Przed poprzednią walką Macieja Sulęckiego w Stanach Zjednoczonych – tą wygraną, z Gabrielem Rosado – odwiedziliśmy z kamerą mieszkającego pod Nowym Jorkiem Adama Kowanckiego. Z całego arsenału ciekawych opowieści i przemyśleń jeden cytat wrył mi się w pamięć najmocniej, bo – choć oczywisty – to nikt nigdy tak celnie bokserskiego losu nie podsumował.
"Piłkarz przegra mecz i ma za kilka dni następny. Tenisista gra turniej za turniejem i okazja do rewanżu czy przełamania przychodzi bardzo szybko. My wspinamy się latami, a kiedy ktoś w końcu nas pokona, spadamy błyskawicznie w dół. Czekamy miesiącami, latami. Czekamy na szansę by się odbudować. I nie do końca to od nas zależy, czy w ogóle ją dostaniemy."
Tak to właśnie wygląda. Sobota. Wszystko jest jasne, trzeba "tylko" wygrać. Mistrzostwo świata, kolejne pojedynki w Stanach Zjednoczonych, miliony dolarów. Wszystko to na wyciągnięcie rąk Sulęckiego, ale ręce Demetriusa Andrade okazały się i dłuższe, i szybsze, więc tą dobrą przyszłość sobie z łatwością wyrwały. A Sulęcki obudził się w niedzielę w krainie pytań bez odpowiedzi. Z kim? Za ile? Gdzie? Co dalej?
To była zła walka – ale takie zdania łatwo się pisze spod ringu. Spod ringu to wyglądało, jakby Maciek wyszedł na mecz z Wolverhampton, a dostał Liverpool. Zupełnie innego rywala niż tego, na którego się szykował. Bez pomysłu, bez planu i z ulatującą z rundy na rundę nadzieją na choćby jeden solidny cios, który zrobi wrażenie na Andradem. Jak nie Sulęcki.
To była zła walka, ale mam nadzieję, że Maciek nie zostanie teraz sam, a pytania szybko doczekają się odpowiedzi. I to nie tylko pytania o przyszłość oraz możliwości samego zawodnika, ale całego polskiego boksu. Popatrzcie na youtubie, jak przygotowywał się do pojedynku w Providence mistrz świata. Sale treningowe z kopułami tlenowymi, technologie najnowszej generacji i… lekarze wątpliwej reputacji. Tego ostatniego rzecz jasna nie pochwalam. Współpracy z Victorem Conte, aferzystą z BALCO, powinien się wstydzić i Andrade, i cały zawodowy boks. Ale kierunek – jeśli marzy się o mistrzostwie świata – jest jasny. Bieganie po schodach fajnie wygląda w filmach o Rockym Balboa, ale te filmy swoje lata już mają. Dziś trzeba gonić… ale świat. Na każdej płaszczyźnie.