| Czytelnia VIP

Pan Bohdan. Mistrza Tomaszewskiego wspomina żona legendarnego komentatora...

Maj 1967. Korty Warszawianki, z żoną Izabellą kilka godzin po wyjściu z USC (Fot. Archiwum domowe)
Maj 1967. Korty Warszawianki, z żoną Izabellą kilka godzin po wyjściu z USC (Fot. Archiwum domowe)

Są takie odejścia, które dają nowy rodzaj obecności…

DALSZĄ CZĘŚĆ PRZECZYTASZ POD REKLAMĄ

Osiem lat temu, 27 lutego 2015 roku, pożegnał się z nami na zawsze. Trudno w to uwierzyć. Nie pogodzi się z tym nigdy Izabella Sierakowska-Tomaszewska, żona legendarnego komentatora. Pytana przez wielu, co jest w życiu najważniejsze, mówi staroświecko: dobre imię! Tylko to po nas zostaje. Ale na nie trzeba zapracować. A jak się trzeba zawsze zachowywać? Jak należy! To było credo na dworze dziadków.

Warszawa. Kawiarenka przy Dzikiej. 14 lutego 2020 roku.

Jerzy Chromik, TVPSPORT.PL: – Kłaniam się! Pozwolę sobie wręczyć tę białą różę, choć może pan Bohdan przyniósłby… czerwoną.
– Dziękuję pięknie. Aaaa, to dziś tak zwane Walentynki…

– Podejrzewam, że Państwo byli jak najdalej od obchodzenia tego dziwnego święta, zwanego dniem zakochanych?
– Raczej tak.

– Zacznę z pewną nieśmiałością - za kilkanaście dni minie 8 lat od odejścia pana Bohdana.
– Chce pan jakiś materiał zrobić? Wzięłam dwie pamiątkowe płyty z nagranym jego głosem.

– Chętnie pożyczę, ale chciałbym usłyszeć przede wszystkim pani wspomnienia ze wspólnego życia…
– Boże. Moja wspomnienia… To bardzo miło, że ktoś jeszcze chce tego słuchać. Oczywiście, proszę pytać. Z tym, że gdyby trzeba było coś więcej, to mamy te nagrania. Bo wie pan, czas leci, co prawda nie mam zaników pamięci i wszystko jest OK, ale to przecież już ponad pół wieku.

– Ślub był w 1967, a poznanie? Pewnie po igrzyskach w Tokio?
– Nie, wcześniej. Bodaj koniec 1961.

– Czyli po Rzymie.
– Byliśmy razem w 1962 w Belgradzie na mistrzostwach Europy w lekkiej atletyce. Ja prywatnie, a Bohdan służbowo.

– Z błogosławieństwem szlacheckiego domu?
– Miałam bardzo specyficznych rodziców. W domu obowiązywała szczerość rozmów, bez nacisków starszych. Nie byłam już wtedy dzieckiem, nawet nie byłam już nastolatką.

– 20 lat, a może mniej, jak w refrenie piosenki.
– Tak, i tata mi powiedział: moja droga, zrobisz jak uważasz. Nie, żeby miał zastrzeżenia do Bohdana jako człowieka. Wiedział, kim jest. Powiedział mi: - To jest mężczyzna, który ma zobowiązania rodzinne. To nie jest odpowiednia partia dla ciebie. Dopóki jesteś w moim domu, na moim utrzymaniu, to stosujesz się do tego, co w naszym domu obowiązuje. Jesteś jednak dorosła i decyzja należy do ciebie. No to podjęłam tę decyzję…

– Byle jak, ale się zachowuj. Tak było?
– Nie do końca. Jak nie wiesz jak, to zachowaj się tak jak należy.

– Gniew ojca jest trudny do zniesienia, ale miłość silniejsza!
– Łatwo nie było. Przez rok tata udawał, że mnie nie zna. Był obrażony na jedynaczkę. Miałam kontakt tylko z mamą.

– Aż przyszło pojednanie…
– Skończyło się zabawnie. Z biegiem lat panowie się zaprzyjaźnili, a pod koniec życia mego taty przeszli na „ty”.

– Trochę to trwało.
– 53 lata. Całe moje dorosłe życie.

– A w małżeństwie 48.
– Do złotych godów trochę zabrakło. A powiem panu, niech stracę, co w każdym związku jest niezbędne. Najważniejszymi składnikami uczucia są przyjaźń i wzajemne zaufanie. Przecież my bywaliśmy bez siebie po kilka miesięcy, a nigdy nawet nie pomyślałam, co on robi, jak mnie przy nim nie ma. To uświadomiłam sobie dopiero, gdy odszedł na zawsze.

– 53 lata wielkiego uczucia. Skąd wiem, że wielkiego? Było w 2014 spotkanie Klubu Tyrmanda przy Krakowskim Przedmieściu, z Państwa udziałem. Pan Bohdan miał już kłopoty z chodzeniem. Tam zobaczyłem scenę, którą do dziś mam przed oczyma. Zanim wstał, pani pomogła mu dosunąć lewe kolano do prawego…
– No wie pan, starość to jest wyzwanie. I sprawniejszy musi pomagać temu mniej sprawnemu w każdej minucie, aż do końca. Ostatnie dwa, trzy lata były już ciężkie. Miał pamięć, sprawność umysłową do końca, ale po wypadku w domu, gdy przewrócił się z chodzikiem, miał złamaną kość udową.

– Najgorsze, co może się zdarzyć w tym wieku.
– Tak. To był poniedziałek. Zawsze wieczorem przychodzili z redakcji sportowej Polskiego Radia, by nagrać cykliczny komentarz "Z dystansu". Stąd pamiętam.

– On też imponował pamięcią…
– Pamięć miał jak… słoń! To się w głowie nie mieści. A w jego mieściły się nazwiska i rezultaty sprzed dziesięcioleci.

– Tylko chodził coraz wolniej…
– W ostatnich latach trudno było zaakceptować, że tak mało zostało z tego wysportowanego, sprawnego mężczyzny. Przez całe życie był w ruchu. To było dokuczliwe. Nie mogę jednak powiedzieć, że się poddał, bo nie.

– Przez ponad 60 lat pracował w radio. W radio, bo kiedyś nie mówiło się w radiu…
– Tak. Teraz wszyscy mówią skrótami albo takimi dziwolągami językowymi. To niby z angielszczyzny i Internetu się bierze. To jest przerażające. Muszę to panu powiedzieć. Jak czasami oglądam coś w telewizji, głównie filmy zagraniczne, to zauważyłam, że w tłumaczeniach jest nieprawidłowość. Wszyscy są na "ty". A przecież w angielskim jest nie tylko forma "you", ale też forma "you mister" taki i taki. To jest dziwaczne, że wszyscy są na "ty". To odbiera resztki szacunku. Nie może być tak, że każda granica jest przekroczona. Ale takie mamy czasy.

– Walka ostatnich Don Kichotów z kolejnymi farmami wiatraków.
– Niestety, ale tak. Wszystko prymitywnieje. Coś okropnego. Zaczęło się od telewizji, a resztę zrobił Internet.

Bohdan Tomaszewski na kortach Legii podczas meczu Polska – Wielka Brytania (fot. PAP/Stanislaw Dabrowiecki)
Bohdan Tomaszewski na kortach Legii podczas meczu Polska – Wielka Brytania (fot. PAP/Stanislaw Dabrowiecki)

– Słowa są jak zaklęcia.
– Mega, to jest chyba najmodniejszy zwrot. Mega!

– Choroba przenoszona głównie drogą mikrofonową.
– Coś w tym jest! Poleci w świat i rozmnaża się przez pączkowanie. Udzielałam korepetycji z języka polskiego, analizowaliśmy "Pana Tadeusza" i okazało się, że dziecko nie rozumiało większości słów. Literatury klasycznej już nikt nie czyta, bo jest niezrozumiała. Kulturowo prymitywniejemy.

– Ponoć pan Bohdan został kiedyś poproszony przez młodego komentatora o recenzję transmisji i odpowiedział – było nieźle, ale musisz więcej czytać!
– To bardzo możliwe, bo Bohdan zawsze polecał młodszym kolegom czytanie literatury pięknej.

– Znikąd ratunku, znikąd pomocy?
– No, a jak zdamy się już całkowicie na sztuczną inteligencję? To dopiero będzie! No, ale niech pan mnie pyta o męża, bo ja tylko gadam na okrągło.

– Ta rozmowa jest jak szemrzący strumyk. A teraz nie umiemy już słuchać…
– Ja miałam często kontakty ze starszymi, tak interesująco opowiadającymi, że mogłam tylko słuchać! Środowisko rodziców było artystyczne, to byli ludzie zanurzeni w kulturze. Potem z Bohdanem bywaliśmy przez wiele, wiele lat wieczorami w SPATiF-ie. Janusz Minkiewicz miał stolik, do którego nas zapraszał. Znał mnie od dziecka, bo chodził z tatą do szkoły. Z czasem upoważnił mnie do bycia na "ty", aczkolwiek traktował mnie jak córkę. Chłonęłam ich rozmowy jak gąbka. A oni dyskutowali przy kieliszeczku. Ja byłam "przy kierownicy", więc nie piłam. Teraz już nie ma z kim rozmawiać. Niestety. To jest przerażające, jak znika inteligencja. Z mojego pokolenia tylu już odeszło i została pustka!

– A młodzi nie garną się do starszych, ostatnich co na poziomie zostali…
– Oni mają inny styl bycia, życia, zainteresowań. To jest inny świat!

– Dziwny świat?
– Nie bardzo umiem się w ten świat włączać. A w moim wieku nie widzę specjalnego powodu, by usiłować za nim nadążyć.

Lubaczów. Radioodbiornik w kawiarni oczywiście na pierwszym planie (Fot. Archiwum domowe)
Lubaczów. Radioodbiornik w kawiarni oczywiście na pierwszym planie (Fot. Archiwum domowe)

– Znam pani opowieści o mieszkaniu z rodzicami w lokalu z przeciekającym dachem w Sopocie, o chodzeniu w trampkach po kopnym śniegu w Zakopanem. A gdzie zamieszkaliście z panem Bohdanem w Warszawie?
– Na początku mieszkałam u koleżanki, bo Bohdan był w trakcie rozwodu i pomieszkiwał na Jelonkach w domu studenckim. Potem wynajęliśmy kawalerkę na Brazylijskiej.

– Mistrzowska oferta. Dla ciebie tam mieszkanko mam…
– Całe 25 metrów kwadratowych, z kuchnią i łazienką. Do tego mój pies, skrzyżowanie doga z bokserem. Wariat kompletny.

– Jedyny powiernik, bo pan Bohdan żył od transmisji do transmisji.
– Ciągle gdzieś w świecie. A ja też miałam przygodę…

– Nie na Mariensztacie, a na Saskiej Kępie.
– Byłam często sama. Przychodziła czasami mama, zapukał listonosz, aż pewnego dnia zadzwonił ktoś obcy. Zamknęłam psa w pokoju i ufnie otworzyłam drzwi mieszkania. Człowieczek średniego wzrostu, w bereciku, zapytał, czy zastał pana Bohdana, choć pewnie dobrze wiedział, że nie ma, bo słyszał go w radio. Gdy odpowiedziałam zgodnie z prawdą, rzucił się na mnie i zaczął mnie dusić. Nie wiem, czy z pobudek erotycznych, czy rabunkowych. Szarpałam się, bo byłam wysportowana, a cofając się, nacisnęłam klamkę. Uwolniony pies rzucił się na intruza. Uratował mnie, choć nie był psem obronnym, tylko bardzo groźnie wyglądał. Odciągnęłam go za smycz, a napastnik uciekł. Siedziałam potem dobre pół godziny z papierosem na kanapie, bo nie mogłam się ruszyć z wrażenia. Nogi miałam jak z flaneli. Po powrocie Bohdana opowiedziałam mu o zdarzeniu, a on spokojnie oświadczył, że źle zrobiłam, przeszkadzając psu, bo gdyby ten zagryzł intruza, to przynajmniej wiedziałby, kto to był, a tak to szukaj wiatru w polu.

– Pewnie bała się pani przyznać do błędu.
– No nie, przyznałam się po kilku dniach. Założyliśmy potem wizjer.

– Listonosz dzwonił zawsze dwa razy?
– Różnie. Ale pamiętam, że byłam trochę oburzona na Bohdana za te pretensje, że pies nie zagryzł napastnika.

– Ciekawy przypadek do rysu charakterologicznego. Pan Bohdan, dżentelmen w każdym calu. Miłość od pierwszego wejrzenia?
– Nie, spotykaliśmy się początkowo w szerszym gronie, było to towarzystwo wywodzące się z redakcji "Szpilek". To był Kazio Marianowicz, Anatol Potemkowski. Oni znali i lubili Bohdana.

– W miarę upływu czasu stawał się więc mężczyzną pani życia. Czy tak?
– Kończył wtedy swoją książkę, jedyną, której nie pisałam ręcznie. To była "Kariera z kolcami" O Krzyszkowiaku.

– Nie pisał jej na maszynie?
– Nie, Bohdan zawsze dyktował. A ja pisałam ręcznie.

– Będąc po kursie stenografii?
– Nie, nie po stenografii. Bohdan dyktował felietony, a ja tak sobie myślałam, nie podejrzewając jeszcze finału, że jak się nauczę pisać na maszynie, to będę to już robiła zawsze. Potem Bohdan miał już maszynistki, które mu wszystko przepisywały.

– Jak Włodek Szaranowicz.
– Tak? A wie pan, jak poznałam Włodka? Chodziliśmy na lekcje angielskiego na ulicy Foksal. Byliśmy nawet w jednej grupie. Aż pewnego dnia zobaczyłam go w radio, gdzie próbował stawiać pierwsze kroki. Startował w wyścigu o etat.

– A wracając do tych 53 lat z panem Bohdanem. Jak przeskoczyła ta iskra uczucia?
– Wie pan, po tylu latach... Kto by to pamiętał? Na pewno początkowo podpadł mi, bo zlustrował mnie wzrokiem i nawet sobie pomyślałam, co on mnie tak ogląda. A cóż to jest? Targ koński? Trochę byłam wkurzona, używając języka obecnego.

– Powłóczystym wzrokiem?
– Tak to nie. Powiedzmy – od stóp do głów. Tata był wiceprezesem stowarzyszenia architektów. A w SARP-ie była stołówka w piwnicy. Chodziłam tam na obiady. Przychodzili wspólni znajomi i kiedyś zostaliśmy sobie przedstawieni.

– Miał długie chwile niepewności, czy on też zrobił na pani wrażenie?
– Był Sylwester w "Szpilkach". Przywiózł mnie Anatol Potemkowski. A Bohdan po balu mnie odwoził i utknęliśmy autem w zaspie nad Wisłą. Jakoś się odkopaliśmy i tak zostało.

– Połączył was sport i pomagał trwać w związku.
– Był na pewno spoiwem. Reprezentowałam sekcję narciarską CWKS Zakopane, choć mama trenowała w Gwardii Zakopane.

– Pan Bohdan nie mógłby chyba związać się z kobietą, która sportu by nie lubiła i nie czuła…
– Trudno mi powiedzieć, ale na pewno byłoby mu ciężko. Musiałby oddzielić sprawy zawodowe od życia codziennego. Dużo o sporcie dyskutowaliśmy, bywaliśmy razem na zawodach. A na balu pożegnalnym radzieckiej kulomiotki, nie pamiętam jak ona się nazywała, to był kawał baby, siedzieliśmy przy stoliku i podbiegł Janusz Sidło i poprosił, bym z nim zatańczyła, bo goni go Ruska! Bywały i takie śmieszne, absurdalne sceny.

– A mąż lubił tańczyć?
– Nie bardzo.

– Ruch nie przekładał się więc na taniec?
– Średnio. Na Balach Mistrzów Sportu przeżywałam męki, bo Bohdan nie tańczył, a mnie nikt nie ważył się prosić, poza ministrem sportu Reczkiem, który mi sięgał głową tylko do ramienia. Tańczyłam z nim, bo co miałam zrobić?

– A mąż komentował?
– Nie, a skąd!

– A co państwa różniło przez te długie lata? Czytaliście te same książki? Te same wiersze?
– Do poezji to dopiero ja go przekonałam. Czytał wcześniej głównie prozę. Literaturą interesował się jednak od zawsze. A mnie, jak byłam mała, tata czytał wiersze i je polubiłam. Potem z Bohdanem też czytaliśmy dużo poezji. Pomijam klasyków, Mickiewicza i Słowackiego, ale zaczytywałam się w Leśmianie i Lechoniu.

– Może dlatego było tak dużo poezji w transmisjach radiowych, a potem telewizyjnych…
– Nie umiem do tego się odnieść.

– To była przecież poezja przekazu!
– Może tak górnolotnie to nazywano. Na pewno uważał język za coś bardzo ważnego, o co warto dbać i co trzeba pielęgnować. Nigdy nie używał wulgarnych słów. One dla niego nie istniały…

– Nie przeklął przy pani ani razu?
– Nie, nigdy.

– A jak rozładowywał złość, gniew?
– Wyczuwałam stany jego napięcia emocjonalnego, ale nie miałam zwyczaju w nie ingerować. Zostawiałam go z nimi samego. Zawsze uważałam, że wchodzenie do sfery prywatności powoduje tylko wzrost napięć.

– Nie było nigdy cichych godzin i dni?
– Takich rzeczy nigdy nie było. Mieliśmy do siebie bardzo duże zaufanie. Bohdana często nie było. A jeżdżenie z rodziną było bardzo źle widziane. Poza Belgradem 1962 był jeszcze tylko wyjazd na zimowe igrzyska w Grenoble 1968. We Francji miałam sporo rodziny i bardzo mi zależało, żeby pojechać tam z Bohdanem. Po dużych bojach pojechaliśmy własnym samochodem. O paszport też przecież nie było mi łatwo. I jeszcze był Montreal 1976. Byłam u taty, a mąż dojechał służbowo relacjonować igrzyska.

– Panowie byli sobie nadal obcy?
– Może nie obcy, ale stosunki między nimi były chłodne. Tata zdawał sobie już jednak sprawę, że nie ma dla mnie odwrotu, bo minęło ponad 10 lat związku.

– Dzień ślubu cywilnego w 1967 był ważny?
– Niezapomniany. Prosto z USC pojechaliśmy na korty Warszawianki, bo Bohdan spieszył się na mecz Pucharu Davisa. Bodaj Polska – Brazylia.

– Mieszkaliście nadal na Brazylijskiej?
– Już nie. Na Gwardzistów, która teraz nazywa się tak jak przed wojną – Wilanowska.

– Włodek Szaranowicz, żegnając się z mikrofonem, powiedział – gdy słowo odchodzi, to muszę odejść i ja…
– Pięknie powiedziane. Pod koniec życia Bohdana bardzo martwiły i denerwowały u młodych kolegów dwie rzeczy: gonitwa myśli i nieuzasadnione niczym wrzaski przy mikrofonie. Uważał, że nie trzeba budować napięcia krzycząc. Wystarczy odpowiednio wymawiać odpowiednio dobrane do sytuacji słowa. A mamy teraz modę na wrzeszczenie do mikrofonu. Mnie to też denerwuje. To niepotrzebne. Na mnie wrażenie ma robić gra zawodnika, a nie komentator.

– Znalazłem piękną wypowiedź pana Bohdana: dopiero pod koniec kariery zrozumiałem, jak ważna w transmisji jest cisza i pauza…
– Stało się inaczej. Można tylko ubolewać.

– Mąż był pomocny w pani staraniach o odzyskanie dworu w Waplewie i przekazanie go Muzeum Narodowemu w Gdańsku?
– Bez niego byłoby to niemożliwe. Tylko jego znajomości na Wybrzeżu pozwoliły podpisać dokument zrzeczenia się roszczeń do majątku na rzecz państwa bez przeprowadzania postępowania spadkowego, choć jako jedynaczka miałam testament taty.

– Sprzedając majątek prywatnemu inwestorowi, nie musiałaby pani martwić się teraz o rewaloryzacje emerytury.
– Znajomi długo pukali się w głowy. Co ty? Miałabyś kasę! A my z Bohdanem zawsze uważaliśmy, że nie pieniądze są w życiu najważniejsze. W najtrudniejszych latach, gdy mąż po wprowadzeniu stanu wojennego odmówił pracy w Polskim Radio, imałam się różnych zajęć. Pracowałam jako ekspedientka w sklepie odzieżowym na Pradze, jeździłam do Francji opiekować się starszymi ludźmi. I jakoś wiązaliśmy koniec z końcem. Przetrwaliśmy zły czas z honorem. I to było najcenniejsze.

– Szkoła w Waplewie jest nadal pod opieką byłej właścicielki?
– Bywaliśmy tam z mężem na spotkaniach z uczniami. Raz opowiadał o spotkaniu z marszałkiem Piłsudskim w Alejach Ujazdowskich. Szedł w mundurku harcerskim z ojcem, a marszałek z adiutantem. Bohdan zasalutował. Zdziwiony naczelnik minął go, a potem odwrócił się i odsalutował! Ta opowieść zrobiła na uczniach duże wrażenie, bo mieli kogoś, kto opowiadał im tak jak o spotkaniu z Chrobrym. Dla nich czasy Piłsudskiego były przecież prehistorią.

– Czy mąż miał poczucie humoru? Wydawał się takim mistrzem w zawodzie, z dystansem do otoczenia…
– Miał dystans, ale na spotkaniach nie był ponurakiem. Nie był też specjalnym śmieszkiem, nie musiał brylować w towarzystwie. Wolał obserwować. Odpowiadał tylko, gdy był o coś pytany.

– A komentował zachowania innych po powrocie do domu?

– Tylko w cztery oczy. Wtedy szczerze można było mówić tylko w zaciszu swoich ścian, bo w towarzystwie zawsze mógł być ktoś, jak to się mawiało, ze spółdzielni "Ucho"! Trzeba było uważać.

– II Zjazd Wunderteamu. Spotyka się pan Bohdan z biegaczem Chromikiem i ciągnie opowieść. – Pamiętam, panie Jerzy, ten bieg. Ostatni wiraż, rów z wodą i wtedy pan wyłania się z tej gęstej mgły… A na to Chromik: – Panie Bohdanie, wtedy nie było mgły!
– Jego licencia poetica! Muszę panu powiedzieć, że Bohdan darzył szczególną atencją tych pierwszych powojennych sportowców. Oni mieli bowiem najciężej. Nie mogli na nic liczyć od państwa, a wygrywali z tymi, którym nie brakowało nawet ptasiego mleka.

– A teraz...
– Zdawało mi się, że z upływem lat będzie łatwiej znosić jego nieobecność, ale to nieprawda. Nie żebym wpadała w stany depresyjne albo histerię. To nie o to chodzi. Wracam wieczorem do domu i… jest pusto. Nie bardzo mogę to zaakceptować.

– Nie czeka ani kot, ani pies-obrońca…
– Nie, nie…Nie mogę już mieć zwierząt, bo często wyjeżdżam, choćby do Waplewa albo do brata ciotecznego pod Łodzią.

– Podróżuje pani własnym autem?
– Teraz już nie. Po mieście jeszcze jeżdżę, ale w dalszą trasę już się nie wybieram. To, co się dzieje na naszych drogach, to jest dom wariatów. Poza wszystkim innym. Auto sprawne, nieźle widzę, ale na zdrowy rozum biorąc, mając tyle lat ile mam, jestem zagrożeniem na drodze. Nie mogę, nawet jeśli bym bardzo chciała, mieć takiego refleksu, jak mając lat 30. Do widzenia. Kropka.

Spójrz mi prosto w oczy... (Fot. Achiwum domowe)
Spójrz mi prosto w oczy... (Fot. Achiwum domowe)

– Auto sprawne, ale jakie?
– W maju skończy 21 lat. Seat ibiza. Nigdy się nie popsuł. Tfu, tfu, tfu!

– Dobrze pamięta wszystkie niedozwolone manewry pana Bohdana i rozłożone bezradnie ręce?
– Nie wiem, jak dalece była to jego przywara, a jak dalece była to niechęć do pewnych rzeczy. Starsi bracia Bohdana to inżynierowie, ojciec też był inżynierem, a on powtarzał, że nie ma zdolności manualnych. Mógł sobie co najwyżej przybić palec do ściany.

– Nie wiedział pewnie, gdzie leży młotek w domu…
– Tak. W związku z tym, ja jako trochę zwariowana dziewczyna odpowiadałam za sprawy techniczne. Dlaczego? Bo tata potrafił zrobić wszystko, a ja się temu przyglądałam. I nauczyłam się zaradności. Jak stanęliśmy na drodze z Bohdanem, to on pytał: - Jak myślisz, kochanie, co to może być? Otwierałam maskę samochodu i patrzyłam, co to może być! Nauczyłam się na przykład uruchamiania auta, które nie chciało zapalić, dolewając odrobinę benzyny do filtra powietrza. A Bogdan chwalił sugerując, że powinnam otworzyć jakiś zakład mechaniczno-elektryczny.

– Taka kobieta to skarb!
– Dlatego w jednym z wywiadów nazwał mnie towarzyszem pancernym.

– Jeden z piękniejszych lapsusów językowych w sporcie to "zdolności manualne nóg" Jana Tomaszewskiego.
– Jan, a nie Bohdan! Mężowi przypisywano powiedzenia, których nie był autorem. Słynne "cudowne dziecko dwóch pedałów" to nie było jego skojarzenie.

– A wiedział, przez kogo cierpi?
– Kiedyś wiedziałam, ale teraz mi wyleciało z głowy. Nie Bogdan Tuszyński, to był ktoś inny…

– A pan Bohdan lubił się pośmiać ze swoich przejęzyczeń?
– Pamiętam, że coś mu się poplątało, jak Władek Komar wygrywał konkurs pchnięcia kulą w Monachium w roku 1972. Potem się z tego bardzo śmiał.

– Miał dystans do siebie?
– W takich sprawach miał.

– Osiem lat minęło, a wydaje się, że byliśmy na pogrzebie przedwczoraj…
– Jedna rzecz mnie wtedy wyprowadziła z równowagi. Zakończył się pogrzeb, a do mnie podeszła trójka młodych dziennikarzy z kamerą. Z prośbą o wywiad. Powiedziałam: - Dzieci, czy wyście zwariowali, to jest pogrzeb, a nie show. Proszę mi stąd zjeżdżać! Byli bardzo zdziwieni.

– Wszystko na sprzedaż!
– Na litość boską! Co to jest? Nawet nie znieczulica. Brak elementarnych zasad wychowania. Teraz wszystko się pokazuje i mówi…

– Rozpacz jest też towarem.
– Mam nadzieję, że tego nie nagrali. No nie, chyba nie. Przynajmniej nikt mi o tym nie mówił.

– Najtrudniejsze były pierwsze dni i miesiące. Teraz ta pustka też jest dojmująca. Tylko inaczej…
– W ostatnich latach rzadko gdzieś bywaliśmy. Sił było mniej. SPATiF stracił sens, kiedy zabrakło przyjaciół przy naszym stoliku. Janusz Minkiewicz umarł w roku, w którym papież został postrzelony. Wtedy popłakał się nawet biedny szatniarz, pan Franio.

– Wisi gdzieś kapelusz albo palto pana Bohdana i sprawia wrażenie, że właściciel zaraz wróci…
– Nie. Mam tylko po jednej fotografii w każdym pokoju. Bohdan patrzy na mnie, gdy siedzę przy stole. Może to się komuś wydać nienormalne, ale tak jest…

– Fotografie z różnych etapów życia?
– Jedno jest z końca lat 90. A drugie to jest zawsze na zaproszeniach na turniej tenisowy jego imienia.

– Który to już będzie w tym roku?
– 54. Mamy fundację non profit i za każdym razem trzeba chodzić, prosić a nawet błagać o pieniądze na organizację turnieju. Jeszcze rok po śmierci Bohdana pomagał Orlen. Teraz już nie mamy sponsora. Ostatnio Kuba Kowalski informował mnie, że dostaliśmy trochę, ale te papierzyska do wypełnienia... Zabić się można! Przez ostatnie trzy lata wspomagało nas miasto i ministerstwo sportu. Zobaczymy, jak będzie w tym roku. Mnie to nadal dziwi. Przecież jest tyle bogatych firm, dają miliony na lewo i prawo, a nam nie trzeba dużo…

– A ile potrzeba?
– W 2019 budżet zamknął się w kwocie 127 tysięcy złotych. Przyjechało 125 dzieci z 17 krajów. To turniej międzynarodowy pierwszej kategorii do lat 16. Musimy zapewnić hotel, wyżywienie, korty. Każde tysiąc złotych jest ważne. Marzeniem Bohdana było, żeby najlepsi Polacy, dziewczyna i chłopak, dostawali roczne stypendium. Nie jesteśmy w stanie tego marzenia spełnić. Nie możemy też pójść na łatwiznę i przesunąć granicę wieku na 18. Odpadłby koszt hotelu, ale zaprzeczylibyśmy idei męża. Chciał zawsze turnieju dla dzieci. Muszę tego pilnować.

– A pani nie zabierał na kort?
– Problem polegał na tym, że chciałam się nauczyć grać w tenisa w hali, a on uważał, że taka nawierzchnia jest dla mnie za szybka. I nic z tego nie wyszło… A poza tym grałam namiętnie w siatkówkę i byłam przyzwyczajona, że z piłką styka się ręka, a nie trzymana w niej patelnia. To mi nie pasowało i przeszkadzało. To nie było to...

– Pozostawały wspólne spacery.
– I narty w Zakopanem, w marcu, przy okazji konkursów narciarskich. Ale któregoś roku ukradli mi narty. Nowych już nie kupiłam, a z czasem nogi były jak z flaneli. Przyjazd do Zakopanego był zawsze jak powrót do dzieciństwa. Tu mieszkaliśmy, tu chodziłam do szkoły i … na wagary! Mieliśmy schowki na tornistry w dolinach.

– A mąż lubił jeździć na nartach?
– Połamał się w dawnych czasach. Po wypadku na Kasprowym jeździł już niechętnie.

– Mieszkaliście na Brazylijskiej, Gwardzistów i…
– Przez 43 lata na 10. piętrze przy Inflanckiej. Bohdan użył jakichś chodów. Kiedyś z okien można było podziwiać las pod Radzyminem. Przez lata wszystko się zmieniło. Wściekałam się początkowo na te żurawie budowlańców, ale przyszło opamiętanie. Idiotko, wyhamuj, taka jest cena mieszkania w centrum miasta. Masz wszędzie blisko. Metro, tramwaje i Arkadia pod nosem.

– I zielono jak na wsi…
– Coś fantastycznego. Dżungla wewnątrz. Do tego plac zabaw dla dzieci. Nie mogę doczekać się wiosny…

Z Izabellą Sierakowską-Tomaszewską rozmawiał Jerzy Chromik

Najnowsze
Niesamowita seria Świątek! Uwielbia tam grać
Niesamowita seria Świątek! Uwielbia tam grać
| Tenis / WTA (kobiety) 
Iga Świątek (fot. Getty)
"Magiczny dotyk" Pajor. Wreszcie przełamanie!
Ewa Pajor (fot. Getty Images)
"Magiczny dotyk" Pajor. Wreszcie przełamanie!
| Piłka nożna / Hiszpania 
Pozew rządu USA! Osią konfliktu transpłciowi sportowcy
Donald Trump (fot. Getty Images)
Pozew rządu USA! Osią konfliktu transpłciowi sportowcy
| Inne 
UEFA zatwierdziła harmonogram Euro. Wiadomo, gdzie i kiedy finał
Euro kobiet do lat 19
UEFA zatwierdziła harmonogram Euro. Wiadomo, gdzie i kiedy finał
| Piłka nożna / Reprezentacja kobiet 
Inter – Bayern w TVP. O której oglądać transmisję meczu LM?
Inter – Bayern na żywo w TVP. Kiedy i gdzie transmisja meczu 1/4 finału Ligi Mistrzów? [SKŁADY]
Inter – Bayern w TVP. O której oglądać transmisję meczu LM?
| Piłka nożna / Liga Mistrzów 
Szokująca śmierć króla strzelców. Wypadł z 11. piętra budynku
Aaron Boupendza (fot. Getty Images)
Szokująca śmierć króla strzelców. Wypadł z 11. piętra budynku
| Piłka nożna 
Real odrobi straty? Relacja z rewanżu z Arsenalem w TVP!
Real Madryt spróbuje odrobić straty w rewanżowym meczu 1/4 finału Ligi Mistrzów z Arsenalem. Relacja na żywo w TVP (fot. Getty Images)
Real odrobi straty? Relacja z rewanżu z Arsenalem w TVP!
| Piłka nożna / Liga Mistrzów 
Do góry