W Realu Madryt planowano zupełnie inny sezon. Odejście Cristiano Ronaldo miało pokazać, że zespół jest w stanie grać na podobnym poziomie i osiągać sukcesy także bez Portugalczyka. W rzeczywistości udowodniło jednak coś zupełnie innego, tyle że kryzys nie kończy i nie zaczyna się na samym odejściu napastnika. Co go wywołało? Przyjrzyjmy się sytuacji.
Po osiemnastu kolejkach ligowych Real zajmuje dopiero piąte miejsce w La Lidze. Wyprzedzają go Deportivo Alaves, Sevilla, Atletico i lider FC Barcelona. Rezultat jest efektem, nie przyczyną rozczarowania – tą jest gra. Po raz ostatni kibice Królewskich oglądali tak bezradny zespół w lidze… W XX wieku. Dokładnie w ostatnim sezonie poprzedniego millenium (1999/00), kiedy drużyna Johna Toshacka, a potem Vicente Del Bosque zajęła piąte miejsce w lidze. Wówczas jednak niepowodzenia w Hiszpanii powetowano sobie zwycięstwem w Lidze Mistrzów. Dziś nic nie wskazuje, że zespół sięgnie po taką "nagrodę pocieszenia".
Powodów jest wiele, ale najprościej powiedzieć, że postawiono na niewłaściwych ludzi – na boisku i ławce trenerskiej. Działacze dokonali złych wyborów w trakcie transformacji, która musiała czekać klub po odejściu Ronaldo. Liczono się z tym, że brak Portugalczyka może Real zaboleć, ale nie zakładano, że aż do tego stopnia. Nic dziwnego, bo jego transfer do Juventusu jest tylko jednym z elementów składowych kryzysu. A pierwszym z nich…
Ślepa wiara w trenera (z przypadku)
W czerwcu 2018 roku na Real spadła fala decyzji-kataklizmów. Zaledwie w kilka dni po tym, jak klub po raz trzeci z rzędu wygrał Ligę Mistrzów, z pracy zrezygnował trener Zinedine Zidane. Prędko stało się jasne, że zespół opuści też Ronaldo. Wreszcie w miejsce Francuza zatrudniono Julena Lopeteguiego…
Działacze postawili na tego szkoleniowca z powodu bardzo dobrej pracy z reprezentacją Hiszpanii. To pod jego wodzą drużyna narodowa w pewny sposób awansowała na mundial, a w Rosji miała walczyć o złoty medal, jak się miało okazać bez Lopeteguiego na ławce trenerskiej (zwolniono go po tym, jak na jaw wyszło porozumienie z Realem).
W Madrycie zignorowano to, jak Hiszpan radził sobie w poprzednich klubach, w których pracował, a radził sobie źle. W ostatnim sezonie w FC Porto (pracował tam w latach 2014 – 2016) jego zespół zajął dopiero trzecie miejsce w lidze portugalskiej. I to było jedyne poważne doświadczenie Lopeteguiego w pracy tego typu – wcześniej prowadził Rayo Vallecano w 2003 roku i tyle, potem pracował już niemal wyłącznie z młodzieżowymi kadrami narodowymi w ojczyźnie, aby wreszcie objąć tę seniorską.
Efekt był opłakany. Lopetegui nie miał złych relacji z piłkarzami w Realu, ale miał dla nich zbyt lekką rękę, a rozprężenie przełożyło się na fatalne wyniki w sezonie. Co więcej, choć wykazał odwagę, przejmując zespół, zabrakło mu jej, kiedy trzeba było prosić Florentino Pereza o konkretne transfery. Hiszpan chciał na przykład napastnika, ale dostał tylko opcję zastępczą w postaci Mariano Diaza…
Zidane był tylko jeden
Lopeteguiego zastąpił Santiago Solari. Trener z klubowego zaplecza, który wcześniej prowadził zespół rezerw Castillę. Podobieństwa do Zidane'a były oczywiście, ale Argentyńczykowi brakuje najważniejszych cech Francuza – autorytetu, osobowości i mocniejszych stron charakteru, które pozwalały mu trzymać szatnię w ryzach.
Solari nie jest skonfliktowany z drużyną, ale nie potrafi wyciągnąć jej z kryzysu. Od początku biła od niego grzeczność. Grzecznie wypowiadał się na pierwszej konferencji prasowej, grzeczny był w kontaktach z działaczami i piłkarzami.
Argentyńczyk jest tak ułożony, że popadł w opary absurdu. W ostatnim czasie stwierdził na przykład, że Real musi cieszyć się z ugranych remisów. Choć początkowo dziennikarze w Hiszpanii wyśmiali jego słowa, po meczu z Realem Sociedad znaleziono w nich ukryty sens... Mimo to po meczach wyraża zdanie zbliżone raczej do Emilio Butragueno, obecnie dyrektora do spraw instytucjonalnych klubów. "Sęp" zaś nawet po meczu, który Królewscy zremisują 0:0, oddając zero strzałów na bramkę, powie, że spisywali się znakomicie w ofensywie, a szczególnie podobał mu się występ na przykład Karima Benzemy, zespół idzie naprzód i tak dalej.
Najnowsza historia Realu pokazuje, że odpowiedni trener to podstawa sukcesów klubu. Kiedy Jose Mourinho zmienił Carlo Ancelotti lepsze wyniki przyszły momentalnie. Gdy Rafaela Beniteza zastąpił Zidane, efekt był podobny. Zawsze z rezultatami wiązał się jednak właściwy człowiek, a dziś go brakuje.
Papierowi "następcy"
O odejście Ronaldo nikt nie martwił się tak jak powinien. Odchodził piłkarz wielki, rekordzista, mimo to w Realu wierzono, że w klubie są godni następcy Portugalczyka, przede wszystkim Marco Asensio. Tymczasem Hiszpan zaliczył prawdopodobnie najgorszą ligową jesień w karierze. W większości spotkań grał źle, a w zasadzie przechodził obok nich.
Brak człowieka, z którego można by było stworzyć prawdziwego lidera Realu, to obecnie jeden z bardziej jaskrawych problemów klubu. Potęguje go fakt, że choć Luka Modrić wygrał Złotą Piłkę, nie jest piłkarzem, na którym można oprzeć drużynę walczącą o najwyższe cele w piłce klubowej, czy to z powodu wieku, czy profilu gry. I tak jest też z resztą: Toni Kroos to znakomity podający, ale nie jest na boisku wodzem, Casemiro świetny defensywny pomocnik i tylko tyle... Jedynie Sergio Ramos przejawia cechy przywódcze, "przejawia", bo w przeciwieństwie do Ronaldo nie jest w stanie ich pokazywać co tydzień, a kogoś takiego potrzebują Królewscy.
Co ciekawe, oczekiwania przerósł ten, którego powoli w Madrycie zaczynano skreślać – Marcos Llorente. Pomocnik o mocno wrośniętym w historie klubu rodowodzie (syn Paco Llorente, wnuk Ramona Grosso, jest też spokrewniony z Gento) wykorzystał szansę, to znaczy kontuzję Casemiro, z powodzeniem wchodząc do pierwszego składu zespołu.
Nadzieje na przyszłość budzi Vinicius Junior. Młody Brazylijczyk, który miał powoli przystosowywać się do gry w Europie (tak było za Lopeteguiego, niemal nie dawał mu szans), w meczu z Realem Sociedad był już najlepszy na boisku. W jego grze widać iskrę, potencjał, ale przede wszystkim charakter do tego, aby brać na siebie ciężar wyniku. Nim będzie w stanie to robić na najwyższym poziomie, musi jednak minąć sporo czasu...
Na ławce znów "szpital"
W sezonie 2018/19 wrócił stary problem Realu, z którym w przeszłości klub mimo wszystko potrafił sobie radzić – kontuzje. Obecnie uraz ma pięciu zawodników Realu (Gareth Bale, Mariano Diaz, Toni Kroos, Marco Asensio i Marcos Llorente).
Szczególne kłopoty w tej materii znów generuje Bale, który wprawdzie pokazuje, że może być liderem Królewskich w ataku, ale ponownie brakuje mu zdrowia. Przyczyną mogą być przygotowania przedsezonowe, bo problemy fizyczne dotyczą nie tylko kontuzji, ale też tak zwanej świeżości w trakcie meczów.
Tutaj temat odbija się na występach poszczególnych piłkarzy. Jaskrawym przykładem Raphael Varane, który po świetnym mundialu i wiośnie 2018 roku w klubie, zaliczył najgorszą rundę jesienną na boiskach La Ligi w karierze. W przypadku podobnie prowadzących się jak Francuz zawodników takie rzeczy nie dzieją się raczej z przypadku.
Jak walczyć z szejkami
W przeszłości rada na problemy w takim klubie jak Real był prosta – wyjść na rynek transferowy, kupić piłkarza lub piłkarzy z czołówki i rozpocząć nowy etap w zespole. Teraz nie jest to takie proste. Królewskim nie udało się latem pozyskać na przykład Edena Hazarda, choć Belg wielokrotnie zgłaszał publicznie chęć występów w Madrycie, a klub potrzebował piłkarza o podobnym profilu i statusie w światowym futbolu. Florentino Perez nie jest już w stanie rywalizować na równych warunkach finansowych z zespołami dopalanymi poprzez petrodolary, nie może co sezon płacić pieniędzy, jakie za swoje gwiazdy żądają inne kluby.
Teraz recepty szuka się wśród zawodników młodych, pozyskiwanych za mniejsze, choć ciągle duże pieniądze. Momentami próby znalezienia nowego lidera przybierają desperacki wyraz, o czym świadczy ostatni z piłkarzy, którzy trafili do Madrytu – Brahim Diaz.
Za ofensywnego pomocnika Manchesteru City Real zapłacił 17 milionów euro, może dopłacić kolejne siedem, a jeśli zdecyduje się go kiedyś sprzedać, Obywatele uzyskają piętnaście procent od kwoty, jaką dostaną Królewscy. To wszystko, mimo że kontrakt Hiszpana wygasał w czerwcu tego roku i za chwilę mógł trafić do Madrytu za darmo.
Dlaczego Real zdecydował się na taki ruch? Żeby wyprzedzić innych. Chęć pozyskania piłkarza miały wykazywać między innymi Juventus i Paris Saint-Germain. Sam zawodnik uchodzi za duży talent, ale nie na tyle duży, aby w ostatnich sezonach (rzecz nie tyczy się tylko obecnych rozgrywek) zyskać na tyle zaufania u Pepa Guardioli, żeby wybiegać na murawę choćby co piątą kolejkę ligową. W przeszłości Królewscy nie musieli w takich wypadkach walczyć o zawodnika, bo ten z reguły był bardzo zdeterminowany, aby trafić właśnie na Santiago Bernabeu. Teraz jest inaczej, to znamię nadchodzących czasów. Pytanie, czy gorszych dla najbardziej utytułowanej drużyny na świecie?