Drugiego takiego pięściarza w zawodowym boksie nie ma. Manny Pacquiao debiutował w 1995 roku na Filipinach zarabiając za walkę kilka dolarów. 24 lata później bije się za miliony. Na długowieczność nie ma przepisu. Są wybryki natury. Transmisja starcia Pacquiao vs Adrien Broner w sobotnią noc od 4:00 w TVP Sport, SPORT.TVP.PL i w naszej aplikacji mobilnej.
Jako jedyny w historii zdobył tytuły mistrza świata w ośmiu kategoriach wagowych. To kolejny z rekordów, który będzie trudny do pobicia. Wielką międzynarodową karierę rozpoczął w 2003 roku od zwycięstwa przed czasem z Marco Antonio Barrerą. Kilka miesięcy później rozprawił się z innym Meksykaninem, rozpoczynając wspaniałą sagę rywalizacji z Juanem Manuelem Marquezem.
Na Filipinach ma status Boga, toczy kolejne boje, a ulice pustoszeją. Z danych policyjnych wynika, że przestępczość maleje wtedy do zera. Nawet rzezimieszki uczą się bić. Każdy chce być jak Manny. Brat też próbował sił na ringu, ale bezskutecznie. Bobby nie wywalczył żadnego tytułu, a rękawice schował do piwnicy w 2008 roku. Przegrał piętnaście razy.
Uciekł katu spod topora
Ludzie boksu nie przestają zachwycać się Pacquiao. Zasłużył już na sportową nieśmiertelność, ale nie mówi "pas". W boksie nie powinno być go od 2012 roku. Miał wtedy raz na zawsze rozstrzygnąć w ringu konflikt z Juanem Manuelem Marquezem. Odwieczny wróg postawił się w ringu, kibice obejrzeli więc porywające widowisko ze spektakularnym finiszem.
Skazywany na porażkę rywal znokautował Pacquiao w szóstej rundzie. Był to jeden z najcięższych nokautów w dziejach pięściarstwa. Faworyt padł twarzą na matę i przez kilka minut nie był w stanie się obudzić. Przed walką Marquez szokował. – Wyjdę do ringu, aby go zabić lub umrę próbując tego dokonać – to zapowiadało emocje.
Michael Rosenthal z "Biblii Boksu" pisał potem o "jednym z najdramatyczniejszych momentów w dziejach boksu". Jinkee, która wyszła za Pacquiao w 2000 roku, wpadła w histerię. Wszyscy byliśmy przekonani, że pewna era w sporcie się skończyła. Nic bardziej mylnego.
Po latach klasyfikują go jako wybryk natury. Nie ma racjonalnego wytłumaczenia tej sportowej długowieczności. Po "meksykańskim laniu" jeden z lekarzy podejrzewał nawet wielokrotnego czempiona o początki choroby Parkinsona. Te diagnozy oczywiście okazały się niepoważne. Z tą chorobą zmaga się natomiast jego trener. Bliscy współpracownicy Amerykanina twierdzą, że treningi są dla Freddiego Roacha najlepszym lekarstwem. Jego zawodnik uchodzi bowiem za fenomen w tej dyscyplinie.
– Jest ewenementem w świecie sportu. Poruszamy temat kogoś, kto jest niezwykły. Tak wielcy zawodnicy rodzą się raz na jakiś czas. W pływaniu kimś takim był Michael Phelps, który odbierał medal, robił rozgrzewkę i miał kolejny bieg przed sobą, płynąc po następny. Sukces bierze się z konsekwencji. Przegrywam, ale nadal robię swoje, to samo w przypadku zwycięstw. To czego nie mają zawodnicy, nawet zawodowi, to higiena okołotreningowa. W przypadku Pacquiao nie ma dojadania, nie ma problemu z alkoholem i niedosypiania – przekonuje Paweł Gasser, trener przygotowania fizycznego w grupie Knockout Promotions.
Rewanż nie ma sensu
Po roku zdecydował się na powrót między liny, od tamtej pory stoczył osiem pojedynków (6 zwycięstw i 2 porażki). Bank rozbił oczywiście w 2015 roku, wychodząc naprzeciwko Floyda Mayweathera Juniora. "Walka stulecia", choć doszło do niej o kilka lat za późno, wywołała ambę. Amerykanin kontrolował starcie i zasłużenie wygrał. Pacquiao zarobił 190 mln dolarów, rywal blisko ćwierć miliarda.
Coraz więcej wskazuje na to, że dojdzie do rewanżu, jeśli ta sobotnia potyczka pójdzie zgodnie z planem "Pac Mana". Na kolejny finansowy rekord nie można raczej liczyć, ale wciąż stół byłby suto zastawiony. Pierwsze ich starcie w płatnym systemie pay-per-view (w USA cena dostępu to blisko 100 dolarów) obejrzało 4,6 mln widzów. Przełożyło się to na blisko pół miliarda dolarów zysku, a do tego należy doliczyć oczywiście dochód ze sprzedaży biletów (wejściówki sprzedano na pniu) i masy umów sponsorskich.
Za drugim razem Pacquiao miałby o wiele większe szanse na zwycięstwo. Mayweather od kilku lat nie jest poważnym sportowcem, o czym najlepiej świadczy sylwestrowa pokazówka z Tenshinem Nasukawą. W Japonii pokonał lokalną gwiazdę już w pierwszej rundzie, ale stracił również część ze swoich atutów.
– Lepiej zapomnieć o rewanżowej walce. Mayweather jest już poza boksem, co było widać podczas pokazowej walki w Japonii. Ociężały, stracił dawny blask – komentuje tymczasowy mistrz świata WBO w kategorii junior ciężkiej, Krzysztof Głowacki.
Nasz pięściarz jest fanem mikrusa z General Santos City. Przez pewien czas chciał nawet wzorować się na nim, ale różnica prawie 30 kg wagi sprawia, że nie byłby to pomysł trafiony.
– Jego boks to masakra! Uwielbiam Pacquiao, bo tak jak ja jest mańkutem. Oglądałem wiele jego walk, próbowałem podpatrzeć zachowania. Dzieli nas jednak kilkadziesiąt kilogramów – dodał półfinalista turnieju World Boxing Super Series.
"Starcie" z Gortatem
Choć mierzy tylko 166 cm, jest zakochany w koszykówce. W 2014 roku zadebiutował nawet w barwach drużyny Kia Sorento w rozgrywkach ligi filipińskiej. Występ nie był spektakularny, bo przez siedem minut nie miał rzutu, ale udział był już sporym wyróżnieniem.
Zawodowo związany jest ze Stanami Zjednoczonymi, chętnie odwiedza parkiety NBA. Kilka tygodni temu był na meczu Los Angeles Clippers z Charlotte Hornets. Wtedy miał okazję do spotkania z Marcinem Gortatem. Polak opowiadał mu o pięściarskich przygodach, które skończyły się kontuzją nosa. Pan Marcin jest synem Janusza Gortata, dwukrotnego brązowego medalisty olimpijskiego z Monachium i Montrealu. Zawodowo boksował starszy brat koszykarza, Robert. Teraz jest sędzią zawodowym. Marcin opowiadał w 2011 roku o swoich potyczkach, zapewniając jednak, że nigdy nie pójdzie rodzinnymi śladami, choć w ringu bywa.
– Warunki fizyczne mam znakomite, ale na pewno nie nos. Rodzina jest mocno zaangażowana w boks, ale ja pozostanę jednak przy koszykówce. Lubię oglądać walki, lubię być częścią widowiska. Czasem nawet trenuję, ale wyłącznie w ramach przygotowania fizycznego – wspominał, gdy była okazja porozmawiać we Wrocławiu przed walką Tomasza Adamka z Witalijem Kliczką o mistrzostwo świata WBC (Adamek przegrał przez nokaut w 10 rundzie - przyp. red).
Na narkotykowym froncie
Pacquiao wykorzystuje w ojczyźnie popularność także politycznie. Jest senatorem, został wybrany do parlamentu w 2016 roku w prowincji, w której wychowała się małżonka. Nie jest jedynym pięściarzem, który poszedł w politykę – Witalij Kliczko jest merem Kijowa. Mówiło się nawet, że Azjata miałby realne szanse na fotel prezydenta, ale takich ambicji nie ma.
Poza tym prezydentem jest jego przyjaciel Rodrigo Duterte, z którym poznali się kilkanaście lat temu. Był jednym z gości honorowych na ostatnim przyjęciu urodzinowym mistrza. – Manny udowodnił, że jest mistrzem ludu i jednym z najwybitniejszych pięściarzy w dziejach tego sportu. Zarobił fortunę i już spokojnie mógłby odejść na zasłużoną emeryturę – powiedział. Mógłby, ale wciąż tli się w nim iskra wyzwania.
Duterte znany jest z kontrowersyjnych działań. Głośno było o jego kampanii na rzecz powstrzymania szerzącej się na Filipinach plagi narkotykowej. Miało zginąć 5 tysięcy handlarzy i narkomanów. Przywrócił karę śmierci i nawoływał do zabijania tych, którzy są częścią narkobiznesu. Takie zdecydowanie podoba się jednak Pacquiao, który w dzieciństwie zmagał się z uzależnieniem.
– Zanim zostałem mistrzem próbowałem wszystkich narkotyków. Bóg zesłał nam Duterte, by podjął walkę, by zdyscyplinował ludzi. Wcześniej nasi obywatele nie szanowali prawa – powiedział, zapowiadając, że będzie wspierał z całych sił prezydenta.
Adrien Broner na każdym kroku wspomina o symbolu "About Billions", czyli umiłowaniu do wielkiej kasy. Pacquiao zripostował nadając sobie przydomek "About Boxing", bo dla niego liczy się tylko ring. Uzależnił się od boksu bardziej niż od narkotyków. Dlatego za 40 lat będziemy z rozrzewnieniem wspominali tego wyjątkowego wojownika.
Transmisja starcia w sobotnią noc od 4:00 w TVP Sport, SPORT.TVP.PL i w naszej aplikacji mobilnej.