To czas, o którym będziemy opowiadali wnukom. To czas, który może nas czegoś nauczy. Tego, że najgorsze są skrajności. Panika z jednej strony, kompletne bagatelizowanie problemu z drugiej. Tak ostatnio żyliśmy. Codziennie. W każdej dziedzinie.
W sporcie też. Dziś przypominamy sobie – na szczęście – że jest głównie rozrywką, a nie sprawą życia i śmierci. Jeśli do zakładu optycznego mojej mamy ludzie już w ogóle nie wchodzą, bo kto by teraz myślał o badaniu wzroku czy kupnie nowych oprawek; jeśli za chwilę zbankrutują biura podróży, padnie wiele innych biznesów, to nie ma się co spierać o zasadność rozegrania igrzysk czy Euro. Naprawdę. Kluby stracą trochę pieniędzy przez puste trybuny? Trudno, może przestaną płacić 100 milionów euro za piłkarza.
Okazało się, że potrzebowaliśmy przypomnienia o sprawach, których uczą się trzyletnie dzieci. Że należy myć ręce. Że nie ucieka się ze szpitala, narażając innych. Że firmy wypowiadające nagle umowy szpitalom, żeby zarobić więcej na rynku, są zwyczajnie nieuczciwe. Cenna lekcja w trudnych czasach. Paradoksem też jest, że zakaz imprez masowych sprawi, iż będziemy bardziej razem niż w stutysięcznym tłumie. Razem odpowiedzialni za innych.
A jak już sport na dobre wróci, to pokaże, ile się nauczyliśmy. Czy dalej kochamy ten świat skrajności, w którym Stoch albo jest bogiem, albo się skończył. W którym sportowiec na igrzyska jedzie albo po medal, albo na wycieczkę. W którym każdy dziennikarz, mylący się na antenie, jest debilem. Zobaczymy po prostu, czy miłość i refleksja kwitną tylko w czasach zarazy, czy zostaną z nami na dłużej.