Andrei Anastasiemu stuknęła kilka dni temu sześćdziesiątka. Mocno związany z naszym krajem Włoch był dobrym siatkarzem, ale okazał się jeszcze lepszym trenerem.
Czytaj także: Jak co środę, czyli podwójna krótka. Była Aga, jest Iga
Swego czasu – było to jakieś cztery dekady temu – to my uczyliśmy Włochów siatkówki. Konkretnie robiło to pokolenie naszych mistrzów świata i złotych medalistów olimpijskich. Większość z nich dokonywała tej nauki nie tylko z perspektywy boiska, ale i ławki trenerskiej. Od tamtych czasów regularnie wysyłamy na płw. Apeniński zawodników – jak policzyła ostatnio "La Gazzetta dello Sport" łącznie w historii Serie A występowało w niej aż 59 polskich siatkarzy – ale próżno szukać we Włoszech naszych trenerów.
Odwrotnie u nas. Włoskich zawodników mających styczność z PlusLigą łatwo policzyć, bo było ich bardzo niewielu, znacznie częstszym zjawiskiem są natomiast u nas szkoleniowcy z Italii. Niemal wszyscy z nich to "głośne" nazwiska, ale nawet na ich tle prowadzący stołeczną Vervę Andrea Anastasi wysuwa się na pierwszy plan.
I nie chodzi tu o osiągnięcia z czasów zawodniczych, bo pod tym względem Anastasi, choć też był mistrzem świata, ustępuje jeszcze zdolniejszym przedstawicielom Generazione di fenomeni, których pracę obserwowaliśmy w naszym kraju, takim jak: Lorenzo Bernardi, Andrea Gardini czy Ferdinando De Giorgi. Jednak jeżeli chodzi o sukcesy trenerskie, to mierzący "ledwie" 183 cm Krasnal nie ma już sobie równych. Bez wymieniania ich wszystkich wystarczy powiedzieć, że signore Anastasi zaliczany jest do absolutnej światowej czołówki. Co ważne, zapracował na to wynikami osiąganymi z różnymi reprezentacjami: włoską, hiszpańską, polską. Trudno więc mówić o przypadku, czy farcie.
Mimo, iż jego rozstanie z kadrą biało-czerwonych 7 lat temu, do miłych nie należało, nie zraził się do naszego kraju. Wręcz przeciwnie. Już rok później pojawił się na trenerskiej ławce Trefla Gdańsk, a od ubiegłego roku pracuje w Warszawie. Jego obecność w gronie trenerów PlusLigi bez wątpienia podwyższa prestiż naszych rodzimych rozgrywek. Nawet jeżeli wciąż czeka na swój pierwszy tytuł mistrza Polski. Życząc utytułowanemu jubilatowi dalszych sukcesów, a przede wszystkim zdrowia, trudno uciec od refleksji: naszych zawodników zna i docenia cały siatkarski świat, niestety nie da się tego samego powiedzieć o polskich trenerach. Pod tym względem mamy czego – a raczej kogo – Włochom zazdrościć.