| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Trwa seria zwolnień trenerów w Lotto Ekstraklasie. We wtorek doszło do sytuacji skrajnej. Szkoleniowiec Arki Gdynia Zbigniew Smółka dowiedział się o zwolnieniu kilka godzin przed meczem z Lechią Gdańsk. Co ciekawe... poprowadził jeszcze drużynę w derbowym spotkaniu. – W naszej lidze absurd goni absurd. Im więcej pieniędzy, tym większa głupota w zarządzaniu – mówi bez ogródek w rozmowie z TVPSPORT.PL Bogusław Kaczmarek, były szkoleniowiec ekstraklasowych drużyn.
Maciej Rafalski, TVPSPORT.PL: – Przekroczona została kolejna granica. Smółka został zwolniony w dniu meczu i... zasiadł na ławce trenerskiej.
Bogusław Kaczmarek: – To, co się dzieje ostatnio w polskiej piłce, przypomina mi trochę film pt. "Lot nad kukułczym gniazdem". To przekroczyło granicę zdrowego rozsądku. Mam tutaj na myśli nie tylko sytuację w Arce, ale nawet Franciszka Smudę, który po kilku spotkaniach został zwolniony z drugoligowego Górnika Łęczna. Podziwiam trenera Smółkę za to, że wyszedł na mecz i poprowadził zespół. Przecież ten ruch władz Arki pokazał kompletny brak zaufania do kompetencji szkoleniowca i jego planu działania. Działacze osłabili morale drużyny przed derbami. Co ciekawe, gdynianie momentami mieli 80 procent posiadania piłki w starciu z liderem. Paradoksalnie, to drużyna ze zwolnionym trenerem była bliżej zwycięstwa.
– Pan podobną sytuację przeżył w Polonii Warszawa. Nie przegrał pan meczu, a i tak został zwolniony.
– Od pięciu lat jestem już "na aucie", po kolejnym zwolnieniu. W przypadku Lechii wywiązałem się z warunków naszej umowy – wprowadzałem młodzież, zająłem miejsce w górnej ósemce, a mimo to nasza współpraca się zakończyła. Wcześniej była Polonia i Józef Wojciechowski, wiele innych klubów... Zadałem sobie pytanie: dlaczego mam uszczęśliwiać ludzi, którzy średnio znają się na piłce? Być może osiągają sukcesy w biznesie czy innych dziedzinach życia, ale nie mają pojęcia o futbolu. I to jest problem Ekstraklasy. Im więcej pieniędzy, tym większa głupota w zarządzaniu.
– Czy można w jakiś sposób zapobiec takim sytuacjom?
– Administracyjnie tego nie da się zrobić, bo w ten sposób załatwiamy inne rzeczy. Takie, jak reforma ligi czy powstanie Młodej Ekstraklasy, a następnie jej szybka likwidacja. Kiedyś był Wydział Szkolenia Polskiego Związku Piłki Nożnej, w którym zasiadały wielkie autorytety: Kazimierz Górski, Antoni Piechniczek czy Andrzej Strejlau. Takie osoby wyznaczały standardy. Kiedyś była także Rada Trenerów. Teraz PZPN mówi, że to sprawa zarządu Ekstraklasy, a tam zasiadają ludzie, którzy zarządzają klubami.
– Wygląda tak, jakby kluby nie miały żadnego pomysłu.
– Przedstawię panu przykład, ale bez podawania nazwiska. Jeden z trenerów jechał na urlop i otrzymał telefon z informacją, że został zwolniony. Do klubu przyszedł jego prawnik, bo kontrakt szkoleniowca obowiązywał jeszcze przez dwa czy trzy lata. Gdy władze miasta dostały taką informację, powiedziały prezesowi, że skoro podjął taką decyzję, to chyba sam będzie płacił wyrzuconemu trenerowi. Tego szkoleniowca przywrócono i za chwilę będzie walczył z zespołem o europejskie puchary.
– W Legii i Lechu zwolniono Ricardo Sa Pinto i Adama Nawałkę, a zespoły do końca sezonu poprowadzą asystenci.
– W obu klubach od pewnego czasu najbardziej trwałe są... zmiany. Nikt nie ma patentu na mądrość w Ekstraklasie. Tutaj absurd goni absurd, jedna decyzja wyklucza logikę drugiej. Proszę zauważyć jedną rzecz. W każdej szanującej się instytucji istnieje coś takiego, jak komórka rekrutacyjna. Powinno się sprawdzić, czy trener ma cechy i warunki odpowiadające filozofii klubu. O jakiej strategii możemy jednak mówić, jeśli w klubie co chwila zmieniają się prezesi czy właściciele i zmiana goni zmianę?
– Dlaczego władze Lecha tak szybko straciły cierpliwość do Nawałki?
– Nie jest tajemnicą, że Adam jest niezwykle wymagający. Dba o detale, żyje klubem 24 godziny na dobę. Znam go, bo graliśmy przeciwko sobie jako trenerzy, ale też współpracowaliśmy w reprezentacji Polski. Sądzę, że ludzie, którzy negocjowali przyjście Nawałki do Lecha, mieli pełną wiedzę na jego temat. Z jakiegoś powodu zdecydowali się podpisać z nim kontrakt.
– Dzień później los Nawałki podzielił Ricardo Sa Pinto z Legii. W Warszawie od pewnego czasu trenerzy nie wytrzymują roku na stanowisku.
– Wystarczy wspomnieć ostatnie wydarzenia. Jesienią 2017 roku w Legii zatrudniono Romeo Jozaka. W pierwszej wersji miał stworzyć strukturę akademii. Ostatecznie został pierwszym trenerem, a na tym stanowisku wcześniej nie miał okazji sprawdzenia się. W pewnym momencie przegrał mecz w Poznaniu i zaczął wojnę z całym piłkarskim światem w Legii. Oskarżył piłkarzy o zdradę, nazwał panienkami. Zdrada to bardzo poważna rzecz. Tam na pewno nie było chemii, co przeniosło się później na boisko. Nikt nie chciał za niego walczyć. Jeszcze większym paradoksem jest to, że zastąpił go gość z Księżyca, który wcześniej pracował z kobietami (Dean Klafurić - przyp.red.). Położył wszelkie założenia, jeżeli chodzi o kontynuację myśli szkoleniowej. Wygrał mistrzostwo i Puchar Polski, ale sam do końca nie wiedział dlaczego. W następnych tygodniach działał już na własny rachunek i został szybko zweryfikowany.
– A co sądzi pan o Sa Pinto? Pożegnano go zbyt szybko?
– Portugalczyk miał duże problemy z utrzymaniem równowagi emocjonalnej. Jak trener może odpowiednio reagować na meczowe wydarzenia, skoro nie jest w stanie skupić się na tym, co widzi na boisku? Dyskutował z sędzią linowym, później z technicznym, ze swoim sztabem, a dopiero na samym końcu patrzył na boisko. Wystarczyło spojrzeć na jego CV. Nigdzie nie potrafił zagrzać miejsca dłużej. Nikt nie powinien wiązać z nim długofalowego projektu.
– Dużo rozmawiamy o prezesach i trenerach. Mniej wspomina się jednak o piłkarzach, a przecież to oni biegają po boisku i są odpowiedzialni za realizację założeń szkoleniowców.
– Największy problem to ten cały chłam sprowadzany do Polski. 38-letni Marcin Wasilewski, który całkiem niedawno spędził rok na ławce rezerwowych w Leicester City, w meczu Wisły Kraków z Legią nie dał dotknąć piłki Carlitosowi. Przypomnijmy, że napastnik legionistów ma u nas status gwiazdy, a w Hiszpanii występował w trzeciej lidze. Pamiętajmy, jak nisko jesteśmy w rankingu europejskich lig. Później dziwimy się, że średnie drużyny grają w Lidze Mistrzów albo Lidze Europy, a my od połowy sierpnia możemy oglądać europejskie puchary w domu.
– O pracy z młodzieżą mówi się cały czas, ale chyba nie każdy klub ma na nią pomysł.
– Musimy wrócić do korzeni, zacząć pracę od podstaw. Trzeba zadbać o to, by z młodymi zawodnikami pracowali byli piłkarze, którzy są autorytetami. W życiu człowieka jest coś takiego jak kod DNA. Kodem DNA naszej Ekstraklasy jest DNA dna, bo już niżej nie da się upaść. Jeżeli ktoś mówi, że będzie wprowadzał młodzież, a później wystawia w podstawowym składzie dziewięciu obcokrajowców, jest totalnym hipokrytą. To zakłamywanie rzeczywistości. Ktoś wreszcie powinien powiedzieć: basta. To dalej nie może iść w tym kierunku.
Następne