Gdyby ogłoszono tę wiadomość dziś, powszechnie bralibyśmy ją za prima aprilis. Ale o odejściu Mariusz Wlazłego ze Skry Bełchatów wiemy już od ładnych kilku dni. Szok.
Mówimy Skra Bełchatów, myślimy Mariusz Wlazły. Mówimy Mariusz Wlazły, myślimy Skra Bełchatów. Przez ostatnie siedemnaście (!) lat było to powszechne skojarzenie, bo choć w bełchatowskim klubie występowało (i nadal występuje) wielu świetnych siatkarzy, to żaden nie był w stanie osiągnąć porównywalnego statusu. Żywej legendy.
Przyszedł do Skry jako dwudziestoletni chłopak, uważany już wówczas za jednego z najbardziej utalentowanych polskich siatkarzy. Atakujący w kadrze Grzegorza Rysia, która wywalczyła młodzieżowe mistrzostwo świata. Z dzisiejszej perspektywy dziwne byłoby, gdyby tego złotego medalu nie zdobyła. Mariusz Wlazły, Michał Winiarski, Michał Ruciak, Marcin Możdżonek, Paweł Woicki, Marcel Gromadowski - to najbardziej znani przedstawiciele tego pokolenia. Kolejnego, po starszych o sześć lat zawodnikach Ireneusza Mazura, które zawojowało świat już na tym etapie wiekowym.
Wlazły (wraz z Winiarskim) szybko trafił do pierwszej reprezentacji, przygotowującej się do turnieju olimpijskiego w Atenach. Trenerzy Stanisław Gościniak i Igor Prielożny bardzo chcieli zabrać go na igrzyska, ale – o ile dobrze pamiętam – na przeszkodzie stanęły problemy zdrowotne "Szampona". Tak go wtedy wszyscy nazywali, a powodów chyba nie ma sensu kolejny raz opisywać. Od następnego sezonu został nie tylko "etatowym" reprezentantem, ale też – błyskawicznie – mocnym punktem kadry. Pamiętam doskonale pracę w roli reportera podczas Ligi Światowej 2005. Zgodne z ustaleniami pierwszy wywiad po meczu przeprowadzałem z MVP spotkania i na ogół był nim Mariusz. Młody, jeszcze nie przyzwyczajony do blasku świateł i kamer, zawsze rozpoczynał od grzecznego "dzień dobry".
Rok później, zaledwie 23 letni Wlazły był już nie tylko wicemistrzem świata, ale też jednym z trzech najlepszych zawodników japońskiego mundialu. Podczas ceremonii dekoracji wyszedł na środek w towarzystwie Giby i Kazijskiego. Tytuł MVP zasłużenie przyznano Brazylijczykowi, ale co się odwlecze… Osiem lat później nikt nie miał wątpliwości, kto był najbardziej wartościowym zawodnikiem MŚ w Polsce. Możemy tylko żałować, że w okresie pomiędzy tymi turniejami Mariusz tak rzadko występował w reprezentacji. Stał się natomiast symbolem Skry Bełchatów. Klubu, którego potęgę w dużej mierze zbudował swoimi ponaddźwiękowymi serwisami i atakami.
Z Bełchatowa się nie ruszał, mimo wielu kuszących ofert, tam mu było dobrze. Klub rósł w siłę sportowo i ekonomicznie, a ludziom (zawodnikom) żyło się dostatnio. Nawet bardzo. Ale nie słyszałem, aby ktoś kiedyś podważał sens płacenia olbrzymich, bo siedmiocyfrowych, kwot Mariuszowi Wlazłemu. Z pewnością nie był przepłacany.
Tym większe zaskoczenie wywołała informacja o rozstaniu, podana publicznie przez samego zawodnika. Nie wiemy jeszcze, w barwach której drużyny zobaczymy Wlazłego w kolejnym sezonie, ani tego, jak wyglądać będzie jego pożegnanie z siatkówką, do którego z racji wieku już niestety blisko. Podejrzewam, że Mariusz "wymyśli" dla nas coś spektakularnego. Przecież karierę reprezentacyjną, przerywaną kontuzjami i okresem dobrowolnej "banicji", skończył po mistrzowsku: ze złotym medalem na szyi i nagrodą najlepszego zawodnika na świecie.