Za nami ostatnie rozstrzygnięcia w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Szalony rok 2020 nie przestaje nas zaskakiwać. Byliśmy świadkami wielu niespodzianek, tak pozytywnych, jak i negatywnych. Kto zasłużył na wyróżnienie, a kto zaliczył wtopę?
Największy zawód: Inter Mediolan
Ostatni raz mediolańczycy wyszli z grupy blisko dziewięć lat temu. Po zwycięskiej kampanii w 2010 roku zespół z niebieskiej części Mediolanu nie może zaistnieć w Lidze Mistrzów.
Nie pomogła zmiana trenera, nie pomogły spektakularne transfery. Przyjście Antonio Conte wiązało się ze zmianą systemu gry i kompletnym przemodelowaniem składu Nerazurrich. W ciągu ostatnich trzech lat Inter wydał blisko 300 milionów euro na nowych piłkarzy. Nie przyniosło to jednak spodziewanego efektu. Nawet przyjście Romelu Lukaku, Achrafa Hakimiego, czy genialnego Nico Barelli nie pomogło w powalczeniu o fazę pucharową. Tym razem nie mogą nawet liczyć na pocieszenie grą w Lidze Europy, bo trzecie miejsce skradł im Szachtar Donieck. Pozostaje im więc, wzorem polskich zespołów, skupić się na lidze.
Największy błazen: Arturo Vidal
W spotkaniu z Realem Madryt spory udział w porażce miał właśnie Arturo Vidal. Przy wyniku 0:1 dla Realu, kiedy wszystko było jeszcze możliwe, Chilijczyk nie mógł się pogodzić z decyzją arbitra o nieprzyznaniu karnego po rzekomym faulu na nim. Robił to na tyle emocjonalnie, że wziął sędziego "z byka". Ten nie pozwolił sobie na takie traktowanie, a w efekcie Inter grał w osłabieniu już od 33. minuty. Gdyby Vidal nie zareagował tak impulsywnie, Inter mógłby powalczyć chociażby o dobry wynik, a w grupie B każdy punkt był na wagę złota.
Największa niespodzianka: Borussia Moenchengladbach
Źrebaki trafiły do grupy z dwoma faworytami do awansu, więc musiały grać konsekwentnie. I taka taktyka przyniosła spodziewany efekt. Borussia gra prostymi, acz skutecznymi metodami, sporo ich goli pada po stałych fragmentach gry, bądź też kontratakach. Pod względem finansowym Borussia Moenchengladbach nie pasuje do elitarnego towarzystwa. Daleko jej do bogactwa Realu, czy Interu, a nawet napędzanego pieniędzmi oligarchów Szachtara, a budżetowo bliżej im do europejskich średniaków niż wielkich firm. Nazwiska takie jak Lars Stindl, czy Christoph Kramer też bardziej się kojarzą z deszczowym popołudniem w Bielefeld, niż stadionami świata. Jednak w tym sezonie zespół solidnych, niemieckich ligowców może powalczyć o coś więcej.
Największy zwycięzca: Karim Benzema
Lata mijają, a on wciąż udowadnia hejterom, że się mylą. Przez długi Francuz był w cieniu Cristiano Ronaldo, ale od odejścia Portugalczyka to on jest najważniejszym elementem ofensywy drużyny Zinedine'a Zidane'a.
W tegorocznej edycji Ligi Mistrzów napastnik Realu zdobył cztery bramki, a każda z nich była na wagę punktów. W pierwszym spotkaniu z Borussią Moenchengladbach popisał się trafieniem na wagę remisu, z Interem Mediolan jego gol przeważył o zwycięstwie, a w ostatnim, decydującym meczu rewanżowym z Gladbach strzelił dwa gole, które przypieczętowały awans Królewskich do następnej rundy.
Francuz regularnie udowadnia niedowiarkom, że jest jednym z czołowych napastników świata. Mimo tego, że do Królewskich sprowadzono Edena Hazarda, czy Lukę Jovicia, to oldboje, czyli Benzema z Luką Modriciem i Sergio Ramosem są kluczowymi piłkarzami Realu.
Największy szczęściarz: Szachtar Donieck vs Real Madryt
W pierwszym spotkaniu Real robił wszystko, byle tylko nie trafić do siatki. Piłkarze Królewskich obijali słupki, poprzeczki i trafiali w środek bramki. Zawodnicy Szachtara Donieck grali za to konsekwentnie i skrzętnie wykorzystywali swoje sytuacje. W efekcie mogli się cieszyć z sensacyjnego zwycięstwa nad Realem. Gdy nadszedł czas rewanżu wydawało się, że drużyna Zidane'a przejedzie się po Ukraińcach. Nic bardziej mylnego. Jeszcze przed końcem pierwszej połowy Szachtar prowadził 3:0 i w ostateczności odniósł zwycięstwo.
Największy pechowiec: Club Brugge
Podobnie napięta była sytuacja w grupie F. Z tą różnicą, że tam w grze o awans były nie cztery, a trzy drużyny. W zamykającym fazę grupową meczu z Lazio ekipa Brugge grała w osłabieniu już od 39. minuty. Waleczni Belgowie jednak nie odpuścili i doprowadzili do wyrównania. W doliczonym czasie gry Charles De Ketalaere miał na nodze piłkę meczową, ale jego strzał z woleja obił poprzeczkę Pepe Reiny. Ostatecznie w fazie pucharowej Ligi Mistrzów zagra Borussia Dortmund i Lazio Rzym.
Najsolidniejsza firma: Edouard Mendy
Przejście 28 – letniego Senegalczyka z Stade Rennes dało Chelsea dużo więcej, niż kasowe transfery Hakima Ziyeha, czy Kaia Havertza. Frank Lampard może spać spokojnie, bo jego drużyna w końcu znalazła etatowego bramkarza. Po ostatnich przebojach związanych z mizerną formą Kepy, przez pewien czas pierwszym golkiperem był blisko czterdziestoletni Willy Caballero. Mendy pomógł Chelsea w awansie do fazy pucharowej Ligi Mistrzów i puścił jednego gola. Tego zdołali mu strzelić jedynie... jego byli koledzy. Mimo tego The Blues wygrali z Rennes 2:1, wychodząc z grupy bez poniesienia porażki.
Najlepszy mecz: Bayern Monachium – RB Salzburg
Spotkanie RB Salzburg z Bayernem Monachium można porównać do walki bokserskiej. Początek był wyrównany, ale później faworyt wypunktował pretendenta. Mecz w Salzburgu rozpoczął się lepiej dla gospodarzy. Niedługo później wyrównał Robert Lewandowski z rzutu karnego. Jeszcze przed końcem pierwszej połowy to Bawarczycy wysunęli się na prowadzenie, ale po przerwie piłkarze z Salzburga się im zrewanżowali. Później wydawało się, że mecz zakończy się podziałem punktów, jednak drużyna Hansiego Flicka strzeliła cztery bramki w niecałe piętnaście minut. Mogło być przełamanie, doszło jednak do nokautu. Tym samym ekipa Roberta Lewandowskiego udowodniła, że nadal jest najgroźniejszą drużyną w Europie. Za to Salzburg jednak pokazał, że może grać przeciwko najlepszym jak równy z równym. Jednak jeszcze nie przez 90 minut...
Największy przegrany: Andre Villas Boas
Olympique Marsylia trafił na dość wyrównaną grupę, w której mógłby nawet powalczyć o awans. Coś jednak nie zadziałało, a drużyna z południa Francji przegrała niemal każdy ze swoich meczów. Wygrała tylko jeden, w którym strzeliła dwa gole. To zamyka temat ich dorobku bramkowego w tegorocznej edycji. Lepiej wypadł nawet Olympiakos Pireus, który na wiosnę zagra w Lidze Europy. Sytuacja jest o tyle zaskakująca, że w zespole z Marsylii grają naprawdę bardzo dobrzy zawodnicy. Dmitri Payet, Florian Thauvin, czy Morgan Sanson to zawodnicy, których nie trzeba przedstawiać, a jednak okazali się słabsi od drużyny, w której gwiazdami są reprezentant Egiptu, Tunezji, czy były piłkarz Marsylii – Mathieu Valbuena. Pozycja trenera Villasa Boasa nie wydaje się zagrożona – ratują go dobre wyniki w Ligue 1. Tym niemniej tegoroczną przygodę w piłkarskiej elicie należy zdecydowanie zapisać in minus.
16:45
Pafos FC