W 1998 roku runda Grand Prix po raz pierwszy zawitała do Bydgoszczy. Wtedy cykl składał się tylko z sześciu turniejów – Wrocław ustąpił miejsca miastu nad Brdą. Zawody na stadionie Polonii nierozerwalnie związane są z osobą Tomasza Golloba. Mistrz świata wygrywał u siebie siedmiokrotnie, wielokrotnie tocząc z rywalami niezapomniane boje. W niedzielę przypomnimy inauguracyjne zwycięstwo Polaka w nowym cyklu "Żużlowa Niedziela". Początek o 12:30 w TVP Sport, TVPSPORT.PL i aplikacji mobilnej TVP Sport.
W pierwszych latach rozgrywania cyklu to Wrocław gościł najlepszych żużlowców świata. Na Stadionie Olimpijskim miała miejsce pierwsza runda w historii. Trybuny wypełniły się po brzegi (40 tysięcy widzów), a Gollob zapisał się zwycięstwem w annałach światowego żużla. Zresztą nie po raz pierwszy i ostatni.
Nokaut i tłumy kibiców
Wcześniej rozgrywano finały jednodniowe, poprzedzone żmudnymi eliminacjami. W dwóch z nich udział brał Gollob. W 1993 roku w Pocking zajął siódme miejsce. Czego zabrakło by włączyć się do walki o medale? Doświadczenia i dopasowania sprzętu. Polak odebrał silniki krótko przed turniejem i nie zdążył ich odpowiednio ustawić. Rok później przeszarżował z ambicją. Po dwóch zerach poważnie się potłukł i zakończył rywalizację w Vojens na trzech biegach. Nie przeszkodziło mu to dzień później wygrać trzech wyścigów w meczu ligowym i pomóc Polonii Bydgoszcz w uratowaniu pierwszoligowego byt.
W cyklu Grand Prix Gollob był przez lata pierwszoplanową postacią. Na torze popisywał się efektownymi akcjami, a jego jazda budziła ogromne emocje i kontrowersje. Do tego stopnia, że zagraniczni zawodnicy nie kryli się z niechęcią do młokosa z Polski. Craig Boyce znokautował Golloba podczas rundy w brytyjskim Hackney w 1995 roku. Australijczyk nie miał jednak racji – został wykluczony z powtórki, a kilka dni później musiał zapłacić karę. Impulsywnego zachowania nie odczuł na własnej skórze, bo pomogli mu koledzy z toru, zrzucając się na grzywnę.
Legendarna Bydgoszcz
Kiedy w 1997 roku Polak został brązowym medalistą IMŚ, wybór Bydgoszczy stał się oczywisty. Przez lata to była kultowa runda całego cyklu. Kibice najpierw toczyli batalię o bilety, a później – miejsca na stadionie. Na Polonii żużel najlepiej ogląda się z trybuny głównej i przeciwległej prostej. Żeby zająć miejsce naprzeciwko linii startu i mety, często trzeba było przyjść sześć, siedem godzin przed rozpoczęciem zawodów.
Było warto, bo Gollob nawet jeśli nie wygrywał, to walczył o każdy centymetr toru, ścigając rywali do samej mety. W inauguracyjnej rundzie gra toczyła się nie tylko o zwycięstwo, ale przede wszystkim drugi z rzędu medal IMŚ.
"W debiucie Bydgoszczy w Grand Prix szczególnie zależało mi na tym, żeby dobrze wypaść. Chciałem to zrobić dla moich kibiców i dla siebie. Goniłem jeszcze Jimmy'ego Nilsena z nadzieją, że zabiorę mu srebro" – wspominał po latach Gollob w książce "Testament Diabła".
Skandynawa nie dogonił, ale mógł cieszyć się z drugiego z rzędu brązu. W finale nie dał szans rywalom, ale najbardziej spektakularną akcję przeprowadził w rundzie zasadniczej, kiedy pod taśmą stanęli jeszcze Tony Rickardsson, Greg Hancock i Jason Crump. Trzech mistrzów świata było jednak bezradnych. Polak po przegranym starcie minął całą trójkę na przeciwległej prostej. Stadion oszalał.
Panie @BoniekZibi - perełka jutro w @sport_tvppl. Ten wyścig Pan pamięta? 1998 rok - pierwsze Grand Prix w Bydgoszczy i niesamowity Tomasz Gollob. Zapraszamy o 12:30 na Żużlową Niedzielę. Wszystkich zapraszamy �� pic.twitter.com/BrhUsTeTmP
— s_parfjanowicz (@parfjanowicz) May 2, 2020
Wyścig za 120 tysięcy dolarów
Co ciekawe rok później w Bydgoszczy rozegrano... dwie rundy. W pierwszej, pierwotnie planowanej, wygrał Greg Hancock, a Gollob był trzeci. Medale ponownie rozdano nad Brdą, bo organizatorzy turnieju w Gelsenkirchen nie stanęli na wysokości zadania. Jednodniowy tor nie nadawał się do ścigania. Wszystkich uratowały władze Polonii.
Gollob mógł cieszyć się potrójnie. Wygrał cały turniej, dzięki czemu wywalczył kolejny brązowy medal, a po zawodach stanął do rywalizacji o dodatkowy bonus od sponsora. W puli było 200 tysięcy dolarów. Polak zwyciężył i wzbogacił się o 120 tys. "zielonych". Crump (40 tys. dolarów), Rune Holta (25 tys. dolarów) i Pedersen (15 tys. dolarów) musieli zadowolić się mniejszymi sumami. "Chudy" nie przelał jednak pieniędzy na konto. Nagrodę oddał na cele charytatywne. Skorzystał jeden z bydgoskich domów dziecka.
To był ostatni triumf Golloba w Bydgoszczy. Miłych chwil było jeszcze kilka. W 2010 roku cieszył się z tytułu IMŚ, choć przypieczętował go wcześniej, wygrywając siedem wyścigów w Terenzano. Radość nie była jednak pełna, bo do ostatnich zawodów przystępował z kontuzją i po trzech seriach startów musiał się z nich wycofać. Na podium był jeszcze trzy lata później. Wtedy stanął na najniższym stopniu, ustępując Emilowi Sajfutdinowowi i Matejowi Zagarowi.
Gollob i Bydgoszcz zapisali wiele pięknych kart. Wyczyny Polaka doceniali rywale. – Po co mamy tutaj przyjeżdżać, skoro i tak zawsze wygrywa Tomek – śmiał się Jason Crump. Wtórował mu rodak, Leigh Adams. – On tutaj nie jeździ, po prostu fruwa – tłumaczył.