| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Zaczynał w Jarosławiu. Sukcesy odnosił z Wisłą Kraków. W kadrze był prawą ręką Adama Nawałki. Bogdan Zając udzielił pierwszego wywiadu po objęciu Jagielloni Białystok. W rozmowie z TVPSPORT.PL wspomina dzieciństwo, rodziców, dekadę u boku selekcjonera i analizuje też występ reprezentacji w Rosji.
Robert Bońkowski, TVPSPORT.PL: – Był pan spełnionym piłkarzem?
Bogdan Zając, trener Jagiellonii Białystok: – Osiągnąłem bardzo dużo. W Polsce jako piłkarz wygrałem wszystko. Mam jednak niedosyt. Każdy sportowiec musi mieć niedosyt, zawsze można coś więcej. Mnie przeszkodziły kontuzje kolan.
– A co można było zrobić lepiej?
– Jestem po czterech operacjach lewego kolana i po dwóch prawego. Sporo przeszedłem i wiem, że powroty do pełni zdrowia, zwłaszcza po takich urazach, to nie jest łatwa rzecz. Medycyna i rehabilitacja 20 lat temu a dziś, to przepaść...
– Jakie były początki?
– Przeprowadziliśmy się z rodzicami w 1983 roku do nowego mieszkania. W sąsiedztwie, przy Bandurskiego, mieliśmy stadion miejski. Tata zapisał mnie na treningi w JKS. Tak się wychowałem i spędziłem młodzieńcze życie.
– Mało zabrakło, a zostałby pan greenkeeperem...
– Ha, ha, aż tak to nie. Angażowałem się w życie klubu. Owszem, na stadionie spędzałem większość czasu. Pomagałem gospodarzowi Władkowi Lachowi podlewać i kosić trawę, przygotowywałem boisko do meczów. Żyłem piłką, żyłem stadionem, żyłem klubem. To mnie nakręcało, robiłem to z pasji do piłki!
Czytaj też:Jagiellonia Białystok z najlepszą murawą w PKO Ekstraklasie [RANKING]
– A rodzice mówili: "Bogdan ucz się, bo piłka chleba ci nie da"?
– Zawsze mnie wspierali. A życie pokazało, że piłka dała nie tylko na chleb. Mama zmarła 12 lat temu. Nigdy nie mówiła, żebym rzucił piłkę... Widziała, że to moja pasja. Gdy przechodziłem do zawodu trenera i zdawałem egzamin na pierwszym kursie, to akurat żegnałem się na zawsze z mamą… Bardzo cierpiała. Ciężko chorowała... Ostatnie słowa, jakie do mnie skierowała, to pytanie, czy zdałem ten egzamin na kursie. Odpowiedziałem, że tak. Poruszyła głową i odpowiedziała "to dobrze..." To były jej ostatnie słowa... Takie pożegnanie. Tata do dzisiaj mi kibicuje. Jeździ zawsze na mecze. Gdy grałem w Jarosławiu, to mieliśmy trabanta combi. Pakował mnie z kolegami do samochodu i zawoził na mecz.
– Nie dość, że zawoził na mecze, to jeszcze wstawiał rozbite szyby...
– Graliśmy albo na boisku szkolnym, albo na podwórku. To był nieustanny problem. Nie było tygodnia, w którym nie wybilibyśmy komuś szyby. Tata był na szczęście majsterkowiczem i potrafił naprawiać okna.
– Odpowiedzialność była wtedy zbiorowa, ale naprawiać musiał jeden. Stosuje pan taką odpowiedzialność, będąc trenerem?
– Przywiązuję dużą wagę do tego, by każdy miał świadomość, że odpowiada za zespół. Podkreślam to na każdym kroku.
– Jakim jest pan człowiekiem?
– Może tego po mnie nie widać, ale jestem cholerykiem. Nie przychodźcie lepiej na treningi... Nie jest łatwo ze mną. Moi najbliżsi się o tym nie raz i nie dwa przekonywali. Odreagowuję w domu, to może więc dobrze, że jestem teraz tak daleko...
– Czyli w dzieciństwie to Bogdan dokuczał innym?
– Nie... Należę do tych, którzy łagodzą obyczaje. Jestem niekonfliktowy, ale mam swoje zdanie. Jeśli ktoś chce obok mnie działać, to oczekuję szacunku i dyscypliny.
– Łagodny choleryk. To jak było w szkole?
– Prymusem nie byłem, a największe zaległości powstawały w pucharowe środy. W klasie było czterech zawodników z JKS. Trenerzy wypisywali nam zwolnienia. Szło się na mecz, a tydzień później wykorzystywało się drugie zaświadczenie i chodziło grać w piłkę, ale już na podwórko. Takie piłkarskie wagary…
– Później był Kraków. Najlepsze wspomnienia, to stamtąd?
– Zawsze podkreślam, że moim drugim domem jest Wisła. Spędziłem tam siedem wspaniałych lat. Jestem jednym z
niewielu, którzy pamiętają czasy braku wody do picia po treningu, aż po trofea za Bogusława Cupiała. Moi synowie też są wychowankami tego klubu. Płynie w nas wiślacka krew i tego nic nie zmieni.
– To były czasy, gdy kibice Jagiellonii jeszcze byli w zgodzie z sympatykami Wisły.
– Gdy przyjeżdżali z Białegostoku do Krakowa, to spotykali się dzień wcześniej z naszymi kibicami w ogródkach działkowych, nocowali, a następnego dnia szli wspólnie kibicować. Do dzisiaj wielu trzyma się razem…
Czytaj też:Szkoła Adama Nawałki. Bogdan Zając przed ligowym debiutem w Białymstoku
– W Krakowie poznał pan Adama Nawałkę.
– Gdy przyszedłem do Wisły, to w niedługim czasie coach związał się z klubem. Zajmował się sprowadzaniem talentów z całej Polski, między innymi ściągnął braci Brożków. Potem został trenerem i zdobyliśmy mistrzostwo i puchar.
– A skąd wziął się pomysł Nawałki, by asystentem zrobić Bogdana Zająca?
– Trener dostrzegł pewnie we mnie cechy analityczne i profesjonalizm. Dobrze "czytałem" grę, co bardzo mi pomagało na mojej pozycji. Trener widział, że robię to z pasją i często podkreślał, że mam predyspozycje, by być dobrym szkoleniowcem. Kiedy podpisywałem kontrakt z Shenzhen w Chinach, to proponował mi pracę asystenta w Wiśle, ale chciałem jeszcze pograć zawodowo. Dwa lata później zaproponował współpracę w GKS Katowice i tak minęła nam wspólna dekada…
– Aha. Czyli to pan odpowiada za umysły piłkarzy...
– Wszyscy kwitują to szyderczym komentarzem, ale nikt nie zdaje sobie sprawy, że piłkarze szybciej rozwijają się… dzięki analizie. Pokazywanie zawodnikom fragmentów, w których coś zrobili źle, uczy ich, by nie popełniać takich błędów w kolejnych meczach. Gdy słyszę wypowiedzi, że odprawa jest za długa, to mnie dziwi. Piłkarz powinien się cieszyć, że trener poświęca mu tyle czasu, by był lepszym. A w Polsce robienie długich analiz uważa się za coś złego.
– Za te odprawy oberwało się najwięcej Adamowi Nawałce.
– Komentatorzy potrafili mówić o długich analizach i śmiać się z tego, ale nikt już nie pamięta, że gdy trener przejmował reprezentację, to była ona na bardzo odległym miejscu w światowym rankingu, a dzięki tej pracy awansowaliśmy w pewnym momencie nawet na piąte miejsce w świecie. Życzę każdemu takiego postępu.
– A nie denerwuje pana, że nowy trener Jagiellonii, to nie Bogdan Zając, a były asystent selekcjonera?
– Adam Nawałka podkreślał, że jestem drugim trenerem, a nie asystentem. Prowadziłem zajęcia, miałem analizy indywidualne, rozmawiałem z piłkarzami. Byłem cały czas aktywnym szkoleniowcem z duszą. Zawsze brałem odpowiedzialność za wynik. Postrzeganie mnie jako asystenta odbieram jako komplement i dowód, że rozwijałem się przy bardzo dobrym trenerze. To był uniwersytet piłkarski. Życzyłbym wszystkim kolegom po fachu, by mogli pracować 10 lat u boku Adama Nawałki.
– Reprezentacja Polski to szczyt piłkarskich gór?
– To piękna, zapisana na zawsze historia. Marzenie każdego szkoleniowca. Sport jest dla ludzi, którzy walczą. W reprezentacji cały czas walczyliśmy za Polskę. Życie wtedy pokazuje, na kogo można liczyć w trudnych momentach. Chcę być jeszcze lepszym trenerem. Pracuję, by bić się o najważniejsze cele. Mam marzenia! Z pokorą żyję z dnia na dzień…
– Mundial nam się jednak posypał...
– Podczas przygotowań zrobiliśmy, ile tylko mogliśmy. Wiedzieliśmy, że problemem będzie to, że przez ostatnie miesiące przed turniejem wielu z podstawowego składu nie grało regularnie w klubach. Treningami nie można zastąpić rytmu meczowego. Na zgrupowanie powołaliśmy więc szerszą grupę młodych. Okazało się jednak, że nie byli w stanie podnieść poziomu zespołu podczas turnieju. Postawiliśmy na sprawdzone metody. Przygotowywaliśmy się do mistrzostw, pracując w dwóch systemach, grając mecze kontrolne w ustawieniu 1-4-4-1-1 i 1-3-4-3…
– Zrobi mi pan analizę?
– Zestawienie podczas mundialu było optymalne. W przerwie spotkania z Senegalem zmieniliśmy je, by zaskoczyć rywala. Stracona bramka po kuriozalnych błędach nie pozwoliła jednak zmienić losów meczu. Zabrakło optymalnej dyspozycji. Kontuzja Kamila Glika i powrót Arkadiusz Milik po ciężkiej kontuzji spowodowały, że zespół nie pokazał najlepszego oblicza. Pierwsze pół godziny z Kolumbią to był bardzo wysoki poziom gry, zabrakło nam gola na 1:1 po sytuacji Roberta Lewandowskiego. Senegal? Zneutralizowaliśmy ich atuty. Oni mieli jedną akcję w meczu, po której nie padł gol.
Wygrali spotkanie po naszych błędach. Taki jest sport.
– To, dlaczego zostawiliście kadrę, skoro było tak dobrze?
– Po rozmowach z prezesem Zbigniewem Bońkiem selekcjoner podjął taką decyzję. Była inna wizja dalszej pracy z reprezentacją i Adam Nawałka uznał, że jeżeli nie ma spójności, to nie ma współpracy. Nie ma co rozwijać tego tematu...
– Wasz pomysł z kadry nie przełożył się też na sukcesy w Poznaniu.
– Władzom klubu zabrakło cierpliwości. Trenera można zwolnić po kilku porażkach, choć to nie powinno być wykładnią, ale nam w Lechu wcale źle nie szło. Przez brak konsekwencji w działaniach zespół nie awansował do rozgrywek europejskich. Inaczej to miało wyglądać. Potrzebowaliśmy więcej czasu, ale uznano, że więcej go nie dostaniemy. Kierunek obrany był właściwy, ale ktoś przełożył zwrotnicę i wolał zatrzymać się na stacji, która nie była planowana…
– Poznań to piękne miasto, ale… jak się żyje w Białymstoku?
– Szybko. Hotel, praca, hotel. Rano wstajemy, śniadanie i do wieczora jesteśmy w klubie. Nie było nawet czasu, by zwiedzić miasto. Zdążyłem tylko być w katedrze i odwiedzić chrześniaka Xaviera, syna Tomka Frankowskiego. Przyjaźnimy się od czasów wspólnej gry w Wiśle. Żony to też bliskie przyjaciółki.
– A teraz z żoną dłuższa rozłąka?
– Całe życie tak mamy, a za nami już 26 lat małżeństwa. To
kwestia nastawienia i poukładania pewnych standardów. Żona była niedawno w odwiedzinach. Teraz mam nową sytuację, bo zostałem dziadkiem. Urodziła się wnuczka Laura i małżonka pomaga dzieciom, więc nie może przyjechać na dłużej.
Francja – Chorwacja. Liga Narodów. Transmisja meczu na żywo w TVP Sport i TVPSPORT.PL
– Gratuluję seniorowi i... dumnym rodzicom…
– Dziękuję bardzo. Może będzie czas na odwiedziny...
– To pan zadzwonił do Kuleszy czy to prezes zadzwonił z prośbą o poprowadzenie drużyny?
– Prezes do mnie zadzwonił. Nie byłem zdziwiony. Pytały też o mnie inne kluby. Rozmowę z Cezarym Kuleszą potraktowałem jak wcześniejsze zapytania o pracę. Podchodziłem do tego bardzo spokojnie, ale potoczyło się to inaczej, niż z innymi klubach. Wszystko działo się dynamicznie i teraz jestem w Białymstoku.
– Adam Nawałka nie miał nic przeciwko, że zabrał mu pan ludzi z niepisanego sztabu?
– Nie ma co ukrywać… Konsultowałem się z trenerem przed podpisaniem umowy. Przedstawiłem mu plan na prowadzenie Jagiellonii i powiedziałem, kogo chciałbym zabrać do sztabu. Było zrozumienie.
– To, jaki jest plan na prowadzenie "Jadźki"?
– Poprzedni sezon źle się skończył. Ten rok jest po to, by odzyskać zaufanie kibiców. Skupiamy się teraz przede wszystkim na pracy.
– To wszystko wiemy. Macie plan, realizujecie go i bardzo ważny jest każdy kolejny mecz, ale co konkretnie chciałby pan z tym zespołem osiągnąć?
– Chcemy pracować tak, żeby się rozwijać. Przez to staniemy się lepsi. To sprawi, że zdobędziemy więcej punktów. Taki ciąg przyczynowo-skutkowy. Czekamy na wsparcie kibiców. Marzy mi się, by wszystkie miejsca na stadionie były zajęte. Jak tak będzie, to znaczy, że podążamy dobrą drogą.
– Kim jest lider?
– Musi zarządzać grupą, umieć rozmawiać, być obiektywny i bardzo pracowity, by podołać obowiązkom.
– A pan jest takim liderem?
– Staram się robić to, co najlepiej umiem. Analizuję swoją pracę. Wiem, że są rezerwy w drużynie i to cieszy. Możemy zrobić postęp.
– To, jakie ma pan marzenia?
– Spełniać się. Żyję pasją. Cieszę się każdym dniem, treningiem, meczem. Chcę, by rodzina była szczęśliwa. Jeżeli oni będą szczęśliwi, to i ja taki będę.
– A jaką pasję mają synowie?
– Grają w piłkę nożną, ale pasjonują się również samolotami i górami, to takie rodzinne. Dzwonię do nich często i rozmawiamy o ich występach i hobby. Mieli problem, by wstać o 8 do szkoły, ale gdy szliśmy w góry, albo jechaliśmy na lotnisko zrobić zdjęcia nowym samolotom, to byli w gotowości już o 5.
– Dzieciom też nie szczędzi pan analiz?
– Absolutnie tak, dzięki temu stają się lepsi. Wiedzą, że to
pomaga w rozwoju. Lubię też posłuchać ich opinii o tym, co ja robię... Takie są nasze rodzinne pogawędki.
– Jak wiele zabrała panu ta pasja?
– Bardzo dużo… Coś za coś. Żałuję, że nie wrócę do chwil, gdy synowie dorastali. Byłem wtedy w rozjazdach. Widziałem się z rodziną mniej niż więcej. Teraz staram się nadrabiać czas. Dużo rozmawiamy. Uczę ich, że życie nie składa się tylko z pięknych chwil. Czasami są też gorzkie i wtedy najważniejsze jest wsparcie bliskich.
– A co pan robił, gdy nie prowadził zespołu klubowego?
– Żona śmiała się, że prowadzę drużynę FC Kanapa. Pilot i telewizor byli moimi asystentami. Każdego dnia zajmowałem się piłką. Dokształcałem się i wykładałem na kursach jako gość. Byłem też dwukrotnie u Carlo Ancelottiego na stażach.
– To jeszcze trochę o tych gorzkich chwilach...
– Były trudne momenty w rodzinie. Walka o narodziny dziecka, śmierć mamy. Walka o życie syna, gdy zachorował podczas pobytu w Chinach. To też kontuzje kolan. Wylany pot, cierpienie i łzy, walka, by wrócić na boisko… Zostanie w głowie do końca życia. Była to niejedna lekcja pokory, tych mi nie brakowało. Te chwile mnie jednak ukształtowały. Staram się twardo stąpać po ziemi i cieszyć się każdym dniem, doceniać to, co mam, zaszczepiać pozytywną energią i walczyć o spełnienie marzeń każdego podwładnego.