 października 2018