| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
W ostatnich dniach okienka transferowego Patryk Tuszyński zamienił Zagłębie Lubin na Piasta Gliwice. W ostatnim spotkaniu Miedziowych, właśnie przeciwko lubinianom już nie zagrał. – Wiedziałem, że na drugi dzień podpiszę kontrakt – mówi w rozmowie z TVPSPORT.PL. W barwach mistrza Polski może zadebiutować w sobotnim spotkaniu z Lechią Gdańsk. Transmisja spotkania od 17:00 w TVP SPORT, TVPSPORT.pl i w aplikacji mobilnej
Mateusz Miga, TVPSPORT.PL: – Co sobie myślałeś patrząc na mecz Zagłębia z Piastem? Śledziłeś to spotkanie z poziomu trybun.
Patryk Tuszyński: – W trakcie tego meczu jedną nogą byłem już w Piaście. Wiedziałem, że na drugi dzień podpiszę kontrakt, więc po części kibicowałem gościom. Z perspektywy trybun mogłem zauważyć, że Piast to dobrze zorganizowana drużyna, co cechowało ich w poprzednim sezonie. Zagłębie dłużej było przy piłce, ale nic z tego nie wynikało.
– Długo był grany temat tego transferu?
– Nie, rozegrało się to w niespełna dwa tygodnie. Przed meczem z Legią dostałem telefon od prezesów Piasta, potem zadzwonił jeszcze Waldemar Fornalik. Pytali, jak do tego podchodzę. Była już końcówka sierpnia, więc wiele czasu do zastanowienia nie było. Z żoną pomyśleliśmy dwa, trzy dni i zdecydowaliśmy się na przeprowadzkę.
– Bartosz Rymaniak mówił, że odetchnął po wyprowadzce z Lubina ze względu na panującą tam atmosferę.
– Rzeczywiście, specyfika tego klubu sprawia, że piłkarzom nie jest tam łatwo. Nie chodziło tylko o Bartka, ale też o innych piłkarzy, których kibice uważali za kozłów ofiarnych. Wielu z tych zawodników po odejściu z Zagłębia w innych klubach odgrywało kluczowe role, a Bartek jest jednym z przykładów.
– A jak to wyglądało w twoim przypadku?
– Chyba też nie byłem ulubieńcem kibiców, ale miałem też swoich zwolenników. Zawsze zostawiałem serducho na boisku i zostało to docenione. Przez te dwa lata miałem tam momenty lepsze i gorsze, ale koniec końców cieszę się, że zmieniłem klub. Być może potrzebowałem już nowego klimatu.
– Lepszy miałeś drugi sezon w którym zdobyłeś 10 bramek.
– Wynikało to też z tego, że zdecydowanie więcej grałem. W pierwszym sezonie nie było łatwo wkomponować mi się do składu. Wkrótce zwolniono trenera Stokowca, trener Lewandowski miał inną wizję i częściej stawiał na Jakuba Maresa. Pod koniec sezonu udało mi się jednak wywalczyć miejsce i od początku nowych rozgrywek grałem już we wszystkich meczach. Zdobyłem 10 goli, a dwucyfrowa liczba bramek to odpowiednie minimum dla napastnika.
– Ben van Dael miał projektować akademią, a skończył jako trener pierwszej drużyny. Jak go odnajdywałeś?
– Wystarczył tydzień, dwa tygodnie, by zorientować się, że to fachowiec w swojej dziedzinie. Treningi z nim to była sama przyjemność, a i wyniki od razu poszły w górę, dzięki czemu udało się awansować do górnej ósemki. Treningi nie były łatwe, ale polegały głównie na grze w piłkę, więc wszyscy przychodzili z uśmiechem na twarzy. Wielu zawodników w tym czasie zrobiło postęp, a ofensywni piłkarze strzelali sporo goli.
– Przed Zagłębiem dwa lata spędziłeś w tureckim klubie Caykur Rizespor. Mariusz Pawełek mówił, że w Rize czuł się bardzo samotnie.
– W moim wypadku było zupełnie inaczej. Mieliśmy fajną paczkę obcokrajowców, bardzo się z sobą zżyliśmy i spędzaliśmy razem wiele czasu. Byliśmy tam z partnerkami, ja z żoną, w Turcji urodziła się moja córeczka. Poza aspektem sportowym byłem z tego pobytu bardzo zadowolony. Liga turecka jest o wiele lepiej zorganizowana niż nasza. W klubach są ludzie od wszystkiego. Ty wychodzisz tylko z domu kosmetyczką i o nic innego nie musisz się martwić.
– A zwyczaje?
– Jak nam nie szło to do szatni przychodził miejscowy duchowny i dochodziło do zabicia owieczki. Mała ceremonia, krótka modlitwa i po wszystkim.
– Pomagało?
– Raz pomogło, ale za drugim razem nie, bo spadliśmy z ligi.
– Tobie generalnie znacznie lepiej szło w rozgrywkach o Puchar Turcji.
– Tak, ale wynikało to z tego, że częściej dostawałem tam szansę na grę. O miejsce w podstawowym składzie nie było łatwo, bo rywali miałem naprawdę dobrych. Leonard Kweuke czy Deniz Kadah to klasowi napastnicy. Grałem więc głównie w meczach pucharowych i mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że gdy dostałem szansę, pokazałem, że można na mnie liczyć. Z perspektywy czasu nie żałuję wyjazdu do Turcji. Wychodzę z założenia, że trzeba kuć żelazo póki gorące, więc nad ofertą z Turcji nie musiałem się długo zastanawiać.
– Trenera Hikmeta Karamana możesz porównać do któregoś z polskich szkoleniowców?
– Nie. Z opowieści ludzi grających w Niemczech wydaje mi się, że podobnym trenerem był Felix Magath. Ciężkie treningi, dużo biegania – identyczna sytuacja. Trener Karaman całe życie mieszkał w Berlinie, więc zaczerpnął nieco z niemieckiej szkoły.
– Ale to w Jagiellonii miałeś swój najlepszy czas. W sezonie 2014/15 strzeliłeś 15 goli.
– A jeszcze warto pamiętać, że większość sezonu spędziłem na boku pomocy, bo w wyśmienitej formie był wówczas Mateusz Piątkowski i to on grał w ataku. Ja zacząłem grać na tej pozycji dopiero pod koniec sezonu, szczególnie w rundzie finałowej. Dobrze to wyglądało, a zakończyło się powołaniem do reprezentacji.
– Do Jagielloni ściągnął cię Michał Probierz. Wcześniej spotkaliście się w Lechii i tam chyba tylko on w ciebie wierzył.
– Chyba tak. Po transferze z Kluczborka trudno było mi się przebić. Trenerzy Paweł Janas czy potem Bobo Kaczmarek nie widzieli mnie w składzie, stąd roczne wypożyczenie do Sandecji. Po pół roku zadzwonił do mnie trener Probierz, który objął Lechię. Powiedział, że obserwował moje występy i chce mnie w Gdańsku. Wtedy zacząłem piąć się w górę.
– Co zapamiętałeś ze współpracy z Bobo Kaczmarkiem i Pawłem Janasem?
– To specyficzne jednostki. Trener Kaczmarek co chwilę rzucał anegdotami, które były dosyć śmieszne. Trener Janas dla odmiany nie mówił prawie nic. Większość rzeczy robili za niego asystenci, on stał z boku i był bardziej kimś w roli menedżera.
– Probierz nie chciał cię do Cracovii?
– Mamy cały czas kontakt, często piszemy, rozmawiamy ze sobą, ale tematu transferu nie było. Napisał do mnie po przejściu do Piasta i gratulował transferu.
– Wydawało się, że z Piasta odejdzie Piotr Parzyszek. Teraz wygląda na to, że zostanie i będziecie walczyć o miejsce.
– Ja już jak przychodziłem to wiedziałem, że Piotrek zostanie i będzie nas dwóch. Być może dostaniemy czasem szansę, by zagrać razem? Z tego co pamiętam trener Fornalik lubi stawiać na grę dwójką napastników, tak ustawiał zespół Ruchu i wierzę, że teraz może być podobnie.
– Musicie bronić honoru polskich napastników, bo niewielu ich strzela w Ekstraklasie.
– To prawda, szczególnie teraz, gdy Ekstraklasę opuścił Marcin Robak. Mało polskich napastników w naszej lidze.
– Stawiasz sobie jakiś cel?
– Każdy napastnik jest rozliczany z goli, a mnie zadowoli każdy dwucyfrowy wynik.
– Szybko zaaklimatyzowałeś się w Piaście?
– Słyszałem, że panuje tu rodzinna atmosfera i po tych kilku dniach mogę to tylko potwierdzić. Ja generalnie nie mam problemu z wchodzeniem do nowego zespołu i podobnie było w Turcji.