Organizatorzy igrzysk w Tokio ogłosili, że przeniesione na przyszły rok zawody zostaną "uproszczone". Pod tym ewidentnym eufemizmem kryje się dość radykalne cięcie kosztów, które ma pomóc uratować imprezę dotkniętą całą serią plag.
Choć do rozpoczęcia igrzysk Tokio 2020 (nazwa oraz logo nie zostały zmienione) pozostało ponad 13 miesięcy, coraz więcej argumentów jest po stronie sceptyków. Tych, którzy nie wierzą w to, że już raz przełożone zawody, najważniejsze w światowym sporcie, uda się w ogóle przeprowadzić .
Najważniejszym znakiem zapytania jest oczywiście niska przewidywalność rozwoju sytuacji epidemicznej. I choć bardzo wielu mieszkańców naszej planety ma bardzo poważne wątpliwości odnośnie tego, czy znane medycynie od kilku ładnych dekad koronawirusy wymagają zastosowania aż tak radykalnych środków zapobiegawczych, to jedno jest pewne: niepewność. Ostatnie miesiące oduczyły nas robienia dalekosiężnych planów.
Organizatorzy tych najbliższych mają na głowie jeszcze szereg innych problemów. Wspólnym mianownikiem większości z nich są pieniądze, stąd pomysł, by igrzyska uprościć. Hasło to samo w sobie jest słuszne, pytanie tylko co oznacza w tym konkretnym przypadku. Podobno racjonalizację kosztów (czyli po prostu cięcia) dwustu pozycji związanych z dodatkowymi elementami, takimi jak sztafeta z ogniem olimpijskim czy ceremonie otwarcia i zamknięcia. Znacznie odchudzona byłaby lista zaproszonych gości. Oszczędności mają natomiast nie dotyczyć czysto sportowej strony imprezy.
Czytaj także: Jak co środę, czyli podwójna krótka. Felieton Jacka Dąbrowskiego
Ogłoszenie w zeszłym tygodniu tego projektu nie było raczej przypadkowe. Miało uspokoić nie tylko świat sportu, ale także - a może przede wszystkim – świat związanego z ruchem olimpijskim biznesu. Podejrzewam, że do decydentów dotarły wcześniej niż do nas wyniki sondażu, przeprowadzonego wśród sponsorów olimpijskich przez japońską telewizję NHK. Wynika z niego, że aż dwie trzecie finansujących igrzyska korporacji ma spore wątpliwości, czy kontynuować współpracę. Przed komitetem organizacyjnym oraz MKOl-em trudne zadanie przekonania ich, że jednak warto.
Jakby tego wszystkiego było mało jeden z kandydatów na gubernatora Tokio (wybory w lipcu) oparł swój program na obietnicy odwołania zawodów. I choć były aktor Taro Yamamoto nie ma podobno zbyt wielkich szans na wygraną, to jego agitacja nie sprzyja – delikatne rzecz ujmując – atmosferze wokół igrzysk. Poparcie mieszkańców stolicy Japonii było dotąd ważnym argumentem "za". Brak jednomyślności z pewnością całej sprawie nie pomoże.
It's the End of the World as We Know It – to koniec świata, jaki znamy, śpiewał zespół R.E.M. już ponad trzydzieści lat temu, odnosząc się do zmian, jakie następowały wówczas na świecie. Tytuł pasuje jak najbardziej i do naszych czasów. Czasów w których zachwiana została wiara w nienaruszalność pewnych rzeczy. Takich, jak odbywające się regularnie, raz na cztery lata, letnie igrzyska olimpijskie. Ale choć świat ma dziś na głowie poważniejsze sprawy, wypada wierzyć w to, że pięć lat po zakończenia rywalizacji w Rio to największe sportowe święto uda się ponownie zorganizować.