Kiedy gasną światła, wszystko dzieje się bardzo szybko. Najwolniej na telebimie. Piknik zaczyna się kilka godzin wcześniej i kończy kilka godzin później.
Montmelo nie różni się niczym od małych miasteczek położonych niedaleko dużych miast. Pociąg z Barcelony, jak już wyjedzie na światło dzienne, przeszywa zielone przestrzenie. Dworzec kolejowy kameralny, z dwoma wyjściami. Tłum niesie we właściwą stronę, policjanci pilnują, żeby na stacji panował porządek. Kolorowy sznur ludzi wskazuje: na Formułę 1 to tam.
Dzień pierwszy. Niepotrzebny angielski
Hiszpanie mają hiszpański, piękne zabytki, wielowiekowe tradycje, krajobrazy i jeszcze Amerykę Południową, gdzie bez kłopotu się porozumieją. Angielski zaniedbali, do szczęścia pewnie niepotrzebny. Na peronie w stolicy Katalonii pod informacją o nadjeżdżającym pociągu wyświetla się "bilety na Formułę 1 nieważne" (Tickets for Formula One are not valid). Co autor chciał przez to powiedzieć? Trzeba poczekać na pierwszy pociąg, przy którym takiej adnotacji brakuje. Ten do Montmelo. Linie kolejowe właśnie tak, okrężną drogą, podpowiadają, żeby nie wsiąść do złego wagonu. Bilet na Grand Prix pozostanie ważny, tylko pasażer nie trafi na tor.
Przed dworcem w Montmelo jest wybrukowany placyk. Nie ma w nim niczego wyjątkowego. Ale trzeba przejść, więc po obu stronach wystawcy rozłożyli stragany. Kilka stoisk, ale towar ten sam. Koszulki Ferrari, Mercedesa, Red Bulla. Czyli trzech najszybszych stajni. Dalej przez miasteczko. Żyjące tak jak w każdy inny piątek. Spokojnie, niewzruszenie. Nieliczne znaki podpowiadają dalszą trasę. Za rondem rozwidlenie. Parę osób poszło w prawo, parę w lewo. Przez pola, obok cmentarza, wśród drzew. Zupełnie jakby nie miało się tutaj ścigać 20 najlepszych kierowców świata.
Nieoddany hołd
Do drugiego treningu jeszcze dużo czasu. Przed wejściem trwa fiesta. Krótki przegląd lokalnych kulinariów. Hiszpańskie jedzenie, hiszpańskie piwo. Zero kiczu. Przy stolikach sami kibice F1. Najwięcej w koszulkach Mercedesa. Są też tacy, którzy musieli zjeździć trochę świata, a na pewno obejrzeć trochę wyścigów. Z flagami i w strojach wspominających Michaela Schumachera. Widać, że wysłużonych. Niemcy miłości do Sebastiana Vettela – w końcu czterokrotnego mistrza świata, do Schumiego brakuje mu trzech tytułów – nie okazują. Przynajmniej w Hiszpanii. Za to do Ferrari chętnie, robi to wielu. Czerwień, żółć i czarny rumak. Można popuścić wodze fantazji.
Na kasie biletowej naklejona ulotka. Czarno biało zdjęcie, ze zbliżeniem na twarz Ayrtona Senny. I napis SENNA. E czerwono-biało-czerwone, w barwach austriackiej flagi. Grand Prix Hiszpanii jest pierwszym po 30 kwietnia i 1 maja. Dwóm datom, po których F1 ogarnęła żałoba. 25 lat temu na Imoli w kwalifikacjach zginął Roland Ratzenberger. Dzień później Ayrton Senna. Jechał ze schowaną w bolidzie austriacką flagą. Chciał oddać hołd Austriakowi. Nie dojechał i nie oddał. Każdy może zrobić to za Brazylijczyka. W tym okienku wyposażą we flagę przedzieloną na dwie: austriacką ku pamięci Ratzenbergera i brazylijską z szacunku dla Senny.
Trybuny otwarte dla pasjonatów
Zegar na wysokiej wieży odmierza czas. Co do sekundy, choć w Formule1 na pomiar z taką niedokładnością nie wolno sobie pozwolić. Pokazuje 15:00. Telebim na prostej za zakrętem nr 8 rzuca ujęcie na pierwsze bolidy. Już ich nie ma, za to w oddali, za murem oddzielającym prostą startową coś przemknęło. Pół minuty i warkot silnika zapowiada pojawienie się maszyny. Czarnej, to ze stajni Haasa. Za nią druga taka sama, z drugim kierowcą od Gene Haasa, amerykańskiego biznesmena.
Piątek to najluźniejszy dzień. Na trybunach garstka pasjonatów. Wejść nawet nikt nie pilnuje, każdy bilet uprawnia (przynajmniej nieoficjalnie) do oglądania sesji z trybun. Jeszcze mniejsza garstka pasjonatów wytrwa do końca dnia i obejrzy kwalifikacje Formuły 2, Formuły 3 i trening Porsche Mobil 1 Supercup.
Dzień drugi. Żyj na Maxa
Formuła 1 nie jest dla śpiochów. Początek trzeciej, ostatniej sesji treningowej w samo południe. Budzik nastawiony kilka godzin wcześniej, trzeba zająć miejsce. Już wybrane: trawnik przy prostej za zakrętem nr 8. Śniadanie, spacer na dworzec, dojazd pociągiem, więcej niż kilkanaście minut spaceru na tor. W przedziale kolorowe towarzystwo. Grupa Holendrów ubrana w koszulki w sam raz na wieczór kawalerski. Pomarańczowe, z przodu białe rysunki piwa, kobiecych piersi i bolidu. Z tyłu napis "żyj na Maxa" (Live life to Max). Kibicują Maxowi. Verstappenowi, najmłodszemu zwycięzcy wyścigu w historii, chłopakowi, dzięki któremu F1 wróci do Holandii na Zandvoort.
Jak z filmu ze Stallonem
Niebo pochmurne, nawet kierowcy otrzymali dodatkowy komplet "deszczówek". Wejście betonową promenadą prowadzi pod sam tor, na prostą między zakrętami trzecim i czwartym. Do bariery. Nie ma tutaj trybun, jest ogrodzenie, żwir, a kilka-kilkanaście metrów dalej właśnie pędzą bolidy F3. Zielone zbocza, szare niebo, głośne wyścigówki. Obraz jak z "Wyścigu", ale nie tego z Nikim Laudą i Jamesem Huntem. Z nakręconego ponad dekadę wcześniej o tym samym tytule. W roli Joe Tanto, doświadczonego kierowcy Sylvester Stallone. Jest jak na planie filmowym, tyle że to nie fikcja.
Dla zabicia czasu, po wyścigu F3 a przed wyjazdem na trening najszybszych pojazdów świata, po torze krążą klasyki F1. Stare bolidy, trochę jak z komiksów. Przednie koło mniejsze od tylnego, kształty dalekie od dzisiejszych. Jeżdżące muzeum.
Po treningu kwalifikacje Porsche Mobil 1 Supercup (podczas Grand Prix Hiszpanii jeżdżą cztery kategorie), parada kierowców F2 i najważniejszy punkt programu. Kwalifikacje. Mijają szybko jak wszystko, co na Formule 1. Godzina podzielona na trzy sesje jakby trwała kilkanaście minut. A wszystkich było widać przez ułamek sekundy. Najszybciej przemknął jadący po Pole Position i rekord toru Valtteri Bottas. Na wyjściu żegna kapela. Uderzają rytmicznie w bębny. Do zobaczenia jutro.
Wieczór mija spokojnie i przyjemnie. Na posiłku u Luisa Suareza. Chalito przy Rambla de Catalunya to jego restauracja. Kelnerka nie za bardzo rozumie i mówi po angielsku, ale jakoś odpowiada zapytana, czy piłkarz Barcelony tam bywa. – Przychodzi, ale rano – tyle da się zrozumieć.
Dzień trzeci. Pelouse znaczy piknik
Budzik przerywa sen o 7:30. Bez śniadania, prosto do pociągu. W plecaku kupione dzień wcześniej jedzenie i butelki wody. Na peronie wszystkich łączy jedno. Jadą do Montmelo, czekają na ten sam pociąg. Wagony pełne, pustoszeją na małej stacji. Sklepikarze na ten dzień sklepy przenieśli na główną ulicę. Stoły zastawione butelkami wody i bagietkami. Tańsze niż w Barcelonie, nie ma przebitek. Najbardziej chodliwy towar: napoje. Rzesze kibiców (ponad 87 tysięcy) ciągnące na Circuit de Barcelona-Catalunya zachęcają Świadków Jehowy i protestujących. Tworzą szpaler z banerów z wizerunkami, jak informują, więźniów politycznych Katalonii.
Ponad pięć godzin do wyścigu. Kolejki przy bramach wejściowych dłuższe niż wcześniej, kontrole plecaków dokładniejsze. Ale z głową. Po schodach wchodzi kibic ze zgrzewką wody.
Pięć godzin do wyścigu: pelouse, z francuskiego trawnik, z hiszpańskiego strefa obsiana trawą m.in. na torach wyścigowych, między zakrętami numer siedem, osiem i dziewięć pełna. Na samej górze zbocza, przy ścieżce, kibice z namiotami, kocami, krzesełkami kempingowymi. Na pochyłej trawie siedzą i leżą na kocach, na kurtkach. Na ogrodzeniu wisi kilka flag. Trzy polskie, najwięcej holenderskich. Holendrów i Brytyjczyków widać i słychać najbardziej. Pierwsi mają Maxa, drudzy Mercedesa.
Trzy, dwa, jeden... start
Perspektywę kilku godzin siedzenia na trawniku łagodzą wyścigi niższych serii. W Formule 2 jeździ Schumacher. Syn Michaela, Mick. Jest przymierzany do F1. Jeździ też jedyna dziewczyna w F2, rezerwowa w F1 – Kolumbijka Tatiana Calderon. Różowy bolid to przypadek, takie barwy wybrał sobie sponsor. Cyfry przy kategorii się różnią, bez względu czy to F1, F2 czy F3, zwycięża od mety pozdrawia kibiców. Przejeżdża tak okrążenie. Tylko on macha, pozostali trzymają kierownicę. Zza zakrętu wychyla się Kolumbijka. Też wyciągnęła dłoń z kokpitu, żeby podziękować.
Duża wskazówka na wielkim zegarze zbliża się do "3". Pierwsze bolidy na torze. Zanim złapie je kamera na polach startowych, muszą na nie dojechać. Czas przyspiesza. 15:10. Ruszyli. Za betonową barierą mignęły odrzutowce, na telebimie wszystko jakby działo się wolniej. Pół minuty i już oklaski witają prowadzącego Lewisa Hamiltona. Wyprzedził na starcie Bottasa. Za Robertę Kubicą trzy bolidy. Tak długo nie zostanie. Obok para Hiszpanów słodko śpi na kocu. Reszta jak w transie odwraca głowę z prawej do lewej. I tak kilkanaście razy na minutę. A okrążeń ubywa. Na chwilę czas spowalnia wyjazd samochodu bezpieczeństwa. Potem znów przyspiesza.
Zwyciężył Brytyjczyk, Williamsy znów ostatnie. Emocji jak na Hiszpanię dużo, jak na realia F1 – mniej.
Kawałek opony do kieszeni
Wszyscy kierowcy przejechali już okrążenie zjazdowe. Jako ostatni brawa otrzymuje Kubica. Kiedy tor pustoszeje, zalewa go masa kibiców. Pędzą pod podium, żeby zobaczyć jak Hamilton odbierze nagrodę za zwycięstwo. Jutro w swoim łóżku przytuli ją 5-letni Harry cierpiący na mięsaka Ewinga, najgorszego z raków kości. Bolid, który czeka w kolejce do ważenia, też jutro zaparkuje u Harry'ego.
Niektórzy zamiast oglądać Hamiltona na podium wolą pójść jego torem jazdy. Zgodnie z ruchem wskazówek zegara oddalać się od startu/mety. Na asfalcie i poboczach leżą skrawki gumy. Pamiątka po niszczących się oponach. Pola startowe oblegane jak przed startem przez mechaników. Prosta matematyka i można usiąść w miejscu, z którego startował idol. A od 1991 roku trochę mistrzów stąd ruszało. Pierwszy wyścig na torze Catalunya wygrał Nigel Mansell, Michael Schumacher aż triumfował aż sześciokrotnie, najwięcej razy ze wszystkich.
Wzdłuż Pit Lane setki przyklejonych do ogrodzenia. Najwięcej przy garażu z wielkim KUB wymalowanym na asfalcie. "Robert Kubica! Robert Kubica!" śpiewają niezmordowani. Jedna z pracownic Williamsa wyciąga telefon i nagrywa. Tata z aparatem zawieszonym na szyi i jego córka przez siatkę wpatrują się w opustoszały garaż i krzątaninę obsługi technicznej. Chłopak z obsługi zespołu, na prośbę o wspólne zdjęcie, pyta ochroniarza, czy wolno. Ochroniarz mówi, że tak. Wolno przeskoczyć przez murek, żeby fotografii nie zepsuła perspektywa ogrodzenia.
Hołd do oddania
Kilku mechaników pcha bolid oznaczony numerem 88. Ten, w którym jechał Kubica. Na drugim końcu Pit Lane stoją maszyny. Co chwilę ktoś podchodzi, wsuwa podnośnik i kilka osób pcha bolid na wagę. Zważony, z powrotem na asfalt i do garażu. Kierowcy już odpowiadają na pytania dziennikarzy, zaglądają do mediów społecznościowych. Zespoły nie wszystko muszą pakować, jeszcze testy w Barcelonie. Może pożegnalne. A potem luksusy Monako.
W 1974 roku Grand Prix Hiszpanii było pierwszym zwycięskim Nikiego Laudy. Odszedł kilka dni po tegorocznym wyścigu, kilka dni po hołdzie dla Ayrtona Senny i Rolanda Ratzenbergera. Za rok Hiszpania może oddać kolejny hołd. O ile zmieści się w kalendarzu.