Dwanaście lat trenował piłkę nożną w Bełchatowie, ale ostatecznie wybrał esport i grę FIFA. Damian "Damie" Augustyniak to ósmy gracz świata, reprezentant Polski i AS Roma. Opowiada szczerze o rzeczywistości e-sportu i tym, jak bardzo rozwija się ta przestrzeń rywalizacji.
Maciej Piasecki, TVPSPORT.PL: – Porównujesz się do sportowców?
Damian "Damie" Augustyniak: – Raczej nie.
– Pewnie domyślasz się, dlaczego o to pytam. Esport w Polsce nadal jest traktowany mało poważnie.
– Masz rację. Uważam, że ludziom trudno jest zaakceptować tych, którzy są w esporcie. Już teraz powinno to być czymś normalnym, nadal nie jest, ale mam nadzieję, że kiedyś ulegnie to zmianie. Obecnie główne założenie kibica, to znalezienie jakiegoś punktu zaczepienia do wyśmiania esportowca. Spotykamy się z setkami różnych komentarzy. Jedni napiszą, że jesteś gruby, drudzy, że jesteś brzydki i większość życia siedziałeś w piwnicy. Oczywiście nie będę cytował wulgarnych tekstów…
– Często dostawałeś takimi komentarzami między oczy?
– Odkąd pamiętam, właściwie każdy e-sportowiec się z tym spotkał. Wiadomo, że takie komentarze nie są tych, którzy mnie znają, czy widują na co dzień. Nadawcami są ci, którzy znaleźli esport przez przypadek, bądź pojawiają się na stronie akurat rozgrywanego turnieju. Zaczyna się wtedy konkurencja, kto wytknie nam więcej błędów.
– To mocno boli?
– Ja nie mam z tym problemu. Wiem jednak, że są e-sportowcy, którzy boją się wywiadów, pojawienia się przed kamerą, bo ludzie w internetowym świecie są bezlitośni. Czasem piszą takie rzeczy, że trudno na to spojrzeć z dystansem. Każdy ma przecież granicę wytrzymałości.
– Ty piłkę nożną masz we krwi. Tata Tomasz zagrał ponad sto meczów w ekstraklasie. Pamiętasz występy ojca?
– Byłem mały i nie pamiętam szczegółów, ale tata rzeczywiście grał w wielu klubach i sporo się najeździłem za nim po Polsce. Zaczęło się od Poznania, z którego pochodzę, później był Widzew, GKS Bełchatów. Pamiętam też etap w Górniku Zabrze i we Włocławku. Jeździliśmy za tatą, kibicowaliśmy, piłka nożna była ważna w rodzinnym życiu. Na tyle, że mając niecałe pięć lat zacząłem trenować. Futbol miałem więc na okrągło, albo na meczach taty, albo na własnych treningach. Zaczynałem w GKS Bełchatów, z którego mam mnóstwo wspomnień.
– Pozycja na boisku?
– Większość czasu spędziłem na środku obrony. Grywałem też jako defensywny pomocnik, był też epizod na lewej stronie obrony. Ale głównie byłem odpowiedzialny za destrukcję, dlatego rolę stopera wspominam najlepiej.
– Ale nie na tyle dobrze, żeby zostać na trawie przez kolejne lata...
– Wierzyłem, że mogę grać na poziomie pierwszoligowym. A może i ekstraklasowym, jeśli dobrze by się ułożyło. Mając siedemnaście lat zacząłem jednak powątpiewać, że chcę grać w piłkę zawodowo. Straciłem motywację, jaką miałem na początku. Sport to jest piękna sprawa. Ludziom wydaje się, że bycie piłkarzem to łatwa praca, dająca sporo pieniędzy. A to codzienne treningi, mecze w weekendy, wszędzie musisz włożyć dużo serca, żeby dostać szansę na zawodową karierę. A ja po prostu nie dawałem już rady psychicznie.
– Ojciec nie był zawiedziony, że nie poszedłeś w jego ślady?
– To było najtrudniejsze. Po tylu latach treningów nie chciałem zawieść rodziców. Mam wrażenie, że to problem wielu młodych. Poświęcasz czemuś sporo czasu, widząc, jak rodzice pomagają w pokonywaniu kolejnych przeszkód. Jeżdżenie razem na turnieje, inwestycje w sprzęt… Rodzicie chcieli, żebym został piłkarzem, a ja po dwunastu latach staję przed nimi i mówię, że niestety, nic z tego nie będzie. Dusiłem to w sobie, żeby zebrać się na odwagę i porozmawiać. Ostatnie pół roku treningów było bardzo trudne, zmuszałem się z dnia na dzień. W końcu nie wytrzymałem. Powiedziałem rodzicom o wszystkim i co ciekawe, przyjęli to dużo lepiej, niż się spodziewałem. Stwierdzili, że skoro ostatnie pół roku tak się męczyłem, nie chciałem nic powiedzieć, a nie zmieniłem zdania, to nie ma co tego dalej ciągnąć. Najważniejsze, żebym znalazł sobie nowe zajęcie.
– I wziąłeś kontrolera do ręki?
– Nie od razu. Dokończyłem rok szkolny, pograłem jeszcze w lidze okręgowej i zdecydowałem się na wyjazd do Londynu. Przyjechałem z mamą, która szybko znalazła pracę, a ja poszedłem do college'u i tak trywialnie, kupiłem konsolę. FIFA towarzyszyła mi odkąd pamiętam i to był sposób na relaks.
– Czytałem, że już na obozach GKS Bełchatów byłeś człowiekiem z konsolą.
– Rzeczywiście, zabierałem na obozy GKS sprzęt do innego grania po godzinach na boisku. Chłopaki mieli zadbać tylko o kontrolery, bo trudno mieć w domu tyle, ile liczy drużyna piłkarska. To była fajna zabawa, sporo śmiechu. W Anglii FIFA zaczęła być jednak już poważniejszym zajęciem. Do gry wszedł tryb FUT Champions, co weekend można było porównywać wyniki z najlepszymi graczami. Tydzień w tydzień to analizowałem, robiłem coraz większe postępy... W pewnym momencie stałem się po prostu e-sportowcem, tak wyszło.
– Dużo czasu poświęcasz na treningi?
– W przypadku esportu pory i długość treningów są elastyczne. Możesz wytrzymać dłużej niż dwie-trzy godziny, które spędzałem zazwyczaj na treningu piłkarskim. Nie ma ograniczenia ze względu na organizm. W esporcie trzeba jednak też mądrze układać plan treningowy. Robisz treningi pod konkretne kwalifikacje i same turnieje. Organizowane są tzw. bootcampy, maksymalnie tydzień przed turniejem, w zależności od dostępności graczy. To są obozy przygotowawcze, w których rywalizujemy w dobrze znanych grupach, dopracowując poszczególne elementy. Ważne, żeby być w rytmie grania. Utrzymywać czucie gry, a najwyższą formę przygotować już na turniej.
– Na czym się skupiacie podczas treningu? Taktyka, schematy gry?
– Dopracowujemy kolejne elementy gry. Trening w przypadku FIFA to próba osiągania coraz lepszej wersji siebie. Mając swoją grupę sprawdzonych ludzi, po meczach można swobodnie dyskutować, co było dobre, a nad czym warto popracować. Oczywiście plany mogą wziąć w łeb jeśli masz po ludzku, gorszy dzień. Wszystkie godziny przed ekranem przestają mieć wtedy jakiekolwiek znaczenie.
– Trochę jak w boksie, podczas przygotowań sporo jest sparingów z rywalami, którzy prezentują konkretne style walki i mają określone atuty?
– Nie myślałem o tym w taki sposób, ale jest w tym sens! Mam grupę około piętnastu graczy, których lubię i dobrze się nam gra. Rzeczywiście prezentują różne style, dzięki czemu podczas turnieju jestem gotowy na różne warianty. Te znajomości przychodzą z czasem, tak od razu trudno jest stworzyć grupę sprawdzonych graczy. To też istotny etap na drodze doskonalenia swojego warsztatu w esporcie.
– Fundamentalne pytanie: FIFA czy PES?
– Fundamentalne i nie za łatwe... Uważam, że FIFA jest obecnie o wiele lepszą grą niż PES. Choć pamiętam, że przed laty grywałem w tę drugą, od trzeciej do piątej części i to ona królowała w moim rankingu. Później przyszedł czas przesiadki i FIFA wygrała.
– Dlaczego?
– Postawiłbym na tzw. grywalność. PES jest za mało dynamiczny. Gdybym miał ocenić jako zwykły, niedzielny gracz, to ta gra jest wolna i po pewnym czasie zaczyna się nudzić. A patrząc oczami profesjonalisty, to można znaleźć kilka technicznych niedociągnięć. Opcja zmiany zawodników, piłka po podaniach docierająca w zupełnie w inne miejsce, niż ją kierujemy... FIFA ma lepszy system samej gry i on lepiej odpowiada zarówno profesjonalistom, jak i graczom rekreacyjnym.
– Ojciec był obrońcą, tobie również bliżej było do defensywy. A jak jest obecnie, wolisz wygrać 1:0 czy 5:4?
– Wbrew tradycjom, jestem ofensywnym graczem FIFA. Lubię strzelać gole i jestem w tym bardzo dobry. FIFA 20 jest jednak grą, która premiuje grę obronną i to trochę zaburza mój pomysł na granie. Życzyłbym sobie, żeby w przyszłości w meczach FIFA padało więcej goli. To się lepiej ogląda, jest też większa frajda z grania.
– Do której gry piłkarskiej masz największy sentyment?
– FIFA 18. To była najbardziej ofensywna gra w historii. Jeśli grałeś dobrze w ataku, to mogłeś zdobyć po trzy-cztery bramki na zawodowym poziomie. FIFA 18 była też pierwszą, w którą grałem na turniejach międzynarodowych. Było dużo zabawy, kończyło się wynikami 12:7 w dwumeczu, a rywalizowałem z takimi, którzy byli później w czołówce mistrzostw świata. Tam kilka sekund zamyślenia powodowało, że trzeba było odrabiać straty. Tego trochę brakuje w FIFA 20, ale nie mam zamiaru narzekać, trzeba się dostosować do proponowanych warunków.
– A gdybyś z konieczności miał grać turniej nie na ulubionej PlayStation 4, a konkurencyjnym Xbox, to byłby problem?
– Nie sądzę. Największa różnica to kontroler. Ci nie grający na obu konsolach mają spore problemy, żeby przystosować się do innych realiów. Myślę jednak, że to kwestia jednego, maksymalnie dwóch dni, żeby przyzwyczaić się do kontrolera. Niektórzy nie mają dwóch konsoli w domu, bądź są zbyt leniwi, żeby próbować się w innych warunkach. W turniejach FIFA mamy podział na graczy PlayStation4 oraz Xbox. Dwie drabinki turniejowe, po których ich zwycięzcy grają na koniec przeciwko sobie. Jeszcze dwa lata temu zdarzały się finały, w których byli gracze nieprzygotowani do grania kontrolerem konkurencyjnej konsoli. Teraz to się zmienia, to też jest przejaw rozwoju e-sportu, większa świadomość zawodników, którzy chcą trafić na najwyższy poziom.
– Jeszcze do niedawna byłeś anonimowy, a teraz rozmawiam z najwyżej sklasyfikowanym Polakiem wśród graczy FIFA. Jak to się robi?
– Trzeba mieć trochę szczęścia. Jeszcze rok temu miałem dużo problemów, trudno je wszystkie wymienić… Przede wszystkim brak pewności siebie podczas turniejów. Przez pierwszych pięć miesięcy nie zakwalifikowałem się do żadnego turnieju. Byłem na 116. miejscu w rankingu FIFA Global Series w FIFA 19. Po pięciu kolejnych miesiącach wskoczyłem na szóstą lokatę na świecie w FIFA 20. Do tego Klubowe MŚ, gdzie grałem w zespole z Brazylijczykiem, Miguelem "SpiderKong" Biharem, w barwach AS Roma. Dotarliśmy do półfinału, a niewiele zabrakło do udziału w ostatnim meczu turnieju.
– A jak trafia się do AS Roma?
– Zaczęło się od turnieju Gfinity Elite Series. Był tam etap w którym najlepsza trzydziestka graczy z dwóch-trzech tygodni kwalifikowała się do draftu, trochę jak w NBA. Drużyny wybierają graczy z tej puli, mnie wypatrzył zespół Fnatic. Oni przez wiele lat współpracowali z AS Roma. Później odezwał się zespół Nordavind, oni mieli pierwsze miejsce przy wyborze w drafcie i wylądowałem w ich zespole na trzy miesiące. Zagrałem w Gfinity Elite Series, zaprezentowałem się bardzo dobrze i po jakimś czasie Fnatic ponownie się odezwało. Akurat kończył się mój kontrakt z Nordavind i zmieniłem klub. Warto dodać, że w przypadku Fnatic dostałem już umowę, w której byłem ich zawodnikiem od A do Z.
– Podpisywałeś kontrakt zdalnie, czy była wyprawa do Rzymu?
– Podpisanie było zdalne. Chociaż wiem, że niektórzy są zapraszani do Rzymu i tam podpisują bądź przedłużają kontrakty. W moim przypadku sprawę trzeba było szybko załatwić, bo za chwilę jechałem do Amsterdamu na turniej, gdzie miałem wystąpić już jako gracz AS Roma. Dzień przed wydarzeniem byłem jeszcze w Nordavind, zatem było trochę wariactwa. Ale bardzo pozytywnego, z korzyścią dla każdej ze stron.
– Być graczem AS Roma to spore wyróżnienie?
– Chyba każdy jest świadomy, kim był Francesco Totti jako piłkarz. Dla mnie to było duże przeżycie, mogłem pojawić się na zaproszenie klubu w Rzymie i poznać taką legendę, uścisnąć dłoń. Przygotowano sporo niespodzianek, miałem na przykład okazję sprawdzić, jak dobry jest Javier Pastore, zagraliśmy, FIFA pojawiła się na ekranie. Przed transferem do Rzymu nie byłem wielkim fanem Serie A, ale szanowałem dokonania klubu. Teraz jestem dumny, że mogę być jednym z ich zawodników w e-sporcie. Jestem we włoskim klubie od dwóch lat i nie mogę na nic narzekać. Podam przykład. W sezonie FIFA 19 prawie cały rok mieszkaliśmy w tzw. gaming house w Londynie. Mieliśmy całą drużynę w jednym miejscu. Co ciekawe, był to pierwszy taki dom na świecie, dedykowany graczom FIFA. AS Roma wyprzedziła pod tym względem wszystkich. Dodatkowo możemy korzystać z klubowego psychologa. To jest nie tylko pomoc w przygotowaniu mentalnym do turniejów. Możemy liczyć na jego wsparcie przy treningach. Było też wiele wyjazdów, szkoleń, dla przykładu – jak obsługiwać social media – będąc graczem esportu. Klub przekazał mi sporą wiedzę, również życiową. Jestem im za to wdzięczny.
– Utrzymujesz się z esportu?
– Tak. Nie mam innej pracy, ani szkoły. Dorabiam na streamach, ale to też jest FIFA i granie. Mogę się więc nazwać graczem na pełen etat.
– A jak wygląda dzień na takim etacie?
– Przeważnie gram wieczorami. Jest nas wtedy dostępnych najwięcej. To ułatwia znalezienie kogoś do rywalizacji. W sezonie streamuje, czyli przekazuje obraz graczom na żywo, przez siedem-osiem, czasem nawet dziesięć godzin, w zależności od dnia. Teraz trochę to ograniczyłem ze względu na koronawirusa, choć nadal weekendy mam wypełnione. Do tego dochodzą turnieje charytatywne i show-mecze, w których biorę udział. Typowych turniejów, które były przed pandemią COVID-19, po prostu teraz nie ma.
– Wydawać by się mogło, że e-sport poradzi sobie z COVID-19. Mocno dostajecie po głowie?
– Nieco ponad miesiąc temu pojawiła się informacja, że sezon FIFA 20 zostaje zawieszony, a turnieje będą, tylko nie wiadomo w jakim terminie. Pozostaje czekać. FIFA Global Series to ogólnoświatowe rozgrywki. Nie możemy zagrać zdalnie z kimś, kto mieszka w Australii, żeby wynik spotkania nie był wypaczony. Strefy czasowe są tu nie do przeskoczenia, bo w każdym turnieju trafiają się uczestnicy z różnych kontynentów. Gracze takich gier jak np. League of Legends mają łatwiej, mogą to robić zdalnie, ale zabawa i tak kończyłaby się na światowych finałach. FIFA nie daje takich możliwości, to za bardzo globalna gra.
– Polecałbyś jakiegoś piłkarza graczom FIFA? Masz ulubieńca?
– Neymar. To gość, którego polecam graczom, którzy rywalizują dla zabawy. Można nim robić właściwie wszystko, sztuczki, strzały, ma świetny drybling. Wyborem graczy turniejowych powinien być Ruud Gullit. Ten legendarny piłkarz to najlepszy zawodnik od dwóch-trzech lat w FIFA.
– A jest jakiś nieoczywisty?
– Zdarzają się takie przypadki. W FIFA 20 takim piłkarzem jest Youcef Atal. Gość ma naprawdę wszystko, żeby trafiać lewą, prawą nogą, uderzać głową, czy strzelać przewrotką. Do tego ma świetny drybling. Ktoś z twórców gry mocno się postarał, żeby ten piłkarz miał wszystko.
– Myślisz, że twoje życie w esporcie będzie długie?
– Na pewno nie będzie takie łatwe. Początkowo mocniej interesowałem się League of Legends i Counter-Strike. Oglądałem streamy głównie z tych rozgrywek. Okazało się jednak, że poważne kroki w e-sporcie postawiłem w zupełnie innej grze. FIFA i moje szóste miejsce na świecie to jest w pewnym stopniu dzieło przypadku i mam tego świadomość. Trudno czasem uwierzyć, że tak szybko się to potoczyło. Mogę się jednak cieszyć z tego, co robię i mam nadzieję, że potrwa to jeszcze kilka ładnych lat. Skoro jestem w tym miejscu, to wiem, że mam szanse utrzymania się na tym poziomie przez dłuższy czas.
Damian "Damie" Augustyniak – gracz esport FIFA. Były zawodnik Nordavind, aktualnie AS Roma(od 2018 roku) oraz reprezentacji Polski FIFA 20 (razem z Gracjanem "El Polako" Gołębiewskim, Kacprem "Furmanem" Furmankiem i Miłoszem "milosz93" Bogdanowskim). Docelowa konsola: PlayStation 4. Największe sukcesy: uczestnik MŚ FIFA 18 (2018); najlepsza ósemka Playoff Event Amsterdam; najlepsza czwórka eClub World Cup FIFA 20; najwyżej na szóstym miejscu FIFA Global Series w rankingu FIFA 20.