Gdy w kwietniu 2017 roku znokautował Władimira Kliczkę, przechodząc błyskawiczny kurs z piekła do nieba, stał się nowym mesjaszem wagi ciężkiej. Uwolnił boks od dominacji ukraińskich braci, która trwała ponad dekadę. Anthony Joshua umacnia swą pozycję i wkrótce przekroczy kolejną granicę. W amerykańskim śnie ma po drodze "Czarną Polskę", czyli Jarrella Millera.
Wokół kolejnej walki króla wagi ciężkiej było spore zamieszanie. Od kilku miesięcy wydawało się, że Joshua wystąpi po raz kolejny na stadionie Wembley, a niemal pewnym rywalem miał być Dillian Whyte. Rewanżu jednak nie zobaczymy, bo w boksie nic nie jest na sto procent, dopóki nie zabrzmi pierwszy gong. Tym razem menedżer Eddie Hearn poszedł za myślą Wisławy Szymborskiej - "Nic dwa razy". Wspomnienie noblistki nie jest tu bynajmniej przypadkowe, bowiem poetka była fanką Andrzeja Gołoty.
Scenariusz zmienił się, ale reżyser Hearn ma bujną wyobraźnię i szybko wyszedł z opresji. Jest świetny w swoim fachu. Sukces osiągnąłby nawet, gdyby miał sprzedawać mróz na Kamczatce (skojarzenie też nieprzypadkowe, bo w dalekiej Rosji Gołota chciał kiedyś walczyć z Dariuszem Michalczewskim). Z krajowego podwórka menedżer zabiera pięściarza w rejs dookoła świata. Hearn ma to chyba w genach, bo jego ojciec z lotek, czyli darta, zrobił sport narodowy. Nieźle się z Joshuą dobrał.
Teraz panowie zamierzają podbić amerykański rynek. Na przystawkę wzięli sobie Jarrella Millera – pretendenta, który waży ponad 140 kg, ale nie powinien być ciężkostrawny. W październiku co prawda błyskawicznie, bo już w drugiej rundzie, rozprawił się z Tomaszem Adamkiem. Miller potrafi puścił wtedy oko do polskich widzów, bo na pojedynek w Chicago przygotował specjalne spodenki. Od frontu miał napis "Black Polska", który był ukłonem w stronę… kumpla Adama Kownackiego.
Miller i Kownacki mówią o sobie, że są jak "bracia różnych matek". Gdyby nie pewne różnice, naprawdę można byłoby pomyśleć, że to jednojajowi bliźniacy. Obaj gardzą sześciopakami, walczą w zbliżony sposób, są świetni w ataku, nie pozwalają na wejście nudy między liny. Wspólnie pukają do bram wielkiego boksu. Więcej szans na sukces dawałbym Kownackiemu w starciu z Wilderem, niż Millerowi z Joshuą.
"Antek" stał się gwiazdą światowego boksu, takim Mike’em Tysonem naszych czasów. Jego popularność wykracza poza liny ringu, a w zawodowstwie jest niespełna sześć lat. W ojczyźnie potrafi "sprzedać" 100 tysięcy biletów na jeden wieczór, uderza z pierwszych stron gazet, billboardów i spotów reklamowych. Ludzie w autobusach mają teraz dość pogawędek o pogodzie. Wolą dyskutować o tym, kogo znowu przewróci ich idol.
Nie ma wielkiej sławy i kasy bez USA. Nowi sponsorzy, nowi kibice, nowy rynek pay-per-view. Dlatego dwumetrowiec Joshua rozpoczyna kolejny etap podróży za jeden uśmiech i po kolejny nokaut. Wydaje się, że nie jest jeszcze nawet na półmetku kariery, a rozprawił się już z Whyte’em, Dominickiem Breazeale’em, Kliczką, Carlosem Takamem, Josephem Parkerem i Aleksandrem Powietkinem. Wspaniałe zwycięstwa. Millera – samozwańczego króla Brooklynu – też pewnie położy spać. Nie wykluczam jednak krwawej jatki. To jest ten wieczór, gdy do głosu dojdą atawizmy.
Następne