Są mecze i... Mecze. Są książki i... Książki. Serial dokumentalny "Ostatni taniec" stworzył oddzielną kategorię, a przecież nie opublikowano jeszcze ostatniego odcinka. Zachwyty na całym świecie są uzasadnione nie tylko osobą bohatera. W tym przypadku, jak na boisku w czasach dominacji Michaela Jordana i Chicago Bulls, zgrało się wszystko.
Kto się urodził w latach 70., musi pamiętać euforię, z jaką nad Wisłą przyjmowano Jordana i mecze jego zespołu w latach 90. Oczywiście NBA nie była wówczas tak obecna, a za jej fenomenem stali w dużej mierze dziennikarze TVP. To właśnie nasi ludzie z Włodzimierzem Szaranowiczem i jego "Hej, hej, tu NBA" na czele, zbudowali świadomość istnienia takiego zjawiska jak Jordan i jego Byki. W Polsce jak grzyby po deszczu stawiano kosze, na moim podwórku licytowaliśmy się kto w osiedlowych gierkach będzie Scottiem Pippenem, a kto... BJ Armstrongiem.
Dziś "Ostatni taniec" nie tylko przywołuje tamte czasy, daje coś więcej. Decyzja, by pozwolić kamerom na nieustanną obecność z zespołem w sezonie 1997/98, położyła podwaliny pod niezwykły efekt. To tak naprawdę opowieść o Jordanie. Jest jak na boisku – inni są niezbędni, ale bez Michaela żaden sukces nie mógłby się ziścić.
Od poniedziałku, kiedy pojawiły się kolejne odcinki tej zmierzającej powoli do finału historii, rozgorzała dyskusja o tyrańskich zapędach Jordana. Obsesji perfekcji, nieustannej presji na otoczeniu, wymogach, jakie stawia lider. Co w tym wszystkim najważniejsze – lider, który jest przykładem. Nie lider wybrany, nie samozwańczy, a naturalny. Lew, który każdego wokół stara się zamienić w lwa, ale sam potrafi zrobić wszystko, czego wymaga od innych. To kluczowe, bo buduje szacunek. Środki wybierane przez Jordana mogą negatywnie zaskoczyć tylko kogoś, kto sportu nie lubi, nie rozumie. Michael nikogo nie głaszcze, bo ma mentalność zwycięzcy. A wygrana, tak w sporcie jak i w życiu, nigdy nie przychodzi ot, tak.
Wśród reakcji na czołówki wybiła się ta Zlatana Ibrahimovicia. Znamiennie, że wszystko co wiemy o Zlatanie-sportowcu przypomina Jordana. Szwed jest większym pyszałkiem, ale na boisku obaj wyznają podobną filozofię, o czym Zlatan głośno mówi. Zresztą ludzi o mentalności Jordana jest więcej, po prostu nie wszyscy są w stanie dominować i nie każda historia ujrzy światło dzienne. "Ostatni taniec" to kapitalna lekcja podejścia.
Nice to see The Last Dance.
— Zlatan Ibrahimović (@Ibra_official) May 12, 2020
Now you see how it is to play with a Winner.
Either you like it or not.
If not then dont play the game. pic.twitter.com/w2gDvuM4gY
Obserwując dyskusję, jaką zaczęła się wokół Jordana, przypomniałem sobie... mundial 2018. Klęska, i to wstydliwa, więc gdzie tu jakakolwiek przestrzeń do porównania? Ano jest, ale nie na rosyjskich stadionach, a pięć minut po zakończeniu eliminacji. Przypomnijmy sobie zdjęcia, na których Robert Lewandowski z zasłoniętymi ustami i poważną miną tłumaczy coś selekcjonerowi Adamowi Nawałce. Wokół trwa impreza. Dobrze poinformowani twierdzą, że wtedy w zespole powstało nieznośne napięcie między największą gwiazdą a resztą. Bo Lewandowski nie potrafił odpuścić, bo chciał nieustannego rozwoju, bo żądał coraz więcej i więcej od otoczenia. Stałem wówczas po stronie tych, którzy uważali, że przesadza. Przecież sukces rodzi się też w szatni, przecież atmosfera ma kapitalne znaczenie.
To wszystko dalej prawda, ale pokazanie kulis zachowania Michaela Jordana, sposobu w jaki wywiera nieustanną presję na zespole, uczy, że decydująca jest jednak właśnie nieskończona chęć rozwoju, chorobliwa wręcz ambicja. Ogień, którego nie da się ugasić jednym mistrzostwem czy samym awansem na wielki turniej. Oczywiście przyczyn naszej klęski dwa lata temu było co najmniej kilka, ale mam nadzieję, że zanim Robert Lewandowski zatańczy w kadrze swój ostatni taniec, zdoła zaspokoić głód, który zaprowadził go na granice sportowej perfekcji. Na poziom nieosiągalny dla większości. Chętnie dowiedziałbym się, że wśród licznych biznesowych przedsięwzięć kapitana reprezentacji jest wpuszczenie kamery za kulisy jego sportowego życia na cały sezon. Pokazanie prawdy, poznanie realnej ceny mistrzostwa. I to, a nie zręcznie reżyserowaną zawartość jego mediów społecznościowych, bardzo chętnie bym obejrzał, nawet jeśli trzeba byłoby poczekać kilkanaście lat.
Następne