| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Ja byłem z tych, którzy uważali, że Piast nigdy nie przebije się do ekstraklasy. Drużyn ze Śląska było za dużo, nas tam nie potrzebowali – mówi Bolo. Cztery godziny później Piast Gliwice został mistrzem Polski...
2,5 godziny do meczu. Restauracja Św. Patryk. To dobry wybór. Ogródek wypełniony jest fanami Piasta, a dwóch z nich zaprasza do swojego stolika. O Piaście wiedzą wszystko.
Już tyle przegranych
– Spokojnie podchodzę do tematu. Jeśli nie zdobędziemy tytułu nic się nie stanie, wicemistrzostwo też będzie super – mówi Zibi. Można nie dowierzać. Zajść tak daleko, by przewrócić się na ostatniej przeszkodzie? Ale Zibi zaraz tłumaczy, skąd ta urzędowa ostrożność.
– Myśmy tyle razy już mieli awansować do ekstraklasy, ale w ostatniej chwili coś się nie udało. Człowiek nauczył się podchodzić do tematu spokojnie. A Puchar Polski? Dwa razy byliśmy w finale. W 1978 Gierek powiedział, że ma wygrać Zagłębie Sosnowiec i tak się stało. W 1983 w finale graliśmy z Lechią w Tomaszowie Mazowieckim. Znów się wydawało, że puchar już jest nasz, ale znów musieliśmy zapomnieć o wygranej – wspomina.
– Myśmy kasy nie mieli. Wszystkie kopalnie, huty z Gliwic wspierały Górnika. Piast dostawał ochłapy. Najlepsi piłkarze odchodzili. Potem komuna upadła, myśmy się reaktywowali dopiero w 1997, ja na A klasę jeździłem. Wtedy powstał taki twór – Miejski Cywilno-Wojskowy Gliwicki Klub Sportowy. Jaja. Gliwice uratowała strefa ekonomiczna, która tu powstała. Kopalnie, huty upadały, a do nas przyjeżdżały wielkie firmy. Miasto świetnie wykorzystało tę szansę – tłumaczy Zibi podając w skrócie najnowszą historię Piasta i Gliwic. W Gliwicach wciąż są dzielnice, które niemal w całości dopingują Górnika.
Na dołku z redaktorem
– Na Piasta chodziło się wtedy, gdy świeciło słońce, a tak to prawie wszyscy jeździli na Górnika, bo tam można było zobaczyć najlepsze polskie drużyny – tłumaczy inny kibic. – Pan z telewizji to ja wszystko panu powiem, bez autoryzacji – dodaje.
Bolo: – To ja jeszcze zaintonuję.
– A ryknij sobie. Najwyżej nas tu z panem redaktorem w jednej celi zamkną.
Bolo nabiera powietrza w płuca i jedzie: "Piastowscy królowie! Cała Polska powie, piłkarska stolica za chwilę w Gliwicach!"
Nikt nie dołącza, okazuje się, że Bolo sam wymyśla te przyśpiewki ("Co chwile coś podsyła na fejsie, masakra" - żartuje Zibi).
Bolo od czasu do czasu reklamuje swoje przyśpiewki, jak ta, na melodię Guantanamera: "Waldek Fornalik jest dla nas jak Piasta szalik!". No, piękne, ale znów do Bola nikt się nie dołącza. – Mówią, że moje przyśpiewki są za mało fanatyczne – narzeka.
– Waldek to nasz chłop. Lubi ordnung, porządek. Dlatego pożegnał się z Wasiljewem. Szkoda, bo Kosta przerastał tę drużynę. A na koniec nigdy nie zasłaniał się chorobą, czy kontuzją, jeździł na wszystkie mecze rezerw, na które go wysyłali.
Knajpa intonuje: "Za 70 lat, za III ligi smak, na mistrza Polski przyszedł czas, o tym marzy każdy z nas!".
Ktoś komentuje: – Debilna ta przyśpiewka, po co ta III liga tutaj.
– Ale tak było! Byliśmy biedotą!
– Byliśmy, ale już nie jesteśmy.
Teraz są polskim Leicester. Często słychać tu porównania do tamtej historii, gdy Lisy utarły nosa potentatom i niespodziewanie, nawet dla siebie, sięgnęły po tytuł mistrzowski.
Poznajemy alternatywną historię. Co by było, gdyby jednak Piast wywrócił się na ostatniej prostej. Tom Hateley nigdy nie zapomniałby tej niewykorzystanej sytuacji w spotkaniu z Pogonią (0:0). – Miał trzy okazje, by podać do Valencii. Trzy! – emocjonuje się Bolo.
Kibic na śmietnik
Kierunek stadion. Jeszcze jedna knajpa, tu już mniej sympatycznie. Jakiś mięśniak wyzywa barmankę, bo ta poinformowała go, że zamykają o 18 ("Nie mamy zamiaru siedzieć tu do czwartej" – argumentuje. Potem okazuje się, że policja nakazała knajpom, by te zamknęły swoje podwoje około godziny 18. Dla mnie dziwna decyzja). Podają żur ślonski z wosztem. Niczego sobie. W ogródku panowie wzmacniają piwko wódką z małpki wyciągniętej zza pazuchy i nerwowo spoglądają w niebo. Krąży policyjny helikopter. Godzinę przed meczem przejaśnia się, przestaje padać i tłumy ruszają w stronę stadionu.
Ultrasi nie są już obrażeni na klub, od pewnego czasu znów dopingują Piasta. Zdenerwowali się za akcję z Górnikiem. Kilkudziesięciu kibiców (kiboli? bandytów?) spod znaku Piasta zniszczyło płot i wpadło na boisko. Mecz został przerwany, a potem zweryfikowany jako walkower dla gości. Przed niedzielnym spotkaniem wraca ten temat. Opowieści są jak teorie spiskowe. W jednej z nich - zamieszany jest nawet komendant, firma ochroniarska, prezydent miasta. Skończyło się grubymi (20 tysięcy złotych) grzywnami dla tych co wtargnęli na trawę w obronie skradzionych flag. To bolało, o to później była ta wojna. Kibole chcieli nawet powstrzymywać "Januszy" od przychodzenia na stadion, padały groźby, ale na szczęście nic z tego nie wyszło. W niedzielę każde miejsce na stadionie będzie zajęte.
Pod stadionem, tuż przed meczem, można poczuć miejscowy klimat. Pan zbierający puste puszki rozgniata je butem krzycząc przy tym: "Je*ać Górnik!". Kolejny starszy przesadził z alkoholem. Prowadzi go dwójka ochroniarzy, ten ledwo powłóczy nogami. Ciągną go na dołek? Nie. Odstawiają na… śmietnik. Stawiają przy kontenerach i odchodzą licząc, że delikatny fetor psujących się śmieci przywróci go do życia. Ktoś inny kręci się pod stadionem, ale wie, że nie wejdzie. Stał w nocy w kolejce po ostatnią pulę biletów, ale trzy osoby wcześniej wejściówki się skończyły. Mecz zobaczy na telebimie.
Zapach rozlanego piwa
Spotkanie przebiega zgodnie z planem. Piast ma mistrza. Na ceremonię dekoracji jako pierwszy wychodzi prezydent Gliwic, Zygmunt Frankiewicz. Witają go gwizdy, ultrasi wciąż pamiętają mu akcję z Górnikiem i widzą w nim winnego. Frankiewicz ogłasza, że od dziś stadion będzie nosił imię Piotra Wieczorka, byłego prezesa Piasta (ale też wiceprezydenta miasta), który zmarł w lutym tego roku. Tę twarz na dużym plakacie widzą piłkarze, gdy wychodzą na murawę stadionu. Potem medale dla piłkarzy. Jako pierwszy wybiega Remigiusz Borkała, a w tym amoku nie wszyscy kojarzą o kogo chodzi, więc spiker musi prosić, by to nazwisko wykrzyczano raz jeszcze i jakoś się udaje.
Piast fetuje tytuł nie tylko szampanem, ale też piwem. Patryk Dziczek chwyta za wielki kufel i ściga Joela Valencię. Nie jest łatwo, bo Ekwadorczyk balans ma opanowany do perfekcji. Uciekając omal nie wpada w szpaler fotoreporterów, w końcu zawraca, zwalnia, daje za wygraną, Dziczek wylewa mu na głowę kilka litrów płynu. Zapach piwa ciągnie się też za Waldemarem Fornalikiem (to sprawka Jakuba Czerwińskiego), a jeszcze na trawie przymierza papierową koronę i oto jest w pełnej krasie: Waldek King. Potem, w kuluarach stadionu dopada go były premier Jerzy Buzek z córką Agatą i robią sobie selfie.
Święto. - Nie rozumiem piłkarzy, którzy w takiej sytuacji nie idą świętować – mówi Gerard Badia. Już się nie hamuje, w rozmowie z dziennikarzami nawet przeklina. W szatni jednak nie musi nikogo namawiać na imprezę, wszyscy są już w szampańskich nastrojach. Piwko w dłoń (przeważa Pilsner i Brackie Zatecky Pils) i ruszają do otwartego autokaru. Jako ostatni dołącza Waldemar Fornalik. Około 21:30 można ruszać w miasto. Jeszcze przed odjazdem Mateusz Mak celuje z górnego pokładu piwem w usta jednego z fanów. Prawie trafia – piwo wlewa się za kołnierz. I apel kierowcy, by jednak tak nie skakać, bo pójdzie zawieszenie i nigdzie nie dojadą. Race odpalone, jazda w miasto.
Gdzie piłkarze?!
Na miejscu pierwsi są fani. Gromadzą się na Placu Krakowskim. Autokar z piłkarzami dociera około 22:30 ale ku zaskoczeniu kibiców – jedzie dalej. Mnożą się teorie spiskowe. „Jadą na Rynek”, „Będą jeździć w kółko po całym mieście”, „Policja im nie pozwoliła wjechać na plac”. Duża część fanów rzuca się w pogoń za autobusem, robi się niebezpiecznie, bo wpadają wprost pod koła samochodów. Zaskoczeni kierowcy są w panice na widok takiego tłumu. Policjanci niby to widzą, ale jakby czekali na tragedię. Ktoś mówi, że w takim razie to pieprzy i idzie do domu. Zalany wyrostek wyrywa się z objęć dziewczyny, odpycha ją i ucieka – wprost pod drzwi radiowozu. Za chwilę wita go pan w kominiarce.
Feta jak feta. Trochę fajna, trochę straszna. Światło rac i smród prochu. Huki petard, brzęk tłuczonego szkła. Wielka radość, ale też strach, by nic nikomu się nie stało. Tuż przed 23 piłkarze dojeżdżają na Plac Krakowski. „Waldek King!” - niesie się przez Gliwice. Fani Piasta mają szczęście, bo dopisała pogoda. Zimna Zośka w tym roku była wyjątkowo ciepła, wieczorem jeszcze jest około 18 stopni, idealna pogoda, by się pobawić do późnego rana. Rano, na kacu, wciąż trudno będzie uwierzyć w to, co się stało. Co kwadrans słychać kogoś kto mówi, że to przecież niemożliwe, co się stało. Że jak to, Piast mistrzem? Szkoda, że tak często śpiewają o Legii. Reszta to już zapewne kroniki policyjne i poranny raport.
Wyjeżdżających gości żegna świetlny znak drogowy, który zazwyczaj podaje komunikaty o sytuacji drogowej. Tym razem wyświetla herb Piasta i oznajmia kierowcom, kto został mistrzem Polski.