Arbitrzy z dziesięciu najlepszych lig Europy nie sędziują w sumie tylu meczów w Arabii Saudyjskiej, co Polacy.
Nagroda, chałtura czy emerytura
Gdy Mark Clattenburg – czołowy arbiter angielskiej Premier League, sędzia finału Ligi Mistrzów i finału Euro 2016 – dostał propozycję regularnego sędziowania w Arabii Saudyjskiej, poprosił szefów o zgodę. Pracę na Półwyspie Arabskim chciał łączyć z sędziowaniem w Anglii. Jednak władze PGMOL, organizacji sędziów zawodowych założonej i współfinansowanej przez Premier League i English Football League, odpowiedziały Clattenburgowi, że w ramach kontraktu płacą mu za pracę dla zawodowych lig angielskich, a nie za wspieranie futbolu w innych krajach.
Jeden z najlepszych sędziów na świecie musiał wybrać: sędziować w ojczystej Premier League, uznawanej za najlepszą ligę na świecie, w której wynagrodzenia dla sędziów zaliczają się do najwyższych w Europie, czy wybrać saudyjskie argumenty finansowe. Za pozostaniem w Anglii przemawiała możliwość sędziowania w Lidze Mistrzów i finałów mistrzostw świata w Rosji, gdzie Clattenburg byłby jednym z dwóch-trzech głównych kandydatów do finału. Anglik mógłby przejść do historii jako pierwszy arbiter, który sędziował trzy wielkie finały: Ligi Mistrzów, Euro i Mundialu. A mimo to Anglik zrezygnował z sędziowania w Anglii, w UEFA i FIFA. Dla Arabii Saudyjskiej. W tym sezonie prowadził tam 12 meczów. Opłacało się.
Na początku tego roku 44-letni Clattenburg wybrał kontrakt i sędziowanie w Chinach, podobnie jak inny czołowy sędzia FIFA i UEFA, powoli zbliżający się do końca kariery 46-letni Serb Milorad Mazić. Z angielską piłką nożną Clattenburga łączy to, że jako ekspert występuje w brytyjskich mediach, chwaląc lub krytykując w zależności od sytuacji. W Angielskim Związku Piłki Nożnej (The FA) do głowy nikomu jednak nie przyszło, żeby z tego lub innego powodu głośno oskarżać Clattenburga o nielojalność czy w jakikolwiek inny sposób rewanżować się za krytykę związku i kolegów po fachu. Merytoryczna krytyka i wolność słowa są silniejsze niż osobiste wpływy działaczy.
Rekordzista z 31. ligi, drugi jest sędzia z Ekstraklasy
Propozycje częstego sędziowania w Arabii Saudyjskiej dostawali i dostają sędziowie z krajów dziesięciu czołowych lig Europy, ale w żadnym z nich władze nie zgodziły się na tak częste występy arbitrów w innej lidze narodowej. Zazwyczaj władze nie zgadzają się na takie wyjazdy, nie widząc w tym korzyści ani dla związku czy ligi, ani dla sędziego. W Hiszpanii zgodę dostał tylko Alberto Undiano Mallenco, który w tym roku kończy karierę sędziowską.
Z grupy sędziów pięciu najlepszych lig w rankingu UEFA żaden nie prowadził w tym sezonie w Arabii Saudyjskiej więcej niż jednego meczu. Z dziesięciu czołowych lig europejskich tylko trzech sędziów ma dwa lub więcej meczów w lidze saudyjskiej. Rosjanin Siergiej Karasiow prowadził tam dwa mecze, Turek Cuneyt Cakir – trzy, a Portugalczyk Artur Soares Dias – osiem.
Szymon Marciniak sędziował już 13 i pod tym względem wyprzedza go tylko Słoweniec Damir Skomina z 19 meczami. Tyle że polska Ekstraklasa w rankingu UEFA jest na 25. miejscu, a słoweńska jeszcze niżej – na 31. Poza tym również inni słoweńscy sędziowie są oceniani bardzo wysoko przez FIFA i UEFA (Slavko Vincić właśnie został powołany na MŚ do lat 20 w Polsce), więc Skomina nie jest w ojczyźnie aż tak potrzebny jak wypoczęci sędziowie zawodowi w polskiej Ekstraklasie.
Śmietanka zawodowa kontra zakorkowani
Wprowadzenie zawodowstwa sędziów piłkarskich w Polsce sfinansowała Ekstraklasa SA, kiedy jej prezesem był Andrzej Rusko, a dyrektorem Bogdan Basałaj, obecnie zastępca dyrektora sportowego PZPN. Sędziowania poza granicami kontrakty nie zabraniały, ale podpisano je po to, aby sędziowie mogli rzucić inną pracę, trenować, szkolić się i odpoczywać we właściwy sposób, aby jak najlepiej sędziować mecze Ekstraklasy. Potem sens zawodowstwa niestety został wypaczony. Z krajów, w których obowiązują zawodowe kontrakty, tylko my tak często wysyłamy czołowych arbitrów do ligi saudyjskiej.
Siedmiu polskich sędziów głównych prowadziło w Arabii Saudyjskiej 31 meczów ligowych w tym sezonie. To nie byłoby wielkim problemem dla Ekstraklasy, a wszyscy byliby pewnie bardzo zadowoleni, gdyby odloty polskich sędziów międzynarodowych wiązały się z awansami arbitrów z niższych lig. Tymczasem grupa sędziów Ekstraklasy nadal jest jedną z najbardziej hermetycznych na świecie.
Mimo drugich "etatów" w Arabii Saudyjskiej i wielu obowiązków związanych z pracą w systemie VAR, czyli w zaokrągleniu podwojonej liczby różnych wyjazdów, lista sędziów zawodowych i arbitrów wyznaczanych do sędziowania Ekstraklasy się nie powiększyła. W sezonie 2015/2016, gdy nie było VAR ani "etatów" w Arabii Saudyjskiej, mecze Ekstraklasy prowadziło 16 sędziów głównych (w tym jeden z Japonii). W bieżącym sezonie – 15 (bez posiłków zagranicznych), choć liczba sędziów w Polsce od lat waha się między 9 i 10 tys., więc przy odrobinie dobrej woli jest z kogo wybierać.
Zdumiewające jest także to, że w Ekstraklasie nadal nie ma żadnego sędziego głównego z Białegostoku ani Podlasia, Poznania ani Wielkopolski, Wrocławia ani Dolnego Śląska, w których to miastach i regionach od lat są kluby Ekstraklasy i zainteresowanie futbolem należy do największych w Polsce. Trudno uwierzyć, że akurat tam nie rodzą się talenty sędziowskie. Podobnie jak od lat dziwi brak w Ekstraklasie sędziów z Warmii i Mazur i Lubuskiego.
Zdarza się, iż sędziowie wracają do Polski późno, na dzień przed ważnymi meczami w Ekstraklasie, albo nawet w dniu meczu. Wyjazdy po kilkaset kilometrów samochodem, podobnie jak długie wyjazdy i powroty tego samego dnia, już dawno stały się standardem. Jaki to wszystko ma lub może mieć wpływ na pracę arbitrów w meczach o mistrzostwo Polski, awans do rozgrywek UEFA czy decydujących o degradacji z Ekstraklasy – nikomu tłumaczyć nie trzeba.
Albo Arabia, albo FIFA i UEFA
Zapracowanie polskich sędziów w Arabii Saudyjskiej i nadmiar zajęć przekłada się nie tylko na jakość pracy w Polsce, ale również na obsadę meczów w Europie. Poza Marciniakiem żaden z naszych sędziów głównych nie prowadził w tym roku ani jednego meczu w rozgrywkach klubowych UEFA. To słaby wynik jak na taki kraj jak Polska. Tym bardziej, że przez wiele lat w wiosennej fazie rozgrywek pucharowych Polskę reprezentowały dwa lub trzy zespoły sędziowskie, jak choćby w roku 2008. O takiej obsadzie PZPN może teraz tylko pomarzyć.
Podobnie słabo wygląda obsada turniejów FIFA i UEFA. Niestety, polscy sędziowie nie zostali wyznaczeni przez FIFA do finałów mistrzostw świata do lat 20, które za dwa miesiące zostaną rozegrane w Polsce. Nasz kraj będzie pierwszym w historii gospodarzem takiego turnieju, który nie będzie miał na boisku ani jednego swojego sędziego. Ostatnio gospodarzami takich turniejów były Kanada (w 2007 roku), Egipt (2009), Kolumbia (2011), Turcja (2013), Nowa Zelandia (2015) i Korea Południowa (2017). Wszystkie były reprezentowane przez zespoły sędziowskie albo – tylko w jednym przypadku – przez jednego asystenta z Egiptu. Żaden z tych krajów nie był w danym roku tak wysoko w rankingu FIFA, jak teraz reprezentacja Polski.
Również UEFA nie wyznaczyła polskich sędziów do prowadzenia meczów mistrzostw Europy do lat 21, które będą we Włoszech i w San Marino. Oba turnieje są dla FIFA i UEFA polem do testowania arbitrów kandydujących do najważniejszych rozgrywek: Mundialu, Euro, meczów Ligi Mistrzów. FIFA i UEFA wyznaczyła na te turnieje tych, którzy są skoncentrowani na rozgrywkach międzynarodowych i sędziowaniu w swoim kraju. Z Europy FIFA postawiła na arbitrów z Francji, Hiszpanii, Słowacji, Włoch, Anglii, Niemiec i Słowenii (Slavko Vincić jest szykowany na następcę Damira Skominy), natomiast UEFA wybrała zespoły sędziowskie ze Szwecji, z Holandii, Izraela, Serbii, Bułgarii, Rumunii, Białorusi, Szkocji i Łotwy. Z jednego i drugiego grona tylko jeden arbiter, Holender Serdar Gozubuyuk, prowadził i to jeden mecz ligi saudyjskiej w tym sezonie.
A z Polski? Jeden sędzia – razem z arbitrami z Danii, Litwy, Malty, Norwegii, Szkocji, Słowenii i Ukrainy – został powołany na mistrzostwa Europy do lat 17, ale to akurat od lat jest turniej dla początkujących sędziów międzynarodowych.
Z ostatniej chwili: PZPN ryzykuje coraz bardziej
Gdy ten artykuł był już przygotowany do publikacji, PZPN ogłosił obsadę sędziowską 31. kolejki Ekstraklasy. Jest jeszcze ciekawsza niż 30. kolejki tydzień temu, kiedy Szymon Marciniak po piątkowym meczu w Arabii Saudyjskiej leciał całą nocą, by wylądować w Warszawie rano, gdzie był wyznaczony jako VAR sobotniego meczu Legia – Pogoń. Ryzyko popełnienia błędu sędziowskiego w rozgrywkach o mistrzostwo Polski rośnie, bo tym razem Marciniak ma być sędzią głównym sobotniego meczu Lechia Gdańsk – Piast Gliwice (20 kwietnia o godzinie 15:30). Problem w tym, że w czwartek 18 kwietnia o 19:45 sędziował w Arabii Saudyjskiej mecz Al-Ittihad – Al-Ittifaq razem z Pawłem Sokolnickim i Marcinem Bońkiem. Był to 14. mecz Marciniaka z gwizdkiem w lidze saudyjskiej w tym sezonie. Dla Bońka co najmniej piąty i trzeci z Marciniakiem, choć w rozgrywkach FIFA i UEFA razem nie sędziują w ogóle, a w Polsce bardzo rzadko.
Po powrocie do Polski wszyscy trzej mają sędziować w sobotę, tyle że Boniek w Białymstoku mecz Jagiellonia – Lech. Ciekawe, jak spaliby trenerzy i prezesi klubów Ekstraklasy, gdyby ich zawodnicy regularnie dorabiali sobie na drugim "etacie" i co tydzień całą noc spędzali w międzykontynentalnej podróży lotniczej z przesiadkami – na dodatek tę noc bezpośrednio przed meczem lub jedną noc wcześniej.
W PZPN najwyraźniej śpią spokojnie. Dopóki ktoś nie spóźni się na mecz Ekstraklasy po dalekiej podróży, nie uśnie ze zmęczenia przed monitorami systemu VAR, nie wypaczy rywalizacji o mistrzostwo Polski albo nie zdegraduje klubu z Ekstraklasy jedną błędną decyzją. Wtedy trudno będzie mówić o przypadku.
Zmęczenie sędziów rośnie z tygodnia na tydzień, ale może w Gdańsku i Białymstoku uda się uniknąć skandalu. VAR pomaga bardziej niż wszystkim się wydaje. Tylko nie rozumiem, po co takie ryzyko w kraju z ponad dziewięcioma tysiącami sędziów piłkarskich?