W Radomiaku pełni kilka funkcji, bo jest i trenerem, i dyrektorem sportowym, ale odpowiada również za przygotowanie fizyczne zespołu. Choć pracuje w klubie od dwóch lat, to dzieli go tylko jeden mecz od tego, by zostać najwybitniejszym szkoleniowcem w historii. Dariusz Banasik zastał w Radomiu spaloną ziemię, ale błyskawicznie glebę użyźnił i zasiał nadzieję w sercach kibiców. Dziś może zebrać jej pokaźne plony.
DO SZEŚCIU RAZY SZTUKA
Cierpliwości szefom Radomiaka nie można było w ostatnich latach odmówić, ale szczęścia w wyborach już tak. Nad stanowiskiem trenera Zielonych powoli zaczynało krążyć paskudne fatum, wydawało się w pewnym momencie, że awansu na zaplecze Ekstraklasy nie zrobiłby w tym mieście nawet Pep Guardiola. Pierwszy podjął się zaspokojenia apetytu kibiców i szefów Jacek Magnuszewski, ale już po niespełna kilku miesiącach w drugiej lidze stracił pracę. Zastąpił go Werner Liczka, któremu wierzono że wprowadzi zachodnie standardy pracy i klub skorzysta na jego doświadczeniu. Był zresztą okres, że Czech radził sobie przyzwoicie, ale zimą 2017 roku tak zdewastował organizmy piłkarzy kilkunastoma sparingami, że ci w lidze wyglądali, jakby korki podbite mieli żelaznymi podeszwami. Misji ratowania awansu podjął się Robert Podoliński, lecz przegrał w barażach z Bytovią. Fiaskiem zakończyły się też próby Jerzego Cyraka i Grzegorza Opalińskiego.
Przed Banasikiem było zatem pięciu szkoleniowców, którzy mieli za zadanie wprowadzić Radomiaka do I ligi. Wydawało się, że warunki ku temu mieli wręcz szklarniane, bo i do Radomia trafiali dobrzy piłkarzy, i powstały plany wybudowania nowoczesnego stadionu, a na trybunach dopisywała frekwencja. Żaden sobie jednak nie poradził, więc podjęcie się tego zadania latem 2018 roku było co najmniej ryzykowne. Zwłaszcza że kilka miesięcy wcześniej młody szkoleniowiec pracował klasę wyżej. Oblanie egzaminu na trzecim szczeblu rozgrywkowym mogłoby na dłuższy czas wyrzucić go z karuzeli trenerskiej.
REWOLUCJA KADROWA
Banasik na wejściu wywrócił skład do góry nogami. Pozbył się połowy drużyny, krater w kadrze wypełnił nowymi zawodnikami. Dlaczego na początku wspomnieliśmy, że pełni rolę dyrektora sportowego? Bo nieformalnie nim jest, z jego inicjatywy przyszło do Radomia kilku piłkarzy. Trudno podzielić wszystkie nazwiska na te, które trafiły do zespołu dzięki niemu i na te, które wymyślili jego przełożeni lub zaproponowali agenci, ale z pewnością 47-latek ma duży udział w tym, jak obecnie wygląda drużyna – również pod kątem personalnym.
W pierwszym okienku klub ściągnął aż 11 piłkarzy, równolegle pozbył się 10. Nie jest tajemnicą, że nie byłoby w Radomiaku między innymi Rafała Makowskiego, gdyby nie osoba szkoleniowca, który znał go dobrze z czasów wspólnej pracy w Legii i przekonał pomocnika, by ten odszedł z Zagłębia Sosnowiec. Z Zagłębia, które wówczas... awansowało do Ekstraklasy. Zespół został więc zupełnie przebudowany i, jak zawsze przy takiej skali zmian, nie wszystkie mechanizmy od razu się zazębiły. Na inaugurację Radomiak szczęśliwie pokonał 1:0 beniaminka, czyli Skrę Częstochowa, generalnie wygrał tylko 3 z 6 pierwszych meczów. Tyle zgubionych punktów już na starcie nie zwiastowało sukcesu.
Były opiekun Pogoni Siedlce pokazał jednak, że warto mu było zaufać, a i sam udowadniał, że szybko wyciąga wnioski i uczy się tej drużyny. Jesienią często kombinował z ustawieniem, szukał optymalnej taktyki, zdarzało mu się nawet przechodzić na grę trójką obrońców, co nie zdawało egzaminu. Stąd brały się co jakiś czas wpadki Zielonych, którzy potrafili przegrać z Rozwojem Katowice czy zremisować ze Stalą Stalowa Wola lub ROW-em Rybnik. Im bliżej było jednak końca sezonu, tym forma radomian się wyrównywała i ostatecznie Zieloni wygrali II ligę.
WYPRZEDZONE OCZEKIWANIA
Fetowanie sukcesu trwało długo, ale gdy już emocje opadły, a kac opuścił organizmy kibiców i piłkarzy, trzeba było wziąć się za budowanie kadry na grę w Fortuna 1 lidze. Choć docelowo od dawna mówiło się o grze w Ekstraklasie, to jednak mowa była o perspektywie kilkuletniej. Gdzieś w tle toczyły się perturbacje związane z wybudowaniem nowego stadionu, każdy był też świadom skali dysproporcji między trzecim a drugim szczeblem rozgrywkowym. Właściwym celem było zakotwiczenie w środku tabeli tak, by wiosną nie obgryzać z nerwów paznokci i nie martwić się wizją relegacji.
Kadrę znów przebudowano, Banasik znów uruchomił kontakty. Można założyć że około połowa zawodników, którzy w trakcie jego kadencji przyszli do Radomia, wylądowała tu z inicjatywy trenera. Tak było między innymi z Maciejem Górskim czy Mateuszem Cichockim, którzy 12 miesięcy temu podpisali kontrakty z klubem. Na starcie rozgrywek kadra wydawała się więc całkiem stabilna i poukładana, ale przede wszystkim optymizm wynikał z tego, jak Radomiak grał w piłkę. Bo można oczywiście awansować tak jak w tym roku Widzew Łódź, czyli w stylu dość paskudnym, siermiężnym i szczęśliwym, ale można też tak jak Zieloni – grając ofensywnie, przyjemnie dla oka, strzelając dużo goli i prezentując najzwyczajniej w świecie wysoką kulturę gry.
Efekty pracy 47-latka przeszły najśmielsze oczekiwania. Jesienią Radomiak był jeszcze chimeryczny, serie zwycięstw przeplatał seriami meczów bez zwycięstwa, ale wiosną zdołał ustabilizować dyspozycję, a zwłaszcza dobrze prezentował się po przerwie spowodowanej pandemią. To o tyle warte docenienia, że sztab szkoleniowy jest wyjątkowo wąski, więc Banasik sam odpowiada za przygotowanie fizyczne zawodników. Odgrywanie kilku ról wychodzi mu nadzwyczaj dobrze – mało jest drużyn tak dobrze znoszących trudny sezonu kondycyjnie, a przy tym grających tak dojrzały futbol.
NIEWYPARZONY JĘZYK
Dwa lata, dwa awanse? Jeśli rzeczywiście do tego dojdzie, Banasik stanie się najlepszym szkoleniowcem w historii tego klubu. Zieloni tylko raz, w sezonie 1984/85, występowali w Ekstraklasie, ale takiego rajdu, o dwa szczeble rozgrywkowe, nie wykonali jeszcze nigdy. Z pewnością nie jest to szkoleniowiec krystaliczny, można wytykać mu wieczne wojenki z sędziami, żółte kartki otrzymywane od arbitrów czy mimo wszystko kilka błędów transferowych i upartość w stawianiu na niektórych zawodników. Faktem jest jednak, że przede wszystkim w Radomiu Banasik udowodnił, że jest fachowcem, co się zowie. Zbudował zespół grający widowiskowy i dojrzały futbol, poradził sobie z udźwignięciem kilku ról.
To wszystko zasługi o tyle cenniejsze, że warunków do pracy nie miał idealnych. Trzeba pamiętać, że radomianie nie grają na swoim stadionie przy Struga 63, bo ten jest w budowie. W praktyce ciągle są więc gościem – jak nie w innym mieście, to na stadionie przy Narutowicza 9, który – choć miejski – to nieformalnie będący domem lokalnego rywala, Broni. Murawa na tym obiekcie pozostawia wiele do życzenia, bo grają tam przecież regularnie dwa zespoły, a wymiana płyty to spore koszta. Banasik zmaga się więc z problemami organizacyjnymi, nierzadko też z finansowymi, przez co wiecznie ma pod górkę. Sam jednak nie gryzie się w język i w rozmowach z dziennikarzami regularnie podszczypuje odpowiedzialnych za taki stan rzeczy. W środowisku mówi się zresztą, że przełożonym wiele razy nie było to w smak i nie tyle szukali pretekstu do zwolnienia trenera, co zdarzało im się rozważać taką opcję.
Teraz jednak to wszystkie się nie liczy. Jeden mecz dzieli szkoleniowca z Łęczycy od tego, by wybudować sobie w Radomiu pomnik, którego nie sposób będzie chyba zburzyć. Jak przy zatrudnieniu każdego trenera, tak i przy powołaniu na to stanowisko Banasiaka kibice liczyli, że oto w końcu człowiek, który da im trochę radości i spełni marzenia głodnej sukcesów radomskiej publiki. Tak owocnych dwóch lat się jednak nie spodziewali, a puentą udanych miesięcy ma być finałowy mecz o awans do Ekstraklasy. Zieloni rozegrają go w piątek 31 lipca o 17:40 z Wartą Poznań.