Jego talent poznali rywale w każdej serii, w jakiej dane było mu rywalizować. Choć droga do Formuły 1 nie była usłana różami, Charles Leclerc już zapisał się w jej historii. W swoim drugim wyścigu za kierownicą Ferrari stanął na podium, zostając najmłodszym kierowcą stajni z Maranello, który tego dokonał. Po drodze do sukcesu przeżył śmierć przyjaciela z toru i... okłamał ojca.
– Chyba zaraz się rozpłaczę – powiedział Leclerc tuż po tym, jak dowiedział się o awarii silnika. Wyprzedził go Lewis Hamilton, a za chwilę miał to zrobić również Valtteri Bottas. Monakijczyk stracił tym samym szansę na pierwsze w karierze zwycięstwo w wyścigu Formuły 1. Dzięki wielkim umiejętnościom podpartym szczęściem (po awarii samochodów Renault kierowcy dojechali ostatnie okrążenia za samochodem bezpieczeństwa), dowiózł do mety trzecie miejsce.
– Panowie, przepraszam, mieliśmy kapitalny wyścig, a tak to się potoczyło... – mówił po wyścigu do swojego teamu. Przepraszać nie miał jednak za co. Został najmłodszym kierowcą w historii Ferrari, który stanął na podium. Po wyścigu docenili go rywale. Nie po raz pierwszy.
Najlepszy, gdzie tylko się pojawi
Przygodę z wyścigami rozpoczął w wieku 16 lat, gdy trafił do Formuły Renault 2.0. Już w inauguracyjnym sezonie zrobił gigantyczne wrażenie. Połowę wyścigów zakończył na podium, dwa razy wygrał. Pozwoliło mu to na wywalczenie drugiego miejsca w klasyfikacji generalnej. Dzięki temu dostał angaż w europejskiej Formule 3.
W zespole Van Amersfoort Racing zastąpił Maxa Verstappena. Na początku sezonu spisywał się jeszcze lepiej od Holendra – kolejne zwycięstwa sprawiły, że na półmetku prowadził w "generalce". Młody zawodnik nie zdołał jednak utrzymać formy. Rok kończył tuż za podium. Niezbyt udane miesiące nie przeszkodziły w kolejnym awansie.
Rok 2016 był dla Leclerca bardzo ważny. Nie tylko z powodu zakontraktowania w ART Grand Prix, ale także z powodu dostrzeżenia go w środowisku Formuły 1. Brał udział w testach za sterami Ferrari i Haasa. Debiut w GP3 również miał wymarzony. W pierwszym starcie wygrał wyścig na Circuit de Barcelona-Catalunya, rozpoczynając złotą serię. Rok kończył jako triumfator klasyfikacji generalnej.
Kolejny sezon również rozpoczął testami w F1. Tym razem miał okazję poprowadzić Ferrari i Saubera, a z myślą o kolejnych sukcesach został ściągnięty do Formuły 2. W zespole Prema Racing kontynuował zwycięską passę. Wygrał aż siedem wyścigów i ponownie kończył rok jako triumfator.
Sukces przez pryzmat śmierci
– To dla taty i Julesa – powiedział tuż po wygranych kwalifikacjach do Grand Prix Bahrajnu.
Droga na sam szczyt była piękna tylko z pozoru. Już na jej początku stracił przyjaciela i mentora. Jules Bianchi był mocno związany z rodziną Leclerca i towarzyszył kierowcy od momentu, gdy ten pojawił się na torze kartingowym.
W październiku 2014 roku, podczas wyścigu o Grand Prix Japonii (był wówczas kierowcą zespołu Marussia) wypadł z toru i bokiem bolidu uderzył w dźwig. Kierowcę przewieziono do szpitala, gdzie natychmiast został operowany. Jego stan oceniono jako krytyczny. Zmarł po długiej, dziewięciomiesięcznej walce.
– Zawsze był ze mną. W 2010 roku mój ojciec nie miał już pieniędzy. Sponsorzy dawali je, ale te też się kończyły. To mógł być mój ostatni rok ścigania się. Wtedy Jules udał się do Nicolasa Todta (syna prezydenta FIA) i powiedział mu o mnie. Dzięki niemu spotkałem się z nim i miałem możliwość kontynuowania kariery – wspomina Leclerc.
Większy wpływ od Bianchiego na karierę Monakijczyka miał prawdopodobnie tylko jego ojciec, będący wsparciem i najwierniejszym kibicem. W czerwcu 2017 roku, gdy Leclerc walczył o mistrzostwo Formuły 2, ciężko chorował i wiadomo było, że od śmierci dzielą go dni. – Powiedziałem mu wtedy, że mam już zapewniony kontrakt w Formule 1. Nie była to prawda. Skłamałem, ale chciałem, żeby odszedł szczęśliwy – wspomina zawodnik. – Największym marzeniem mojego ojca było, żeby jego syn został mistrzem F1. Zrobię wszystko, żeby je spełnić – dodał.
Walka z mistrzem u boku mistrza
– Za każdym razem, gdy wygrywam, myślę o ojcu i Julesie. Wierzę, że patrzą na mnie z góry i się uśmiechają – stwierdził. Koniec końców kłamstwo nie było zbyt duże. Nie miał jeszcze wówczas nic pewnego, ale trwały rozmowy. Te przerodziły się ostatecznie w kontrakt z Sauberem. W inauguracyjnym sezonie kilkukrotnie punktował, kończąc rok na 13. pozycji w klasyfikacji generalnej.
Już rok później znalazł się w Ferrari – zespole, z którym przed śmiercią łączony był Bianchi. Od początku sezonu ma zapewnione nie tylko starty świetnym bolidem, ale również znakomitego kolegę z zespołu. Leclerc miał spędzić sezon w cieniu Sebastiana Vettela – czterokrotnego mistrza świata, chcącego powrócić na szczyt. 21-latek od początku udowadnia jednak, że nie zamierza dać się nikomu zdominować.
W pierwszych wyścigach niespodziewanie wypadł... lepiej od Niemca. Wygrał kwalifikacje, tylko przez awarie nie triumfował w wyścigu. Po dwóch weekendach wyścigowych zajmuje czwarte miejsce w klasyfikacji generalnej, wyprzedzając Vettela o cztery punkty. Nikt nie ma wątpliwości, że to tylko początek pięknej kariery. Być może już niebawem jego wielki talent pozwoli mu spełnić marzenie ojca.