W reprezentacji rozegrał ponad 240 spotkań, zdobywając w biało-czerwonych barwach cały worek medali. Jego wizytówką pozostanie blok. Zwłaszcza ten jeden, najbardziej pamiętny – kończący mecz z Iranem na MŚ 2014. Marcin Możdżonek żegna się z siatkarskim boiskiem.
Ze wzrostem 211 cm nie ma w siatkówce zbyt dużego wyboru. Zostaje się środkowym bloku. To pozycja, w której – jak sama nazwa wskazuje – blok liczy się najbardziej, a Marcin Możdżonek sztukę tę opanował doskonale. Nie było zawodnika na świecie, który nie obawiałby się jego wyciągniętych nad siatką rąk.
Czas przeszły użyty w poprzednim zdaniu niestety jest uzasadniony. Nękany kontuzjami Marcin co najmniej od kilku miesięcy zapowiadał zakończenie kariery, więc jej ogłoszenie zaskoczeniem być nie może. I choć uzdolnionych środkowych bloku w polskiej siatkówce nie brakuje – ba wydaje się, że jest ich wręcz nadmiar – wielka szkoda, że nie zobaczymy już go w akcji. Osiągnął wiele, ale przy odrobinie szczęścia mógł jeszcze więcej, o czym sam nadmieniał w poświęconym mu rozdziale znakomitej książki "Ludzie ze złota" Edyty Kowalczyk i Jakuba Radomskiego.
Świeżo zakończoną karierę jednego z najwybitniejszych środkowych bloku w dziejach polskiej siatkówki dobrze znamy. Warto natomiast przypomnieć mniej znane fakty z początków jego sportowej przygody. Marcin jest jednym z wielu absolwentów Szkoły Mistrzostwa Sportowego i jednocześnie niemal modelowym przykładem zawodnika, któremu szkolenie w Spale przyniosło same korzyści. Największą była zdecydowana poprawa ogólnej sprawności, w czym olbrzymia zasługa Wiktora Brońskiego, prowadzącego przez lata zajęcia akrobatyki w tej prawdziwej kuźni polskich talentów siatkarskich.
Wysoki i coraz sprawniejszy środkowy szybko zwrócił na siebie uwagę i już jako kadet – wicemistrz Europy, nota bene – trafił do kadry młodzieżowej, prowadzonej przez Grzegorza Rysia. W towarzystwie starszych o dwa lata kolegów nie miał kompleksów i mocno przyczynił się do wywalczenia drugiego w historii polskiej siatkówki złotego medalu na mundialu do lat 21. – Przed turniejem potrzebowałem wzmocnienia m.in. na środku bloku, stąd pomysł włączenia do kadry Możdżonka – wspomina trener młodzieżowych mistrzów świata z 2003 roku, Grzegorz Ryś. – W Iranie Marcin był kimś w rodzaju jokera. Zaczynał mecze jako rezerwowy, ale jak już wchodził do gry, zostawał na parkiecie do końca.
Wielu kolegów z tej złotej drużyny spotkał później w pierwszej reprezentacji. Mariusz Wlazły i Michał Winiarski niemal z marszu trafili do kadry A. Marcinowi zajęło to nieco więcej czasu, choć już w wieku 20 lat był bliski wyjazdu na mistrzostwa Europy. Pamiętam jak w 2006 roku, pracując jako reporter TVP, miałem okazję rozmawiać z nim podczas przerw w meczach Ligi Światowej. Często tych dłuższych, po drugim secie. Mimo swoich 190 cm nie było mi lekko, bo musiałem przez ładnych kilka minut trzymać wyciągniętą do góry rękę z mikrofonem – tak jak na załączonym zdjęciu. Marcin, wówczas jeszcze zawodnik głębszej rezerwy, rozmawiał chętnie i odpowiadał ciekawie, choć zawsze nieco zdawkowo. Nie lubił lać wody, ale zawsze miał coś ciekawego do powiedzenia także wtedy, gdy pełnił kilka lat później funkcję kapitana reprezentacji. Swoją drogą rzadko się zdarza, żeby nominację taką otrzymywali środkowi bloku.
Wywalczył wiele, ale też przeżył bolesne porażki, przede wszystkim na igrzyskach w Pekinie i Londynie. Wielka szkoda, że nie pojechał do Rio de Janeiro. Dwa lata wcześniej był jednym z cichych bohaterów rozegranego w Polsce mundialu. Ale przed wyjazdem do Brazylii jego relacje z trenerem Stephanem Antigą, wcześniej kolegą klubowym ze Skry Bełchatów, nie były – delikatnie to określając – najlepsze. Podobno Francuz chciał za wszelką cenę znaleźć uzasadnienie dla skreślenia Marcina z olimpijskiej kadry. Wymyślił więc dla środkowych mały test sprawnościowy, aby udowodnić, że najwyższy w tym gronie Możdżonek okaże się najgorszy. Było dokładnie odwrotnie, ale ówczesny szkoleniowiec biało-czerwonych najwyraźniej nie słyszał o zajęciach z akrobatyki w SMS-ie.